– Ogień to nie jest nasza sprawa – powiedział stanowczo. – Ogień robi się sam wtedy, kiedy jest wielka burza, leci z nieba i my się go bardzo boimy. Ale kopać w ziemi prawie każdy potrafi. Myślisz, że byłoby dobrze, gdyby się wszystkie takie ludzkie rzeczy zakopało głęboko do ziemi?

– Byłoby najlepiej – potwierdził Pucek. – Nic nie zostawiać na wierzchu, wszystko głęboko do ziemi, a ziemia już jakoś sobie da radę. Wiem, że to najlepszy sposób.

– Dziękuję ci bardzo – powiedział uroczyście Pafnucy. – Już rozumiem. Trzeba pilnować tych miejsc, gdzie pokazują się ludzie, i wszystko zakopywać do ziemi. Załatwię to.

– A najbardziej przy szosie! – zawołał Pucek i popędził przez łąkę, bo z daleka słychać było gwizdanie jego pana.

Dzięcioł chwycił do dzioba zardzewiały kapsel i razem zawrócili do lasu.

*

Zięba naplotkowała trochę przesadnie i zdążyła śmiertelnie przerazić wszystkie zwierzęta. Kiedy Pafnucy dotarł nad jeziorko, znajdowała się tam już Klementyna ze swoją siostrą i z dziećmi, borsuk z żoną, lis Remigiusz, który nadbiegł ze skraju lasu, dwa dziki i jedno młode wilczątko, wydelegowane przez rodzinę. Wszyscy z niepokojem czekali na dalsze wiadomości.

Pierwsze nadleciały sroki i, przekrzykując się wzajemnie, bardzo niewyraźnie powtórzyły to, co usłyszały od Pucka. Potem przyfrunął dzięcioł, upuścił pod krzakiem stary kapsel i powiedział wszystko nieco porządniej. Ostatni pojawił się Pafnucy i słowa Pucka zostały wreszcie przekazane z największą dokładnością.

– No tak – powiedział borsuk z irytacją. – Już widzę, na kogo spadnie cała robota! Najlepiej umieją kopać borsuki!

– Lisy też potrafią! – zawołała Marianna, zachęcająco spoglądając na Remigiusza.

– Wilki też – wyrwało się wilczątku, któremu przykazano nie odzywać się ani słowem i tylko słuchać.

– Ja także mogę pokopać – zaofiarował się Pafnucy – A dziki to co? Wszyscy wiemy, jak wspaniale ryją.

– Ale nie głęboko – zastrzegły się dziki.

– Nic nie szkodzi, pogłębić wasz dół może każdy – powiedziała pocieszająco Marianna. – Ja też umiem kopać, ale wolałabym pod wodą. Nie wiem tylko, jak to zrobić, żeby przypilnować ludzi. Nie możemy przecież wszyscy zamieszkać przy szosie i bez przerwy patrzeć, co oni robią!

– Sarny się nie nadają do kopania – wypomniał borsuk. – Więc powinny chociaż poczatować na te ludzkie śmieci!

– Och! – powiedziała przestraszona Klementyna.

– Ależ moja droga, możecie czatować z daleka! – zawołała Marianna. – Wcale się im nie musicie pokazywać. Wystarczy, jeśli czasem popatrzycie zza drzewa!

– Najlepiej załatwią to ptaki – zawyrokował dzięcioł. – Kopać z pewnością nie będziemy, za to z góry dużo widać. I możemy przenosić w dziobie jakieś rzeczy, tak jak to.

Chwycił do dzioba jeden kapsel i z pluskiem upuścił go do wody.

– No wiesz…! – oburzyła się Marianna. Chlupnęła do jeziorka i wyłowiła kapsel.

– Wszyscy będą czatować – powiedziała siedząca na gałęzi kuna. – Każdy po prostu będzie zwracał uwagę i w razie czego zawiadomi pierwszego ptaka, jakiego napotka. A doły powinniśmy mieć wykopane na wszelki wypadek.

Całe towarzystwo popatrzyło na nią, troszeczkę zaskoczone.

– Ona ma rację – przyznał niechętnie Remigiusz. – Widzę, że już stykała się z ludźmi. W paru miejscach przy szosie te doły na śmieci powinniśmy mieć gotowe, a w razie potrzeby wykopie się jeszcze. Ludzi nie można lekceważyć. Poświęcę się i osobiście wykopię jeden, niech ktoś idzie ze mną i zapamięta miejsce.

– A to? – zawołała Marianna, pokazując stare kapsle.

– To się zakopie od razu kawałek dalej – zadecydował borsuk. – No? Kto tam najmłodszy?

Wilczątko, któremu rodzina zabroniła się odzywać, nie powiedziało ani słowa, tylko natychmiast przystąpiło do roboty z takim zapałem, że po pięciu minutach w wykopanym dole można było schować tysiąc kapsli. Ptaki wrzuciły do środka te trzy spod krzaka, a wilczątko zaczęło je zasypywać. Okazało się jednak, że jest to jakiś inny rodzaj pracy, który mu się udaje nie najlepiej. Kopać było łatwiej niż zasypywać.

– To my – powiedziały dziki.

Zbliżyły się razem i, ryjąc potężnie, przesunęły do dziury całą wyrzuconą ziemię. Pafnucy im dopomógł i po krótkiej chwili po śmieciach nie zostało ani śladu.

– Rzeczywiście – przyznał borsuk. – Wygląda na to, że sposób jest naprawdę niezły. No dobrze, w takim razie idziemy oboje z żoną kopać te doły na wszelki wypadek. Remigiusz, ty gdzie zaczynasz? Ustawimy się kawałek dalej.

– Następny dół wykopią razem dziki i Pafnucy! – zarządziła radośnie Marianna. – A jeszcze następny wilki!

– Sądząc z tego, co nam tu zostało pokazane, wilki wykopią dwadzieścia dołów – mruknął złośliwie Remigiusz i ruszył w las, kierując się ku szosie.

*

Przez kilka następnych dni padał deszcz i w lesie panował spokój. Pafnucy do spółki z dzikami wykopał wielki, szeroki dół i całą resztę czasu poświęcił na jedzenie. Kiedy chmury odeszły i zaświeciło wesołe, wiosenne słońce, był już doskonale odżywionym, silnym, grubym i bardzo zadowolonym niedźwiedziem.

Siedział właśnie nad jeziorkiem razem z Marianną i pogryzał na poobiedni deser młode gałązki, kiedy z góry sfrunęła sroka.

– Siedzą! – wrzasnęła strasznym głosem.

Pafnucy wzdrygnął się tak, że upuścił swoją gałązkę. Marianna zerwała się z trawy i wpadła do wody.

– Czyś oszalała? – spytała z gniewem, wychylając głowę. – Co to ma znaczyć? Co siedzi?

– Ludzie! – skrzeknęła sroka. – Siedzą przy szosie! Kikuś ich widział z daleka! Mam zawiadomić cały las!

Odfrunęła w pośpiechu, zanim zdążyli zapytać ją o coś więcej. Marianna wyskoczyła z wody.

– Pędź tam natychmiast! – zawołała do Pafnucego. – Nie wiem, gdzie to jest, ale dowiesz się po drodze! Potem mi wszystko opowiesz! No, już, prędzej!

Pafnucy nie odezwał się ani słowem, tylko otrząsnął z siebie drobne wiórki i popędził.

Dogoniła go Klementyna, śmiertelnie zaniepokojona, razem ze swoją córeczką, Perełką. Klementyna nie miała najmniejszej ochoty zdążyć do tych siedzących ludzi pierwsza, zwolniła zatem i poszła razem z Pafnucym, wzywając do siebie skaczącą przed nimi Perełkę. Wkrótce spotkali sześć dzików, które dążyły ku szosie stadem. Nad ich głowami zaświergotała zięba.

– Za leszczynami! – zawołała. – Za polanką! Tam, gdzie ta szosa zakręca i jest kawałek wyrąbanego lasu. Tam siedzą!

Wszyscy doskonale wiedzieli, gdzie znajduje się kawałek wyrąbanego lasu. Byli już blisko, kiedy za nimi pojawił się Remigiusz, a przed sobą ujrzeli Kikusia.

– Co tam jest? – spytała nerwowo Klementyna. – Co się tam dzieje?

– Okropne! – odparł Kikuś. – Siedzą na pieńkach, jedzą i rzucają dookoła jakieś rzeczy. Dwa straszne potwory stoją obok, wyszli im z brzucha! Widziałem to na własne oczy!

– Czy jest tam blisko jakiś dół? – wysapał Pafnucy.

– Jest, jeden z tych, które wykopały wilki. Wilki też są, z drugiej strony. Sroka je zawołała, były blisko, ja tam nie idę!

– Nie wygłupiaj się! – skarcił go Remigiusz. – Wobec niebezpieczeństwa ludzi wszyscy musimy być zgodni. Chodź z nami, pokażesz nam najlepsze miejsce do podglądania.

Kiedy dotarli do wyrąbanego kawałka lasu, odezwał się do nich dzięcioł, który siedział na drzewie.

– Tu możecie wyjrzeć – powiedział. – Nie zobaczą was. Niech te dziki nie robią takiego hałasu.

Klementyna spojrzała tylko raz i natychmiast odskoczyła w głąb lasu, zabierając ze sobą Perełkę. Pafnucy i Remigiusz wyjrzeli zza krzaków.

Ludzie rzeczywiście siedzieli na pieńkach po ściętych drzewach. Jedli i pili, to było widać. Pafnucy próbował policzyć, ilu ich jest, ale rachunek ciągle mu się mylił. W końcu dopomógł w tym Remigiusz.

– Razem siedem sztuk – powiedział. – Wyleźli z tych tam… samochodów.

– Ach, jakie piękne! – skrzeknęła nad ich głowami sroka. – Świecące! Ja posprzątam to świecące, proszę was, ja!

– Wariatka – powiedział borsuk, który przyczłapał ostatni. – Zabierze to sobie do gniazda.

– A niech zabiera, ważne, żeby nie leżało w lesie – mruknął Remigiusz.

Mogli rozmawiać swobodnie, bo ludzie robili jakiś dziwny hałas, który wychodził nie tylko z nich, ale także z małej skrzyneczki, ustawionej na jednym pieńku. Pafnucy był tak przejęty, że nie odzywał się wcale. Pierwszy raz widział z bliska tylu ludzi. Sroka miała rację, rzucali czasem w trawę coś małego, co błyskało w słońcu.

Podnieśli się w końcu z pieńków, pozbierali swoje rzeczy, zabrali hałasującą skrzyneczkę i poszli do samochodów. Rów pomiędzy drogą a lasem był w tym miejscu płytki, łagodny, łatwy do przejścia i pewnie dlatego wybrali sobie polankę na zjedzenie obiadu.

Ledwie samochody ruszyły, cała poręba zaroiła się od zwierząt. Sroka jak szalona rzuciła się na błyskotki, chwyciła jedną, jej mąż chwycił drugą, odfrunęli oboje w największym pośpiechu. Dziki znalazły jakieś rzeczy jadalne, były to skórki od pomarańczy i bananów, dziki wcale o tym nie wiedziały, ale skórki smakowały im ogromnie. Remigiusz obwąchiwał coś twardego.

– To jest puszka! – zawołał. – Przyjrzyjcie się, będziecie wiedzieli! Coś owocowego w niej było, obrzydliwość!

– Do dołu! – zarządził borsuk surowo. – Wszystko niejadalne przenosić do dołu. Natychmiast!

Dzięcioł sfrunął z drzewa, chwycił dziobem małe, pogniecione, kartonowe pudełko i w trzy sekundy wrzucił je do wykopanego przez wilki dołu. Wilczęta, bawiąc się, łapały w zęby porozrzucane papiery i pędziły do dołu na wyścigi. Pafnucy, przystępując do sprzątania, znalazł jeszcze jedną małą, błyszczącą rzecz, taką samą, jak te, na które rzuciły się sroki, i obejrzał ją dokładnie. Wiedział doskonale, że Marianna będzie pytała, co to jest. Po krótkim namyśle odgadł, iż jest to taki sam kapsel, jak te pierwsze, już zakopane, tylko nowy, niezardzewiały i lśniący, Pokaleczyć się nim można było tak samo. Zostawił go srokom i wziął do pyska coś, co leżało obok. Były to dwa kawałki, miękkie, jednakowe, i musiał użyć trochę wysiłku, żeby zebrać je razem. Remigiusz znalazł się przy nim i obwąchał kawałki.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: