– Wiem, gdzie jesteście. Słuchaj uważnie. Jeśli zobaczymy nad wytyczoną trasą jakieś samoloty czy helikoptery obserwacyjne, zastrzelimy zakładników. Jasne?
– Najzupełniej – odrzekłem.
Spojrzałem na Betsey. Musiała natychmiast odwołać obserwację z powietrza. Wyglądało na to, że porywacze wiedzą o wszystkim, co robimy.
– Jedźcie jak najszybciej na dworzec kolejowy przy porcie lotniczym Baltimore-Waszyngton. Wsiądziecie do pociągu z Baltimore do Bostonu, korytarz północno-wschodni, odjazd siedemnasta dziesięć. Weźmiecie ze sobą worki z pieniędzmi i diamentami. Pociąg do Bostonu, siedemnasta dziesięć! Wiemy, że macie do dyspozycji wszystkich agentów wzdłuż korytarza północno-wschodniego. Przygotujcie się do ich wykorzystania. Dla nas to nieważne. Nie boimy się o naszą wypłatę. Dostaniemy ją.
– Czy rozmawiam z Supermózgiem?
Na linii zapadła cisza.
Rozdział 60
Agenci FBI i funkcjonariusze lokalnej policji obstawili wszystkie stacje wzdłuż korytarza północno-wschodniego, ale nie byli oczywiście w stanie upilnować całej linii kolejowej.
Porywacze wiedzieli o tym. Wszystko pracowało teraz na ich korzyść.
Agenci Cavalierre, Walsh, Doud i ja wsiedliśmy do pociągu z Baltimore. Ulokowaliśmy się z przodu drugiego wagonu.
Pociąg cholernie hałasował. Nie mogliśmy swobodnie rozmawiać ani spokojnie myśleć. Czekaliśmy na następny sygnał od porywaczy. Każda minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
– W pewnym momencie każą nam wyrzucić worki z pędzącego pociągu – powiedziałem. – A wy jak myślicie? Przychodzi wam do głowy coś innego?
Betsey zgodziła się ze mną.
– Nie zaryzykują odbioru okupu na którejś ze stacji. Po co mieliby to robić? Wiedzą, że nie możemy obstawić całej trasy stąd do Bostonu. Dlatego kazali nam odwołać obserwację z powietrza.
– Załatwili nas – przyznał agent Walsh. – Cwany skurwysyn.
– A może to ona, nie on – zauważyła Betsey.
– Tony Brophy mówił, że spotkał się z facetem – przypomniałem jej. – Jeśli można mu wierzyć.
– I jeśli ten facet był Supermózgiem – skontrowała.
– Ta ksywa nie daje mi spokoju – wtrącił się agent Doud. – To musi być jakiś przegrany świr.
– Brophy twierdził, że to palant – odparła Betsey. – A mimo to, chciał dla niego pracować.
– Bo gość dobrze płacił – powiedział Doud.
Betsey wzruszyła ramionami.
– Może to świr, może geniusz komputerowy. Nie byłabym zaskoczona. Tacy teraz rządzą światem, nie jest tak? Odgrywają się za to, że nie doceniano ich w szkole średniej. Jak mnie.
– Ja nie narzekałem – zastrzegłem i mrugnąłem do niej.
Odezwało się handie-talkie.
– Cześć, gwiazdy sił porządkowych. Zaraz zacznie się prawdziwa zabawa. Przypominam, że jeśli w pobliżu pociągu zauważymy jakieś helikoptery lub samoloty, zastrzelimy zakładników – poinstruował znajomy głos. Supermózg?
– Skąd możemy wiedzieć, że jeszcze żyją? – zapytała Betsey. – Dlaczego mamy wam wierzyć? Już zabijaliście niewinnych ludzi.
– Nie możecie wiedzieć. Nie musicie nam wierzyć. Zabijaliśmy niewinnych ludzi. Pasażerowie autokaru jeszcze jednak żyją. Dobra, a teraz otwierać drzwi wagonu! Już! I czekać na mój sygnał. Przysunąć worki do drzwi! Już, już, już! Ruszać się! Nie zmuszajcie nas, żebyśmy kogoś zabili.
Rozdział 61
Nasza czwórka rzuciła się do ciężkich worków. Przyciągnęliśmy je do najbliższych drzwi. Zrobiło mi się gorąco. Zaczynałem się pocić.
– Przygotować się! Przygotować się! – rozkazywał histerycznie głos w handie-talkie.
Betsey wzywała przez radio swoich ludzi w terenie. Na zewnątrz pociągu migał zielono-brązowy krajobraz. Byliśmy gdzieś w okolicach Aberdeen w Marylandzie. Ostatnią stację minęliśmy jakieś siedem minut wcześniej.
– Gotowi? Nie rozczarujcie mnie! – wydzierał się głos.
Jak dotąd, przyszło nam do głowy tylko tyle, żeby wyrzucić worki jak najdalej od siebie. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zostawić jednego w pociągu. Wtedy poszukiwania zajęłyby porywaczom trochę czasu. Ale uznaliśmy to za zbyt niebezpieczne dla zakładników.
Handie-talkie znów zamilkło.
– Kurwa! – zdenerwował się Doud.
– Wyrzucamy worki? – zawołał Walsh, przekrzykując łoskot pociągu i szum wiatru.
– Nie! Czekajcie! – Wrzasnąłem do niego i Douda, który pochylił się niebezpiecznie nad krawędzią wagonu. – Zaczekajmy na instrukcje!
– Skurwysyn! – krzyknęła Betsey i zamachnęła się szerokim łukiem. – Robią nas w konia! Śmieją się z nas!
– Masz rację, chyba mają niezłą zabawę – powiedziałem. – Spokojnie, wyluzuj się.
FBI wychodziło z siebie, żeby wytropić kanał, na którym rozmawiają porywacze. Bez skutku. Tamci używali wyrafinowanych nadajników wojskowych. Miały mikroukłady zaprogramowane na zmianę częstotliwości przy każdym połączeniu. Możliwe, że korzystali z kilku takich zabawek. Wyrzucali je po każdej rozmowie i brali następne.
Betsey dalej się wściekała. Oczy jej płonęły.
– Skurwiel pomyślał o wszystkim! Nie daje nam czasu na ułożenie planu! Kim on jest?!
Handie-talkie znów zaskrzeczało.
– Otwierać drzwi! Przygotować się do wyrzucenia worków! – rozkazał ponownie głos.
Chwyciłem dwa worki z dwudziesto – i pięćdziesięciodolarówkami i po raz drugi podbiegłem do otwartych drzwi. Serce podeszło mi pod gardło. Na zewnątrz huczał wiatr.
Pociąg pędził teraz przez las, dookoła rosły wiązy, sosny i gęste krzaki. Nie widziałem żadnych domów. I nikt nie czaił się między drzewami. Dobre miejsce na wyrzucenie worków.
Ale handie-talkie znów zamilkło.
– Pojebańcy! – ryknął na całe gardło Doud.
Opadliśmy z jękiem na podłogę.
Przez następną godzinę i piętnaście minut głos musztrował nas tak jedenaście razy. Trzy razy musieliśmy przenosić pieniądze do różnych wagonów. Wysyłał nas do ostatniego i natychmiast kazał wracać do pierwszego.
– Jesteście całkiem dobrzy – pochwalił w końcu. – Umiecie słuchać.
Potem się wyłączył.
Rozdział 62
– Dłużej nie wytrzymam! – wrzasnęła Betsey. – Niech go szlag trafi! Zabiję tego cholernego skurwiela, jak go dorwę!
Worki były duże i ciężkie. Mieliśmy dosyć targania ich po całym pociągu. Byliśmy spoceni, zakurzeni i brudni od sadzy. Puszczały nam nerwy. Ciągły stukot pociągu wydawał się coraz głośniejszy i doprowadzał nas do szału.
Pociąg Amtraku znów pędził przez las i trąbił głośno. Walsh liczył mijane stacje.
Handie-talkie raz jeszcze ożyło.
– Przygotujcie pieniądze i diamenty. Otwórzcie drzwi. Już! I macie rzucać worki blisko siebie. Inaczej zabijemy zakładników. Obserwujemy każdy wasz ruch. Jesteś bardzo ładna, agentko Cavalierre.
– Jasne. A ty jesteś palant – mruknęła Betsey.
Jej bladoniebieski T-shirt był ciemny od potu. Czarne włosy lepiły się jej do czoła. Jeśli przedtem miała na ciele choć gram tłuszczu, spaliła go podczas tej cholernej podróży.
– Fałszywy alarm – oznajmił wesoło porywacz. – To na razie tyle.
Wyłączył się.
– Gówno!
Opadliśmy ciężko na worki. Ledwo dyszeliśmy. Próbowałem coś wymyślić, ale po każdym fałszywym alarmie szło mi coraz trudniej. Nie byłem pewien, czy dam radę przebiec jeszcze raz w drugi koniec pociągu.
– Może wyskoczymy razem z workami? – podsunął Walsh. – Spieprzymy im plan. Zrobimy coś, czego się nie spodziewają.
– To jest jakiś pomysł – przyznała Betsey. – Ale zbyt niebezpieczny dla zakładników.
Walsh i Doud zaklęli głośno, kiedy porywacz znów się odezwał. Doszliśmy niemal do granic wytrzymałości. Tylko gdzie one były?
– Żadnego odpoczynku dla grzeszników – oznajmił głos i usłyszeliśmy syk otwieranej puszki napoju orzeźwiającego albo piwa, a potem westchnienie ulgi. – A może ta linijka powinna brzmieć: odpoczynek dla grzeszników?
Nagle ryknął na nas.
– Wyrzucać worki! Już! Obserwujemy pociąg! Widzimy was! Wyrzucać worki, bo rozwalimy tamtych!