Rozdział 78
Wyszliśmy w milczeniu z baru. Czułem się trochę niepewnie, może nawet bardzo niepewnie.
– Lubię zobowiązania – powiedziałem w końcu. – Czasem lubię nawet, gdy ktoś się lekko narzuca.
– Wiem. Ale ten jeden raz po prostu daj się ponieść fali. To dobrze zrobi nam obojgu. Będzie przyjemnie.
W windzie po raz pierwszy pocałowaliśmy się. Czule i delikatnie. To było coś, co się pamięta. Taki powinien być pierwszy pocałunek. Betsey musiała stanąć na palcach, żeby dosięgnąć moich ust. Wiedziałem, że tego nie zapomnę.
Ledwo się rozdzieliliśmy, wybuchnęła śmiechem. Jak to ona.
– Przecież nie jestem aż taka niska! Mam prawie metr sześćdziesiąt trzy wzrostu. Dobrze całuję?
– Bardzo dobrze. Ale jesteś niska.
Czułem słodkomiętowy smak jej ust. Zastanawiałem się, kiedy zdążyła połknąć miętówkę. Była bardzo szybka. Miała miękką, gładką skórę i lśniące, ciemne włosy do ramion. Nie mogłem zaprzeczyć, że mi się podoba.
Ale co z tego, skoro wiedziałem, że dla mnie jest na to o wiele za wcześnie.
Winda otworzyła się na jej piętrze. Ogarnęło mnie niecierpliwe podniecenie i chyba strach. Nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Wiedziałem tylko, że lubię Betsey Cavalierre. Chciałem ją przytulić, poznać bliżej. Przekonać się, jak to jest być z nią. Co myśli, o czym marzy, co może za chwilę powiedzieć.
Powiedziała:
– Walsh!
Cofnęliśmy się szybko do windy. Waliło mi serce. Niech to szlag!
Odwróciła się do mnie i wybuchnęła śmiechem.
– Mam cię! Nikogo tam nie było. Nie bądź taki nerwowy. Choć ja też jestem spięta.
Oboje się roześmialiśmy. Było mi z nią dobrze, na pewno. I może to powinno na razie wystarczyć. Chciałem być przy niej, chciałem się śmiać wraz z nią.
W jej pokoju przytuliliśmy się do siebie. Miała ciepłe ciało. Delikatnie przesunąłem palcami w dół jej pleców. Westchnęła cicho. Gładziłem jej skórę. Zaczęła szybciej oddychać. Serce mi waliło.
– Nie mogę, Betsey – szepnąłem. – Jeszcze nie.
– Wiem – odpowiedziała cicho. – Po prostu trzymaj mnie tak. Jest przyjemnie. Opowiedz mi o niej. Możesz mi się zwierzyć.
Pewnie miała rację. Powinienem się jej zwierzyć i nawet chciałem.
– Jak powiedziałem, lubię się wiązać. Intymność to coś wspaniałego, ale uważam, że trzeba sobie na nią zasłużyć. Nazywa się Christine Johnson. Kochałem ją. Było nam dobrze. Zawsze pragnąłem z nią być.
Załamałem się. Nie chciałem tego, ale nagle zacząłem łkać. Płakałem i nie mogłem przestać. Trząsłem się, a Betsey przytulała mnie mocno.
– Przepraszam – wykrztusiłem w końcu.
– Nie ma za co – odrzekła. – Wszystko w porządku.
Odsunąłem się trochę i spojrzałem na nią. Miała łzy w oczach.
– Przytulmy się – powiedziała. – Oboje tego potrzebujemy.
Długo staliśmy, trzymając się w objęciach. Potem poszedłem do siebie.
Rozdział 79
Supermózg czuł się piekielnie pewny siebie i był szalenie podniecony. Jest w Hartford! Już się nikogo nie boi. Ani FBI, ani kogokolwiek innego związanego z tą sprawą.
Jak wykorzystać zwycięstwo? Co jeszcze wymyślić? Tylko to go obchodziło. Jak być coraz lepszym.
Miał plan na tę noc. Chodziło o sprytny i perwersyjny manewr. Nikt jeszcze nie wpadł na coś takiego. Wspaniały i oryginalny pomysł.
Włamał się do małego domku na przedmieściu Hartford. Wyciął szybę w drzwiach wejściowych, sięgnął do wewnętrznej klamki, przekręcił ją i… voila był w środku.
Przez moment rozkoszował się ciszą. Słyszał tylko świst wiatru w drzewach nad pobliskim stawem.
Trochę się bał, ale strach to naturalne, podniecające uczucie. Wspaniała chwila. Włożył maskę prezydenta Clintona – taką samą, jakiej użyto podczas pierwszego napadu na bank.
Ruszył cicho w stronę sypialni. Czuł się już prawie jak u siebie. Posiadanie to dziewięćdziesiąt dziewięć procent prawa do czegoś. Czy nie tak mówi stare porzekadło?
Chwila prawdy!
Ostrożnie otworzył drzwi. W pokoju pachniało drzewem sandałowym i jaśminem. Zaczekał w progu, aż wzrok oswoi się ze słabym światłem. Zmrużył oczy i rozejrzał się. Zobaczył ją!
Teraz! Ruszaj! Nie ma chwili do stracenia!
Rzucił się w stronę podwójnego łóżka i opadł całym ciężarem na śpiącą postać.
Stęknęła, potem wrzasnęła. Zakleił jej usta taśmą i przykuł kajdankami ręce do słupków łóżka.
Już po wszystkim. Szybko i skutecznie.
Ofiara próbowała krzyczeć i uwolnić się. Miała na sobie żółte, jedwabne majteczki, przyjemne w dotyku. Ściągnął je z niej i przyłożył sobie do twarzy. Potem potarł nimi zęby.
– Nie szarp się – nakazał. – Nie uciekniesz. Przestań się rzucać! To mnie denerwuje. Odpręż się. Nic ci się nie stanie. Zależy mi na tym, żeby nic ci się nie stało.
Dał jej kilka sekund na zrozumienie sensu tego, co powiedział.
Nachylił się tak nisko, że prawie stykali się twarzami.
– Wytłumaczę ci, po co tu przyszedłem. Co planuję. Wyjaśnię to bardzo jasno i dokładnie. Mam nadzieję, że nikomu o tym nie powiesz. Bo jeśli tak, wrócę tu równie łatwo, jak wszedłem dzisiaj. Nie przeszkodzą mi żadne zabezpieczenia, jakie zainstalujesz. Będę cię torturował, a potem zabiję. Ale najpierw zrobię ci coś o wiele gorszego.
Ofiara skinęła głową. Zrozumiała. Nareszcie. „Tortury” to magiczne słowo. Może powinni go częściej używać w szkołach?
– Obserwowałem cię od jakiegoś czasu. Doskonale się nadajesz. Jestem tego pewien. W takich sprawach zwykle się nie mylę. Mam rację na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
Ofiara znów się pogubiła. Poznał to po jej oczach. Światła zapalone, ale nikogo nie ma w domu.
– Mam taki pomysł. Spróbuję zrobić ci dzisiaj dziecko – wyjaśnił wreszcie Supermózg. – Tak, dobrze usłyszałaś. Chcę, żebyś miała dziecko. Znam twój rytm płodności i program antykoncepcyjny. Nie pytaj skąd; po prostu znam. Mówię poważnie, wierz mi.
– Jeśli pozbędziesz się dziecka, przyjdę po ciebie, Justine – ostrzegł. – Jeśli usuniesz ciążę, będę cię straszliwie torturował, a potem zabiję. Ale nie martw się, to będzie wyjątkowe dziecko. Warto je urodzić. Kochaj się ze mną, Justine.
Rozdział 80
Nazajutrz w południe okazało się, że w naszej sprawie nastąpił kolejny, nieoczekiwany i przerażający zwrot. Przesłuchiwałem personel MetroHartford, gdy nagle wpadła Betsey. Wywołała mnie na korytarz. Była blada na twarzy.
– O, nie – wykrztusiłem. – Co znowu?
– Alex, to nie do wiary! Cała się trzęsę. Posłuchaj, co się stało. W nocy na przedmieściu Hartford zgwałcono dwudziestopięcioletnią kobietę. W jej własnym domu. Napastnik powiedział jej, że chce, żeby miała z nim dziecko. Po jego wyjściu pojechała do szpitala i zawiadomiła policję. Był w masce Clintona. W takiej samej, jak ta z pierwszego napadu na bank. W dodatku nazywał siebie Supermózgiem.
– Ta kobieta nadal jest w szpitalu? Są z nią policjanci? – zapytałem.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Rozważałem różne możliwości. To nie mógł być przypadek. Facet w masce Clintona na przedmieściu Hartford? Coś za blisko nas.
– Wróciła do domu – odpowiedziała Betsey – i właśnie znaleźli ją martwą. Ostrzegał ją, żeby nikomu nic nie mówiła i nie usuwała ciąży. Nie posłuchała go. Popełniła błąd. Otruł ją. Niech go szlag trafi, Alex!
Pojechaliśmy do domku kobiety. Znów przerażający widok. Leżała groteskowo poskręcana na podłodze w kuchni. Przypomniały mi się ciała Brianne i Errola Parkerów. Supermózg ukarał swoją ofiarę.
Technicy FBI już się krzątali na miejscu. Betsey i ja nie mieliśmy tam nic do roboty. Skurwiel przyjechał właśnie do Hartford, może jeszcze nadal tu był. Wyraźnie naigrawał się z nas.
Jeszcze nie prowadziłem takiego stresującego śledztwa. Kto stoi za tymi wszystkimi napadami i morderstwami? Dlaczego nie możemy go wytropić? Kim jest ten Supermózg, do cholery? Czy rzeczywiście był w Hartford w nocy i tego ranka? Po co tak ryzykuje?