Rozdział 7
Nie wiedziałem, czy mogę wierzyć Montgomery’emu, lecz podsunął mi dobry, pewny trop, którym musiałem podążyć. W jednym się rzeczywiście nie mylił: jego wskazówka stawiała mnie w trochę niezręcznej sytuacji. Słyszał, że jednym z tych, co obrobili bank w Silver Spring, był Errol Parker, przyrodni brat mojej nieżyjącej żony Marii.
Przez cały następny dzień szukaliśmy z Sampsonem Errola. Nie znaleźliśmy go w domu ani w żadnym z miejsc w Southeast, gdzie zwykle bywał. Jego żona Brianne też gdzieś przepadła. Nikt nie widział Parkerów przynajmniej od tygodnia.
Około piątej trzydzieści po południu zatrzymałem się przy szkole Przybysza Przynoszącego Prawdę, żeby sprawdzić, czy Christine jeszcze tam jest. Myślałem o niej stale. Nadal nie odbierała telefonów i się nie odzywała.
Christine Johnson poznałem dwa lata temu. Mieliśmy się już właśnie pobrać, kiedy zdarzyło się nieszczęście, za które wciąż się winiłem: porwał ją seryjny morderca z Southeast i trzymał prawie rok jako zakładniczkę. Dlatego, że spotykała się ze mną. Uznano, że zaginęła i nie żyje.
Kiedy ją znaleziono, miała już dziecko – naszego synka Aleksa. Ale uprowadzenie zmieniło ją. Nie rozumiała, co się z nią dzieje, i nie mogła sobie z tym poradzić. Próbowałem jej pomóc, tak jak umiałem. Od miesięcy nie sypialiśmy ze sobą. Odsuwała się coraz dalej ode mnie. Teraz Kyle Craig jeszcze pogorszył sprawę.
Kiedy Christine pracowała w szkole, dzieckiem opiekowała się moja babcia. Potem Christine zabierała małego Aleksa do swojego domu w Mitchellville. Tak sobie życzyła.
Wszedłem do budynku bocznymi, metalowymi drzwiami przy sali sportowej. Usłyszałem znajome odgłosy piłki do koszykówki, śmiechy i wesołe okrzyki dzieciaków. Christine siedziała w swoim gabinecie przed komputerem. Była dyrektorką szkoły. Jannie i Damon uczą się tutaj.
– Alex? – zdziwiła się na mój widok. Przeczytałem hasło umieszczone na ścianie: „Chwal głośno, wiń cicho”. Czy Christine potrafi w ten sposób postępować wobec mnie? – Już prawie skończyłam – powiedziała. – Za chwilę będę gotowa.
Chyba nie jest przynajmniej zła za tamten wieczór z Kylem Craigiem, pomyślałem. Nie kazała mi się wynosić.
– Odprowadzę cię do domu – zaproponowałem i uśmiechnąłem się. – Będę nawet niósł twoje książki. W porządku?
– Chyba tak – odrzekła. Ale nie odwzajemniła uśmiechu i wydawała się bardzo daleka.
Rozdział 8
Kilka minut później zamknęliśmy szkołę i poszliśmy ulicą Szkolną do Piątej. Dźwigałem neseser Christine. Było tam chyba tuzin książek. Spróbowałem zażartować.
– Nie mówiłaś, że kulę do kręgli też mam nieść.
– Uprzedzałam cię, że książki są ciężkie. Wiesz, że dużo czytam. Cieszę się, że przyszedłeś.
– Nie mogłem się powstrzymać.
Powiedziałem prawdę. Chciałem ją objąć albo chociaż wziąć za rękę, ale zrezygnowałem. Wydawało mi się dziwne i smutne, że jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko ode mnie. Pragnąłem aż do bólu przytulić ją do siebie.
– Musimy porozmawiać, Alex – odezwała się w końcu i spojrzała mi prosto w oczy. Jej mina nie wróżyła nic dobrego. – Miałam nadzieję, że nie przejmę się twoim nowym śledztwem, Alex. Ale przejmuję się. Doprowadza mnie do szaleństwa. Boję się o ciebie, o dziecko i o siebie. Nie potrafię inaczej po tym, co się stało na Bermudach. Od powrotu do Waszyngtonu źle sypiam.
Słuchałem jej słów i pękało mi serce. Czułem się strasznie z powodu tego, co ją spotkało. Ale tak bardzo się zmieniła. Wyglądało na to, że nie jestem w stanie pomóc jej w jakikolwiek sposób. Starałem się od miesięcy i nic z tego nie wychodziło. Bałem się, że stracę nie tylko ją, ale również małego Aleksa.
– Pamiętam niektóre z moich ostatnich snów. Są tak pełne brutalności, Alex. I takie realistyczne. Pewnej nocy znów ścigałeś Łasicę i on cię zabił. Stał spokojnie i strzelał do ciebie wielokrotnie. Potem przyszedł zamordować dziecko i mnie. Obudziłam się z krzykiem.
Zdecydowałem się wziąć ją za rękę.
– Geoffrey Shafer nie żyje, Christine.
– Nie wiesz tego na pewno! – rozzłościła się i wyrwała dłoń.
Szliśmy w milczeniu brzegiem rzeki Anacostia. Potem powiedziała mi o swoich innych snach. Wyczułem, że nie chce, żebym je interpretował. Miałem tylko słuchać. Śniły jej się cierpienia i morderstwa znajomych i kochanych osób.
Zatrzymała się na rogu Piątej ulicy niedaleko mojego domu.
– Muszę ci jeszcze coś powiedzieć, Alex. W Mitchellville chodzę do psychiatry, do doktora Belaira. Pomaga mi.
Patrzyła mi w oczy.
– Nie chcę cię więcej widzieć, Alex. Myślę o tym od tygodni. Rozmawiałam z doktorem Belairem. Nie zmienię tej decyzji i będę wdzięczna, jeśli zostawisz mnie w spokoju.
Wzięła ode mnie neseser i odeszła. Nie dała mi dojść do słowa, ale i tak nie wiedziałbym, co powiedzieć. W jej oczach wyczytałem smutną prawdę – nie kochała mnie już. Niestety, ja ją nadal kochałem. I kochałem oczywiście naszego małego synka.
Rozdział 9
Nie miałem wyboru, więc na kilka dni pogrążyłem się bez reszty w śledztwie dotyczącym napadu na bank i wielokrotnego morderstwa. Gazety i telewizja wciąż pełne były sensacyjnych opowieści o niewinnych ofiarach: ojcu, dziecku i niani. Zdjęcie trzyletniego Tommy’ego Buccieri widziało się wszędzie. Czy zabójca chciał może wzbudzić w nas oburzenie? – zastanawiałem się.
Sampson i ja poświęciliśmy większość następnego dnia na poszukiwania Errola i Brianne Parker. Współpracowaliśmy z FBI. Wyglądało na to, że Parkerowie prawdopodobnie co najmniej od roku obrabiali małe banki w Marylandzie i Wirginii. Ale napad w Silver Spring różnił się od poprzednich. Jeśli to była ich robota, to zupełnie zmienili styl. Stali się brutalnymi, bezlitosnymi mordercami. Tylko dlaczego?
Około pierwszej zatrzymaliśmy się z Sampsonem przy Boston Market na lunch. Mogliśmy wybrać lepsze miejsce, ale to było po drodze, a olbrzym twierdził, że umiera z głodu. Ja potrafiłbym funkcjonować dalej bez jedzenia.
– Myślisz, że Parkerowie się wynieśli i szykują następny skok? – zapytał Sampson, kiedy zabraliśmy się za paszteciki z mięsem, kukurydzę i puree z ziemniaków.
– Jeśli to oni napadli na bank w Marylandzie, to pewnie się przyczaili. Wiedzą, że zrobiło się gorąco. Errol wyskakuje czasem na ryby do Karoliny Południowej. Kyle wysłał tam już federalnych.
– Widujesz się z Errolem? – zainteresował się Sampson.
– Tylko na spotkaniach rodzinnych, ale on rzadko na nich bywa. Kiedyś pojechałem z nim na ryby. Cieszył się jak dziecko z każdego złowionego okonia czy zębacza. Maria zawsze go lubiła.
– Często o niej myślisz?
Wcisnąłem się głębiej w siedzenie. Nie miałem teraz raczej ochoty na zwierzenia.
– Przypominają mi o niej różne rzeczy. Zwłaszcza niedziele. Czasem sypialiśmy do południa i jedliśmy coś dobrego na śniadanie. Albo chodziliśmy nad staw z kaczkami niedaleko rzeki St. Tony’s. Długie spacery po parku Garfield. To smutne, że umarła tak młodo, John. Boli mnie dodatkowo fakt, że nie rozwiązałem zagadki jej morderstwa.
Sampson zadał mi kolejne pytanie. Czasem tak robi.
– A jak ci się układa z Christine?
– Źle – wyznałem w końcu, ale nie byłem w stanie wyjawić całej prawdy. – Nie może zapomnieć o Geoffeyu Shaferze. A ja nie jestem nawet pewien, czy Łasica naprawdę nie żyje. Skończyliśmy?
Sampson wyszczerzył zęby.
– Co? Jedzenie czy przesłuchanie?
– Jedziemy. Trzeba wreszcie znaleźć Parkerów i wyjaśnić sprawę napadu na bank. Resztę dnia będziemy mieli wtedy dla siebie.