– Wie pan, gdzie mieszka?

– Nie, nie widziałem go od zakończenia tamtego turnieju.

– Od dnia, w którym go pan zwolnił.

– Tak.

– Nigdy więcej się nie spotkaliście? W klubie, na turnieju czy gdzie indziej?

– Nie. Nigdy – odparł wolno Jack Coldren.

– Gdzie wtedy mieszkał Rennart?

– W Wayne. W pobliżu Filadelfii.

– Ile ma teraz lat?

– Sześćdziesiąt osiem – odparł bez wahania Coldren.

– Czy przed tamtym turniejem łączyły was bliskie stosunki?

– Tak sądziłem – odparł po chwili bardzo cicho Coldren. – Ale nie towarzyskie. Nie poznałem jego rodziny, nie byłem w jego domu, nic z tych rzeczy. Ale na polu golfowym… – urwał. – Myślałem, że jesteśmy w dobrej komitywie.

Zamilkł. Myron słyszał jego oddech.

– Jaki miałby w tym cel? – spytał. – Po co miałby z rozmysłem zniszczyć pańskie szanse na zwycięstwo?

– Przez dwadzieścia trzy lata chciałem poznać odpowiedź – odparł szorstko, chrapliwie Coldren.

Rozdział 6

Myron podał Esperanzy przez telefon imię i nazwisko. Nie spodziewał się większych trudności w odszukaniu Lloyda Rennarta. Ułatwiała to nowoczesna technika. Każdy właściciel komputera z modemem mógł wklepać adres strony www.switchboard.com, będącej w praktyce ogólnokrajową książką telefoniczną. Gdyby nie dało to rezultatu, istniały inne strony. Jeżeli Lloyd Rennart nadal żył, znalezienie go nie powinno zająć wiele. A jeżeli nie, można go było poszukać na innych stronach.

– Powiedziałeś Winowi? – spytała Esperanza.

– Tak.

– Jak zareagował?

– Nie pomoże.

– Żadna niespodzianka.

– Żadna.

– W pojedynkę nie idzie ci za dobrze.

– Nic mi nie będzie – odparł. – Cieszysz się z dyplomu? Przez ubiegłe sześć lat Esperanza studiowała wieczorami prawo na Uniwersytecie Nowojorskim. W poniedziałek skończyła studia.

– Chyba nie pójdę na rozdanie.

– Dlaczego?

– Nie lubię ceremonii.

Jedyna bliska krewna Esperanzy, matka, zmarła kilka miesięcy temu. Myron podejrzewał, że właśnie jej śmierć wpłynęła najbardziej na decyzję przyjaciółki.

– Ja pójdę – oświadczył. – Usiądę pośrodku pierwszego rzędu. Chcę widzieć wszystko.

Zamilkli.

– W tym miejscu mam zdusić łzy, bo komuś na mnie zależy? – spytała po chwili.

Myron pokręcił głową.

– Zapomnij, że cokolwiek powiedziałem.

– No nie, chcę mieć co do tego jasność. Powinnam się głośno rozszlochać czy tylko pociągnąć nosem? A może mają mi zwilgotnieć oczy jak Michaelowi Landonowi w Domku na prerii?

– Ale z ciebie mądrala.

– Tylko wtedy, kiedy traktujesz mnie z góry.

– Nie traktuję cię z góry. Przejmuję się tobą. Podaj mnie za to do sądu.

– A idźże.

– Są jakieś wiadomości?

– Z milion, ale nic, co nie może poczekać do poniedziałku. Aha, jedna sprawa.

– Jaka?

– Jędza zaprosiła mnie na lunch.

„Jędzą” nazywała Jessicę, jego miłość życia. Łagodnie mówiąc, nie lubiła jej. Wielu przypuszczało, że chodzi o zazdrość, o utajony pociąg, który czuje do swojego szefa. Nic z tych rzeczy. Po pierwsze, w swoim życiu erotycznym Esperanza ceniła sobie, hm, elastyczność. Jakiś czas spotykała się z niejakim Maxem, potem z kobietą – Lucy, a w tej chwili z inną kobietą – Hester.

– Ile razy prosiłem cię, żebyś jej tak nie nazywała? – spytał.

– Z milion.

– Pójdziesz?

– Chyba tak. W końcu to darmowa wyżerka. Nawet jeśli będę musiała patrzeć jej w twarz.

Rozłączyli się. Wiadomość trochę go zaskoczyła. Wprawdzie Jessica nie odwzajemniała wrogości Esperanzy, ale nie oczekiwał, że zaprosi ją na lunch, żeby przełamać lody w ich prywatnej zimnej wojnie. Może dlatego, że w tej chwili mieszkali razem, Jess uznała, że czas wyciągnąć gałązkę oliwną. A co tam! Zadzwonił do niej.

Odezwała się automatyczna sekretarka. Wysłuchał nagranego głosu.

– Jess? Odbierz – powiedział po sygnale.

Odebrała.

– Boże, szkoda, że cię tu nie ma – rozpoczęła rozmowę na swój sposób.

– Tak? – Wyobraził ją sobie, jak leży na kanapie, z kablem telefonu okręconym wokół palców. – Dlaczego?

– Zaraz zrobię sobie dziesięciominutową przerwę.

– Całe dziesięć minut?

– Tak.

– Marzy ci się wydłużona gra wstępna?

Zaśmiała się.

– Podnieca cię to, drągalu?

– Podnieci, jeśli zaraz nie skończysz o tym mówić.

– To może zmieńmy temat.

Myron wprowadził się do mansardy Jessiki w Soho kilka miesięcy temu. Przenosiny z niedużej miejscowości w New Jersey do modnej dzielnicy w Nowym Jorku, by zamieszkać z ukochaną, które dla większości mężczyzn byłyby zmianą dramatyczną, w jego przypadku równały się osiągnięciu dojrzałości. Całe dotychczasowe życie spędził z tatą i mamą w typowym podmiejskim mieście Livingston. Od narodzin do wieku sześciu lat w sypialni na piętrze po prawej, od szóstego roku życia do trzynastego w sypialni na piętrze po lewej, a od trzynastego do trzydziestego któregoś w zaadaptowanej suterenie.

Po takim czasie silna więź z rodzicami zmieniła się w pęta.

– Podobno zaprosiłaś Esperanzę na lunch – zagadnął.

– Tak.

– Dlaczego?

– Bez powodu.

– Bez powodu?

– To fajna dziewczyna. Chcę iść z nią na lunch. Nie bądź wścibski.

– Przecież wiesz, że cię nie cierpi.

– Jakoś to wytrzymam. A jak tam turniej golfa?

– Bardzo dziwny.

– Dlaczego?

– Za długo by gadać, moje ciastko z dziurką. Mogę zadzwonić później?

– Oczywiście… Powiedziałeś „moje ciastko z dziurką”? Kiedy się rozłączyli, Myron zmarszczył czoło. Coś tu nie grało. Nigdy jeszcze nie byli sobie tak bliscy, a ich uczucie tak mocne. Zamieszkanie razem było słusznym krokiem, wypędzili ostatnio dużo złych duchów przeszłości. Kochali się, szanowali nawzajem swoje uczucia i potrzeby i prawie z sobą nie walczyli.

Dlaczego więc miał wrażenie, że stoją na skraju głębokiej przepaści?

Odpędził od siebie ten obraz, uboczny produkt nadwrażliwej wyobraźni. Żeglowanie po spokojnych wodach nie oznacza, że nie wpadniesz na górę lodową, wytłumaczył sobie.

O rany, a to ci głęboka myśl!

Kiedy wrócił do stołu Wina, Tad Crispin też już sączył mrożoną herbatę. Win przedstawił ich sobie. Golfista był ubrany na żółto, w mnóstwo żółtości, niczym człowiek w żółtym kapeluszu z książeczek o małpce Ciekawskim Jurku. Wszystko miał żółte. Nawet buty do golfa. Myron starał się zachować powagę.

– To nie nasza kolekcja – zastrzegł się Norm Zuckermafij jakby czytając w jego myślach. – Dobrze słyszeć.

– Bardzo mi miło – rzekł Tad Crispin, wstając.

Myron obdarzył go szerokim uśmiechem.

– To prawdziwy zaszczyt poznać pana, Tad – odparł głosem tak szczerym, jak, nie przymierzając, głos sprzedawcy sprzętu AGD w sklepie sieci handlowej.

Uścisnęli sobie dłonie. Myron zachował uśmiech. Crispin stał się czujny.

– Zawsze jest taki uprzejmy? – spytał Zuckerman Wina, wskazując Myrona kciukiem.

Win skinął głową.

– Zwłaszcza w towarzystwie pań. Usiedli.

– Nie zostanę długo – uprzedził Crispin.

– Rozumiemy, Tad – zapewnił Zuckerman, rękami znów robiąc gest „a sio!”. – Jesteś zmęczony, musisz się skoncentrować na jutro. Już cię nie ma, prześpij się.

Crispin uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na Wina.

– Chcę, żeby poprowadził pan moje finanse – powiedział.

– Ja nie „prowadzę” finansów – sprostował Win. – Ja doradzam.

– To jakaś różnica?

– Jak najbardziej. Pieniędzmi cały czas zawiaduje właściciel. Ja tylko zalecam, co z nimi zrobić. Zalecam bezpośrednio. Osobiście. Razem omawiamy te sprawy. Ale to pan podejmuje ostateczną decyzję. Bez pańskiej wiedzy niczego nie kupuję, nie sprzedaję ani nie wymieniam.

Crispin skinął głową.

– To mi się podoba.

– Nie wątpię – odparł Win. – Widzę, że zamierza pan pilnie strzec swoich pieniędzy.

– Tak.

– Rozumiem. – Win skinął głową. – Naczytał się pan o sportowcach, którzy kończą bez grosza. Wykorzystani przez bezwzględnych finansistów i różnych takich.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: