Rozdział 15
Paskudny Faszysta wciąż tam był.
Siedział przy stoliku w kącie i wbijał w siebie burgera z taką pasją, jakby nie mógł znieść jego widoku. Dziewczyny się nie myliły. W pełni zasługiwał na miano luja, niezależnie od tego, co to słowo znaczyło i czy w ogóle istniało. Z gęby pozował na nieogolonego twardziela, choć z braku testosteronu o wiele bliżej mu było do niechlujnego nastoletniego chasyda. Na głowie nosił czarną baseballówkę z czaszką i piszczelami. Na jednej z bladych, chudych rąk wystających z podwiniętych rękawków rozdartej koszulki miał wytatuowaną swastykę. Myron pokręcił głową. Swastyka? Taki stary, a taki ciemniak.
Najwyraźniej wściekły na swojego burgera, Paskuda odgryzł kolejny kęs. Galerniczki wskazały go Myronowi, żeby nie miał najmniejszych wątpliwości, o kogo chodzi. Przyłożył palec do ust, dając znak, żeby przestały. Posłuchały, kompensując to sobie przesadnie głośną, swobodną rozmową i rzucając w jego kierunku ukradkowe spojrzenia. Odwrócił głowę.
Paskuda skończył hamburgera i wstał. W samą porę. Rzeczywiście wydawał się bardzo chudy. Dziewczęta nie przesadziły – nie miał tyłka. Trudno było określić, czy hołduje modzie na zbyt duże dżinsy, czy faktycznie brak mu pośladków, w każdym razie co kilka kroków podciągał spodnie. Myron podejrzewał, że z obu powodów.
Wyszedł za nim na palące słońce. Żar lał się z nieba. Myron niemal zatęsknił za klimatyzowanym chłodem galerii. Paskuda wszedł krokiem równiachy na parking. Z pewnością zmierzał do samochodu. Myron skręcił w prawo, żeby się przygotować dojazdy. Wsiadł do swojego forda taurusa (czytaj: poławiacza szprot) i zapalił silnik.
Jadąc wolno przez parking, zobaczył, że Paskuda idzie do ostatniego rzędu samochodów. Stały tam tylko dwa wozy. Srebrny cadillac seville oraz pickup z monstrualnymi kołami, flagą Konfederatów i napisem ZŁY DO SZPIKU KOŚCI z boku. Wieloletnie doświadczenie w pracy śledczej podpowiedziało mu, że to pewnie bryka Paskudnego Faszysty. I rzeczywiście. Paskuda otworzył drzwiczki i wskoczył do środka. Niebywałe. Czasem zdolności dedukcyjne Myrona graniczyły z jasnowidztwem. Może powinien zrobić konkurencję telefonicznej wróżce Jackie Stallone.
Śledzenie pickupa nie wymagało trudu. Pojazd tak rzucał się w oczy, jak strój golfisty w klasztorze, a El Paskuda nie wciskał gazu do dechy. Jechali z pół godziny. Trudno powiedzieć dokąd, ale Myron rozpoznał w perspektywie ulicy Stadion Weteranów. Obejrzał tam z Winem kilka meczów Eagles. Win zawsze siadał na wprost środka boiska, w niższych rzędach. Stadion był stary, „luksusowe” loże położone wysoko, więc ich nie lubił. Wolał siedzieć z ludem. Łaskawca.
Trzy przecznice przed stadionem Paskuda skręcił w boczną uliczkę, zahamował i wyskoczył. Myron ponownie rozważył, czy wezwać Wina, uznał jednak, że to nie ma sensu: Win był w Merion, komórkę miał wyłączoną. Myron wrócił myślami do minionej nocy i porannych zarzutów Esperanzy. A może miała rację? Może rzeczywiście – częściowo – odpowiadał za postępki Wina? Nie o to jednak chodziło. Już wiedział, że prawda, której bała się również Esperanza, przedstawia się banalnie: po prostu nie brał ich sobie do serca.
Czytasz gazety, oglądasz wiadomości, doświadczasz okropności i twoje człowieczeństwo, podstawy wiary w ludzi, zaczynają zbliżać się niebezpiecznie do „gry w zadowolenie” Polyanny. Tym właśnie się gryzł – nie odrazą do wyczynów Wina, lecz tym, że się nimi zbytnio nie przejmował.
Win postrzegał świat kontrastowo – czarno-biało. On sam ostatnio też zaczął czarno widzieć szare strefy życia. Nie podobały mu się zmiany, jakie zaszły w nim pod wpływem okrucieństw zadawanych ludziom przez ludzi. Próbował trzymać się starych wartości, ale lina w jego rękach stawała się coraz bardziej śliska. Pytanie, po co się ich trzymał. Czy dlatego, że naprawdę w nie wierzył, czy dlatego, że podobał się sobie jako ich wyznawca?
Nie był już tego pewien.
Powinien zabrać z sobą broń. Idiota. Ale przecież śledził zwykłą łajzę. Z tym że nawet łajza mógł do niego strzelić i zabić. Co robić? Zadzwonić na policję? Z takimi dowodami w ręku? Z czym do gości. A może wrócić tutaj później z pukawką? Do tego czasu Paskuda mógł jednak odjechać, kto wie, czy nie z Chadem Coldrenem.
Pozostało więc śledzić go dalej. Byle ostrożnie.
Nie bardzo wiedząc, co począć; Myron zatrzymał samochód na rogu i wysiadł. Ulica zabudowana była niskimi domami z cegły, zbudowanymi jak spod sztancy. Kiedyś była to zapewne miła dzielnica – teraz wyglądała jak nieborak, który stracił pracę i przestał się kąpać. Zarośnięta i spłowiała jak ogród, o który przestano dbać.
Paskuda skręcił w zaułek. Idąc za nim, Myron minął wiele plastikowych worków ze śmieciami, dużo zardzewiałych schodów pożarowych. Z kartonu po lodówce wystawały cztery nogi i dobywało się chrapanie. Na końcu zaułka Paskuda skręcił w prawo. Myron posuwał się wolno. Paskuda zniknął w drzwiach ewakuacyjnych opuszczonego budynku. Nie miały klamki ani gałki, lecz pozostały uchylone. Myron pchnął je.
Zaraz po przekroczeniu zmurszałego progu usłyszał nieartykułowany wrzask. Tuż przed sobą zobaczył Paskudę. Coś śmignęło mu przy twarzy. Przydał się szybki refleks. Dzięki unikowi metalowy drąg ześlizgnął się po łopatce. Rękę przeszył nagły ból. Myron padł na ziemię, przetoczył się po betonowej podłodze i wstał.
Było ich trzech. Z ogolonymi głowami i wytatuowanymi swastykami. Wszyscy uzbrojeni w łomy i łyżki do opon.
Wyglądali jak trzy części koszmarnego filmu. Paskudny Faszysta był pierwowzorem. W Podziemiach Planety Paskudnego Faszysty, który stał z lewej, uśmiechał się jak głupi do sera. A stojący z prawej Ucieczka z Planety Paskudnego Faszysty nadrabiał miną. Słabe ogniwo, uznał Myron.
– Zmieniacie opony mózgowe? – spytał.
– Rozwalimy twoje – odparł Paskuda, dla zwiększenia efektu uderzając łyżką w dłoń.
– E!
Myron machnął ręką.
– Czego mnie śledzisz, złamasie?
– Ja?
– Tak, ty! Dlaczego mnie, kurwa, śledzisz?
– Kto mówi, że cię śledzę?
– Bierzesz mnie za przygłupa? – spytał zdezorientowany Paskuda.
– Skądże, za asa Mensy.
– Za kogo?
– Pogrywa z tobą w chuja, człowieku – podpowiedział w Podziemiach Planety.
– Jasne, że pogrywa – zawtórował Ucieczka.
Paskuda wybałuszył załzawione oczy.
– Pogrywasz ze mną, złamasie?! Pogrywasz w chuja?! Ze mną?!
– Przejdźmy do następnego punktu – rzekł Myron, patrząc mu w oczy.
– Spuśćmy mu mały wpierdol – zaproponował Podziemniak. – Dołóżmy zdrowia.
Tych trzech zapewne nie miało doświadczenia w walce, lecz Myron wiedział, że trzech uzbrojonych zakapiorów zawsze może pokonać wygę. W dodatku byli zbyt nabuzowani, oczy błyszczały im jak świeże pączki, bez przerwy pociągali nosami i je pocierali.
Innymi słowy – jak kto woli – naćpali się, złapali fazę, napudrowali.
Ale widział dla siebie szansę – zbijając ich z tropu i atakując. Ryzykowne. Musiał ich wkurzyć, wytrącić z i tak już zakłóconej równowagi, a przy tym zachować kontrolę nad sytuacją, wiedzieć, kiedy trochę ustąpić. Znajdował się w sytuacji linoskoczka, zmuszonego balansować wysoko nad tłumem, bez zabezpieczającej siatki.
– Czego mnie śledzisz, złamasie? – powtórzył Paskuda.
– Może mi się podobasz – odparł Myron. – Mimo braku tyłka.
Podziemniak zarechotał.
– Załatwmy go, kurde. Załatwmy na perłowo.
Myron spojrzał na nich jak twardziel, który nie pęka. Niektórzy mogli mylnie uznać, że cierpi na zaparcie, niemniej mina ta wychodziła mu coraz lepiej. Grunt to praktyka.
– Szczerze wam to odradzam – ostrzegł.
– Tak?! A niby dlaczego mamy cię nie załatwić? – spytał Paskuda. – Niby dlaczego mam ci nie połamać wszystkich żeber tą sztamajzą?
Uniósł łyżkę do opon, by przekonać Myrona, że nie myśli się z nim pieścić.
– Spytałeś, czy mam cię za przygłupa – odparł Myron.
– No i co?