– A ty? Masz mnie za przygłupa? Czy gdybym chciał cię uszkodzić, to byłbym taki durny, żeby przyjść za tobą, wiedząc co mnie tu czeka?
Cała trójka się zawahała.
– Śledziłem cię, żeby sprawdzić.
– O czym ty, kurwa, mówisz?
– Pracuję dla pewnych osób. Nie wymienię nazwisk. – Głównie dlatego, pomyślał Myron, że nie wiem, o czym mówię. – Powiedzmy, że są z branży, w której wy sami nierzadko działacie.
– Nierzadko?
Znowu potarli nosy. Faza, faza. Faza, faza.
– Nierzadko – powtórzył. – To coś, co robi się często lub w krótkich odstępach czasu. Nierzadko.
– Że co?
Boże!
– Mój pracodawca szuka kogoś, kto pokierowałby pewnym rewirem. Kogoś nowego. Kogoś, kto chce zarobić dziesięć procent od sprzedaży i mieć kokę za friko do oporu. Oczy tercetu zbzikowały.
– Słyszysz, człowieku? – spytał Podziemniak Paskudę.
– Słyszę.
– U Eddiego nie mamy prowizji. Ten piździelec to straszny cienias. A ten gościu – Podziemniak wskazał Myrona łyżką do opon – to, kurde, wapniak. Bankowo pracuje dla kogoś z kasą.
– Bankowo – wsparł go Ucieczka.
Paskuda się zawahał, mrużąc podejrzliwie oczy.
– Skąd się o nas zwiedziałeś?
Myron wzruszył ramionami.
– Chodzą słuchy – odparł.
Ściema, ściema.
– Więc jechałeś za mną, żeby mnie sprawdzić?
– Tak.
– Po prostu zaszłeś do galerii i postanowiłeś mnie śledzić?
– Można tak powiedzieć.
Paskuda uśmiechnął się. Spojrzał na Ucieczkę i Podziemniaka. Zacisnął dłoń na łyżce. Niedobrze.
– To dlaczego się o mnie rozpytywałeś? Co cię obłazi, że stamtąd dzwoniłem?
Niedobrze.
Paskuda zrobił krok do przodu, oczy mu pałały.
Myron uniósł rękę.
– Odpowiedź jest prosta – odparł.
Zawahali się. Wykorzystał to. Wyrzucił nogę przed siebie jak tłok, trafiając nieprzygotowanego Ucieczkę w kolano, i rzucił się do drzwi.
– Łapcie, skurwysyna!
Pognali za nim, ale zdążył otworzyć ramieniem drzwi ewakuacyjne. Z pokusy „durnego udowodnienia sobie własnej męskości”, jak nazwał tę cechę nowy znajomy sprzed Zajazdu Dworskiego, chętnie by się z nimi starł, lecz taka lekkomyślność mogła go drogo kosztować. W przeciwieństwie do nich był nieuzbrojony.
Gdy dobiegał do wylotu zaułka, dzieliło go od tamtych zaledwie dziesięć jardów. Nie wiedział, czy zdąży wsiąść do samochodu. Nie miał wyjścia. Musiał to zrobić.
Chwycił klamkę i szarpnięciem otworzył drzwiczki. Kiedy wsuwał się do środka, oberwał łyżką w ramię. Zabolało. Próbował zamknąć auto, natrafił na opór. Jeden z prześladowców uczepił się drzwiczek. Wykorzystując swoją wagę, Myron pociągnął z całej siły.
Poleciała szyba.
Twarz obsypało mu szkło. Kopnął nogą przez otwarte okno i trafił napastnika w twarz. Opór ustąpił. Zdążył już wyciągnąć kluczyk i włożyć go do stacyjki. W momencie gdy go przekręcał, poszło następne okno.
– Już po tobie, skurwysynu! – wrzasnął Paskuda, nachylając się ku niemu z oczami pałającymi wściekłością.
Myron zablokował uderzenie łyżką wymierzone w twarz, lecz od mocnego ciosu w szyję zdrętwiał mu kark. Włączył wsteczny bieg i odjechał z piskiem opon. Paskuda, usiłujący wskoczyć do taurusa przez wybite okno, dostał łokciem w nos i się odczepił. Upadł ciężko na chodnik, ale natychmiast zerwał się na nogi. Kokainiści w takich sytuacjach często nie czują bólu.
Wszyscy trzej popędzili do pickupa. Myron na szczęście odjechał im za daleko. Bitwa była skończona. Na razie.
Rozdział 16
Sprawdził numer rejestracyjny pickupa. Niepotrzebnie. Był nieważny od czterech lat. Paskuda z pewnością wziął tablice ze złomowiska. Normalka. Nawet drobne rzezimieszki są na tyle sprytne, żeby podczas przestępstw nie używać prawdziwych tablic rejestracyjnych.
Myron zawrócił i zbadał budynek w środku, szukając wskazówek. Po betonie walały się pogięte strzykawki, stłuczone fiolki i puste torby po chipsach paprykowych. Na widok pustego kosza na śmieci pokręcił głową. Nie dość że zajmowali się dealerką, to byli flejtuchami.
Rozejrzał się po opuszczonym, na wpół spalonym domu. Żadnych tropów.
Co to wszystko znaczyło? Trudno sobie wyobrazić, żeby tych trzech ćpunów porwało Chada Coldrena. Narkomani włamują się do domów. Napadają na ludzi w zaułkach. Atakują łyżkami do opon. Ale nie planują skomplikowanych porwań.
Tylko czy porwanie Chada było skomplikowane? Na początku kidnaper nie wiedział nawet, ile zażądać pieniędzy. Dość dziwne, choć może nie tak bardzo. Czyżby więc chłopca rzeczywiście uprowadziło kilku zaćpanych łazęgów?
Myron wsiadł do wozu i ruszył do rezydencji Wina. Przyjaciel miał pod dostatkiem aut. Mógł u niego wymienić swojego forda taurusa na pojazd z szybami. Odniesione urazy rozchodziły się chyba po kościach. Kilka sińców i stłuczeń, wszystkie kości całe. Żaden z ciosów nie był dostatecznie celny, oprócz tych w okna samochodu.
Rozważywszy kilka hipotez, Myron skonstruował całkiem spójną wersję wypadków. Załóżmy, że z jakiegoś powodu Chad Coldren postanowił zameldować się w Zajeździe Dworskim. Żeby spędzić tam czas z dziewczyną? Kupić narkotyki? A może ze względu na grzeczną obsługę? Nieważne. Kamera bankowa zrejestrowała, że wyjął trochę gotówki z pobliskiego bankomatu. Potem zaś wynajął pokój w motelu. Na noc albo na godzinę. Nieważne.
W Zajeździe Dworskim coś poszło nie tak. Zajazd Dworski, wbrew zdaniu Stu Lipwitza, to podejrzany przybytek, któremu patronują podejrzane typy. Nietrudno napytać sobie tam biedy. Może Chad Coldren próbował kupić od Paskudy narkotyki. A może był świadkiem przestępstwa albo po prostu rozpuścił język i jakieś kanalie zdały sobie sprawę, że jest dziany. Wszystko jedno. Życiowe orbity Chada Coldrena i załogi Paskudnego Faszysty się przecięły. W rezultacie doszło do porwania.
Wszystko to do siebie z grubsza pasowało.
Tyle tylko że jedynie „z grubsza”.
Po drodze Myron poddał analizie kilka punktów swojej wersji. Po pierwsze, czas wydarzeń. Nie wątpił, że porwanie ma związek z ponownym udziałem Jacka w mistrzostwach rozgrywanych w Merion. Lecz w hipotezie o przecięciu się życiowych orbit intrygujący moment porwania należało uznać za czysty zbieg okoliczności. Z tym mógł się jeszcze pogodzić. Ale skąd taki Paskuda wiedział, że Coldrenów odwiedziła Esme Fong? Jaką rolę odgrywał osobnik, który wyszedł od nich przez okno i zniknął na Green Acres Road? Zakładał, że to był Matthew albo Chad. Czyżby tak pilnie chroniony młody Squires współdziałał z gangiem Paskudy? A może osobnik z okna zniknął na Green Acres Road całkiem przypadkowo?
Nadmuchana jak balon hipoteza flaczała szybko z przeciągłym ssssss.
Kiedy Myron dotarł do Merion, Jack Coldren zaliczał czternasty dołek. W tej rundzie jego rywalem był nie kto inny jak Tad Crispin. Nic dziwnego. Prowadzący w turnieju i wicelider zawsze tworzyli finałową parę.
Jack wciąż grał dobrze, choć nie widowiskowo. Stracił tylko punkt przewagi i wyprzedzał Crispina o bezpieczne osiem uderzeń. Myron powlókł się w stronę czternastego dołka na „zielonce”. Znów to słowo. Wszystko tu było intensywnie zielone. Nie tylko trawa i drzewa, również namioty, markizy, tablice wyników, liczne telewizyjne wieże i rusztowania – jak okiem sięgnąć soczysta zieleń wtopiona w naturalne malownicze otoczenie, nie licząc billboardów, dyskretnych jak neony hoteli w Las Vegas. Ale hola, czyż sam nie żył z pieniędzy ich sponsorów?! Mając im za złe reklamę, byłby hipokrytą.
– Myronie, serce moje, przytocz do nas tyłeczek! – przywołał go z szerokim gestem Norm Zuckerman, któremu towarzyszyła Esme Fong. – Tutaj.
– Siemasz, Norm. Cześć, Esme.
– Cześć, Myron.
Esme, choć w mniej formalnym stroju, także dziś ściskała w ręku teczkę, niczym ulubionego pluszaka.
Norm objął Myrona.
– Powiedz prawdę, Myron – rzekł, kładąc dłoń na jego obolałym ramieniu. – Ale całą. Chcę ją usłyszeć.