– Tak.
– Ale mi pan nie współczuje.
– Ależ współczuję.
Przyjrzała się mu sceptycznie.
– Gdybym była matką, która zajmuje się domem, też by pan tak szybko pomyślał, że porwanie to sprawka Chada? Czy do tych podejrzeń nie skłonił pana fakt, że mnie przy nim nie było?
– Nie tylko pani. Was obojga – sprostował.
– Na jedno wychodzi.
– Nie. Zarabiała pani więcej od męża. Odnosiła większe sukcesy finansowe. Jeśli ktoś powinien zostać w domu z synem, to Jack.
Uśmiechnęła się.
– Nie przemawia przez pana poprawność polityczna?
– Nie. Wyłącznie praktycyzm.
– To nie takie proste, Myron. Jack kocha syna. W latach, kiedy nie kwalifikował się do rozgrywek, siedział z nim w domu. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: czy komu się to podoba, czy nie, obowiązek opieki nad dzieckiem spoczywa na matce.
– Co nie znaczy, że słusznie.
– To wcale mnie nie rozgrzesza. Jak wspomniałam, dokonałam wyboru. I gdybym stanęła przed nim ponownie, też wybrałabym start w turniejach.
– I żyła z poczuciem winy.
Skinęła głową.
– Wybór idzie w parze z winą. Nie ma od niej ucieczki.
Myron łyknął yoo-hoo.
– A więc Jack spędził jakiś czas w domu.
– Tak. Kiedy nie poszło mu w szkole K.
– W szkole K?
– Kwalifikacyjnej – wyjaśniła. – Co roku Związek Zawodowy Golfistów wydaje stu dwudziestu pięciu najlepszym graczom karty turniejowe. Mała grupka dostaje je dzięki sponsorom. Pozostali muszą przejść przez szkolę K. Turniej kwalifikacyjny. Kto sobie w nim nie poradzi, nie gra cały rok.
– Przesądza o tym jeden turniej?
Przechyliła w jego stronę szklankę jak przy toaście.
– Tak jest.
To się nazywa stres.
– A więc kiedy Jack oblał w szkole K, przez rok siedział w domu?
Linda Coldren skinęła głową.
– Jak mu się układało z Chadem?
– Chad uwielbiał ojca.
– A teraz?
Na jej twarzy pojawił się nieokreślony grymas. Odwróciła wzrok.
– Dorósł na tyle, by zadawać sobie pytanie, dlaczego ojciec wciąż przegrywa. Nie wiem, co myśli. Ale Jack to dobry człowiek. Bardzo się stara. Trzeba go zrozumieć. Taka porażka jak w tamtych mistrzostwach… pewnie zabrzmi to melodramatycznie, coś w nim zabiła. Nawet po narodzinach syna nie doszedł do siebie.
– Aż tak go to załamało? – spytał Myron, słysząc w tym echo słów Wina.
– Jeden turniej?
– Grał pan w wielu ważnych meczach. Czy zdarzyło się panu tak głupio wypuścić zwycięstwo z rąk?
– Nie.
– Mnie też nie.
Do zimnego bufetu dobiło dwóch siwych mężczyzn w jednakowych zielonych apaszkach. Pochylili się nad półmiskami, marszcząc brwi, jakby dostrzegli tam mrówki. Góry jedzenia na ich talerzach groziły zejściem lawiny.
– Jest jeszcze coś – dodała Linda.
Myron czekał na dalszy ciąg.
Poprawiła okulary i położyła dłonie na stole.
– Jack i ja nie jesteśmy sobie bliscy. Nie jesteśmy sobie bliscy od wielu lat.
Zamilkła.
– Ale pozostajecie małżeństwem.
– Tak.
Chciał spytać dlaczego, lecz pytanie to tak się narzucało, było tak oczywiste, że zbędne.
– Moja kariera wciąż mu przypomina o jego porażkach – ciągnęła. – Mężczyźnie niełatwo z tym żyć. Oczekuje się od nas, że będziemy małżeństwem do końca życia, ale ja osiągnęłam to, czego Jack pragnie najbardziej. – Przekrzywiła głowę. – Dziwne.
– Co?
– Na polu golfowym nie pozwalam sobie na mierność. A dopuściłam do niej w życiu prywatnym. Czy to nie dziwne?
Myron wymijająco skinął głową.
Czuła się nieszczęśliwa. Widać to było na pierwszy rzut oka. Podniosła wzrok i posłała mu uśmiech, odurzający, który może złamać serce. Zapragnął przytulić ją. Poczuł prawie niepohamowaną chęć, by przycisnąć ją do siebie i poczuć na twarzy jej włosy. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio żywił takie pragnienie wobec innej kobiety niż Jessica.
– Niech pan mi opowie o sobie – zaproponowała znienacka Linda.
Zaskoczony zmianą tematu, lekko pokręcił głową.
– To nudne.
– Wątpię – odparła niemal figlarnie. – Proszę. Odpocznę od swoich trosk.
Znów pokręcił głową.
– Niewiele brakowało, a zostałby pan zawodowym koszykarzem. Słyszałam o pańskiej kontuzji kolana. O pańskich studiach prawniczych na Harvardzie. I o tym, że kilka miesięcy temu próbował pan wrócić do sportu. Uzupełni pan to, czego nie wiem?
– Niewiele jest do uzupełnienia.
– Nie sądzę. Ciotka Cissy nie poleciła nam pana dlatego, że dobrze pan grał w koszykówkę.
– Pracowałem trochę dla rządu.
– Z Winem?
– Tak.
– Co pan robił?
Myron jeszcze raz pokręcił głową.
– Ściśle tajne?
– Można tak powiedzieć.
– Chodzi pan z Jessicą Cever?
– Tak.
– Lubię jej książki.
Skinął głową.
– Kocha ją pan?
– Bardzo.
– Więc czego pan pragnie?
– Czego pragnę?
– Od życia. O czym pan marzy?
Uśmiechnął się.
– Żartuje pani, prawda?
– Przechodzę do sedna. Czego pan pragnie, Myron? Proszę zaspokoić moją ciekawość.
Spojrzała na niego z prawdziwym zainteresowaniem. Poczuł, że się czerwieni.
– Chcę się ożenić z Jessicą – odparł. – Zamieszkać na przedmieściach. Wychować dzieci.
Usiadła wygodniej, jakby usatysfakcjonowała ją ta odpowiedź.
– Naprawdę?
– Tak.
– Jak pańscy rodzice?
– Tak.
Uśmiechnęła się.
– To miłe.
– Proste – odparł.
– Nie wszyscy jesteśmy stworzeni do prostego życia, nawet jeżeli go pragniemy. Skinął głową.
– Głęboka myśl. Choć nie bardzo rozumiem jej sens.
– Ja również. – Zaśmiała się niskim, gardłowym śmiechem, miłym jego uchu. – Niech pan mi powie, gdzie pan poznał Wina.
– W college’u. Na pierwszym roku.
– Po raz ostatni widziałam go, gdy miał osiem lat. – Linda Coldren łyknęła wody mineralnej. – Ja miałam wtedy piętnaście i od roku, choć trudno w to uwierzyć, chodziłam z Jackiem. Przy okazji, Win uwielbiał Jacka. Wie pan o tym?
– Nie.
– Naprawdę. Wszędzie snuł się za nim jak cień. Jack był wtedy wyjątkowym palantem. Wyżywał się na innych. Był strasznie złośliwy. Czasem wręcz okrutny.
– Ale pani się w nim zakochała?
– Miałam piętnaście lat – odparła, jakby to wyjaśniało wszystko.
I może wyjaśniało.
– Jaki był Win jako dziecko?
Od kolejnego uśmiechu pogłębiły się jej zmarszczki wokół ust i oczu.
– Próbuje pan go rozgryźć? – spytała.
– Po prostu jestem ciekaw.
Ukłuty prawdą jej słów, raptem zapragnął cofnąć to pytanie, lecz było za późno.
– Win w dzieciństwie nie był szczęśliwy. Jakoś zawsze… – urwała, szukając właściwego słowa – trzymał się z boku. Nie potrafię wyrazić tego inaczej. Nie był narwany, ekscentryczny ani agresywny, nic z tych rzeczy. Jednak coś z nim było nie tak. Już jako dziecko chodził własnymi drogami.
Myron skinął głową. Wiedział, co miała na myśli.
– Ciotka Cissy jest taka sama.
– Matka Wina?
Linda skinęła głową.
– Jeśli chce, potrafi być lodowata. Nawet w stosunku do Wina. Zachowuje się, jakby nie istniał.
– Ale chyba rozmawia o nim. Przynajmniej z pani ojcem.
Potrząsnęła głową.
– Kiedy zaproponowała ojcu, żeby skontaktował się z Winem, wymieniła imię syna po raz pierwszy od lat.
Myron nic nie powiedział. W powietrzu znów zawisło oczywiste pytanie: co zaszło pomiędzy Winem i matką? Ale go nie zadał. Ta rozmowa zaszła i tak za daleko. Wypytywanie się byłoby niewybaczalną zdradą. Gdyby Win chciał mu się z tego zwierzyć, zrobiłby to.
Rozmawiali, nie zdając sobie sprawy z upływającego czasu. Głównie o Chadzie, o tym, jakim jest synem. Jack nadal trzymał się dobrze i prowadził ośmioma punktami. Z gigantyczną przewagą. Gdyby ją stracił, przegrałby sromotniej niż dwadzieścia trzy lata temu.
Namiot zaczął pustoszeć, a oni gadali w najlepsze. Zauroczony intymnością rozmowy, Myron skonstatował, że uroda Lindy zapiera mu dech. Na moment zamknął oczy. Nie działo się nic takiego. Jeżeli nawet czuł do niej jakiś pociąg, to dlatego, że miał przed sobą typową dziewicę w potrzebie, a więc był to klasyczny przypadek, niewykraczający poza ramy politycznej (nie wspominając o jaskiniowej) poprawności.