No dobrze, co jeszcze?
Po trzecie: porywacze byli tyleż bezwzględni, co nierozgarnięci. Swoją bezwzględność już udowodnili, a brak pomyślunku? Przyjrzyjmy się faktom. Czy to rozsądne żądać dużego okupu w czasie weekendu, wiedząc, że banki są zamknięte do poniedziałku? Czy pierwsze dwa telefony, gdy nie bardzo wiedzieli, ile zażądać pieniędzy, nie świadczyły, że są szurnięci? I wreszcie, czy obcięcie chłopcu palca tylko dlatego, że jego rodzice rozmawiali z agentem sportowym, było rozsądne? Miało sens?
Nie.
Chyba że porywacze dowiedzieli się, iż ten agent sportowy jest kimś więcej.
Od kogo?
Myron skręcił w długi podjazd w rezydencji Lockwoodów. Nieznani ludzie wyprowadzali ze stajni konie. Gdy podjechał do domku gościnnego, w drzwiach pojawił się Win. Myron zaparkował i wysiadł.
– Jak ci poszło spotkanie z Tadem Crispinem? – zagadnął Win.
Myron szybko podszedł do niego.
– Odrąbali chłopcu palec – wyrzucił z siebie chropawym głosem, o mało się nie zatykając. – Porywacze. Odcięli mu palec i podrzucili w samochodzie Lindy.
Win nie zmienił wyrazu twarzy.
– Odkryłeś to przed czy po spotkaniu? – spytał.
– Po – odparł zaskoczony Myron.
Win wolno skinął głową.
– Nie dostałem odpowiedzi na pierwsze pytanie: jak ci poszło spotkanie z Tadem Crispinem?
Myron cofnął się o krok, jakby dostał w twarz.
– Chryste – rzekł niemal z szacunkiem. – Nie mówisz tego poważnie.
– Nie interesuje mnie, co dzieje się w tej rodzinie. Za to rad bym wiedzieć, co wskórałeś w sprawie Tada Crispina.
Osłupiały Myron pokręcił głową.
– Nawet ty nie możesz być aż tak nieczuły.
– Och, daruj sobie!
– Co mam sobie darować?
– Na świecie są większe tragedie niż utrata palca przez szesnastolatka. Giną ludzie, Myronie. Powodzie znoszą z powierzchni ziemi całe wioski. Codziennie ktoś potwornie krzywdzi dzieci. – Win urwał. – Czytałeś dzisiejszą popołudniówkę?
– O czym ty pleciesz?
– Chciałbym, żebyś to wreszcie zrozumiał – ciągnął Win przesadnie wolno, wyważonym głosem. – Colttrenowie obchodzą mnie tyle, co całkiem obcy ludzie, a może i mniej. Bardziej dotykają mnie tragedie, których pełno jest w tej gazecie. Na przykład…
Win zamilkł, wpatrując się w Myrona.
– Na przykład co? – spytał Myron.
– Wypłynęły nowe fakty w sprawie Kevina Morrisa. Słyszałeś o niej?
Myron pokręcił przecząco głową.
– Prawie trzy tygodnie temu zaginęli dwaj siedmiolatkowie, Billy Waters i Tyrone Duffy. Zniknęli, wracając ze szkoły do domu na rowerach. Policja przesłuchała niejakiego Kevina Morrisa, który kręcił się koło tej szkoły. Lecz pan Morris, dobrze znany policji z licznych oskarżeń o perwersję, w tym molestowanie, miał bardzo bystrego adwokata. Z braku dowodów, mimo bardzo mocnych poszlak – w pojemniku na śmieci blisko jego domu znaleziono rowerki chłopców – wyszedł na wolność.
Myron poczuł chłód w sercu.
– Co to za nowe fakty? – spytał.
– Zeszłej nocy policja otrzymała informację.
– Późno w nocy?
Win znowu ponownie utkwił w niego oczy.
– Bardzo późno.
Zapadła cisza.
– Zdaje się, że ktoś widział, jak Kevin Morris grzebie zwłoki w przydrożnym lesie pod Lancaster – dodał Win. – Policja je wczoraj odkopała. Wiesz kogo znaleźli?
Myron znów pokręcił głową, bojąc się otworzyć usta.
– Billy’ego Watersa i Tyrone’a Duffy’ego. Zabitych, zgwałconych i okaleczonych tak, że media przemilczały szczegóły. Policja zebrała na miejscu dość dowodów, by aresztować Kevina Morrisa. Odciski na skalpelu. Plastikowe worki identyczne z tymi w jego kuchni. Nasienie w ciałach chłopców zgodne na podstawie wstępnego badania z jego kodem genetycznym.
Myron wzdrygnął się.
– Nikt nie wątpi, że skazanie pan Morrisa jest pewne – dokończył Win.
– No a co z osobą, która dostarczyła informacji? Będzie świadkiem?
– Dziwna rzecz. Ten mężczyzna zadzwonił z automatu, nie podał nazwiska. Nikt nie wie, kto to może być.
– Ale policja złapała Morrisa?
– Tak.
Myron i Win spojrzeli sobie w oczy.
– Aż dziw, że go nie zabiłeś – rzekł Myron.
– W takim razie nie znasz mnie dobrze.
Zarżał koń. Win odwrócił głowę w stronę wspaniałego zwierzęcia. Na moment twarz mu się zmieniła, jakby był w rozterce.
– Co ona ci zrobiła, Win?
Win wciąż patrzył na konia. Wiedział, o kogo pyta Myron.
– Co ona ci zrobiła, że tak jej nienawidzisz?
– Przesadzasz, przyjacielu. Nie jestem aż taki nieskomplikowany. Nie tylko matka odpowiada za mój charakter. Człowieka nie kształtuje jedno wydarzenie, a ja wcale nie jestem tak stuknięty, jak zasugerowałeś. Jak każdy sam sobie wybieram bitwy. Walczę często, częściej od innych, zwykle po właściwej stronie.
Stoczyłem walkę o Billy’ego Watersa i Tyrone’a Duffy’ego, ale nie chcę walczyć za Coldrenów. To mój wybór. Uszanuj to. Nie popychaj mnie do walki ani nie wiń, że nie mam na nią ochoty.
Myron nie wiedział, jak zareagować. Było coś przerażającego w tym, że rozumiał chłodną logikę Wina.
– Win?
Win oderwał wzrok od konia.
– Mam kłopoty – rzekł Myron, słysząc w swym głosie desperację. – Potrzebuję pomocy.
– Gdyby tak było, dobrze wiesz, że bym ci pomógł – odparł cicho Win z niemal cierpiącą miną. – Ale ty wcale nie jesteś w sytuacji, z której nie mógłbyś łatwo się wyplątać. Wycofaj się. Zrezygnuj z tej sprawy. Nie uchodzi, żebyś wciągał mnie w nią wbrew mej woli, wykorzystywał w taki sposób naszą przyjaźń. Tym razem odpuść sobie.
– Przecież wiesz, że nie mogę.
Win skinął głową.
– Jak powiedziałem, każdy wybiera sobie bitwy – zakończył, idąc do swojego wozu.
Kiedy Myron wszedł do domku gościnnego, Esperanza wołała właśnie:
– Bankrut! Skuś, babusie! Bankrut! Stanął za nią. Oglądała Koło Fortuny.
– Co za chciwe babsko! – Wskazała ekran. – Wygrała ponad sześć tysięcy i kręci dalej. Nie znoszę takich!
Koło zatrzymało się na błyszczącym napisie 1000 $. Kobieta poprosiła o literę B. Wyskoczyły dwie. Esperanza jęknęła.
– Wcześnie wróciłeś – powiedziała. – Myślałam, że zjesz kolację z Lindą Coldren.
– Z kolacji nici.
Wreszcie się obróciła i spojrzała mu w twarz.
– Dlaczego?
Opowiedział. W miarę jak go słuchała, jej śniada skóra bladła.
– Potrzebujesz Wina – orzekła, kiedy skończył.
– Nie pomoże mi.
– Czas przełknąć męską dumę i poprosić go. Ubłagać, jeśli trzeba.
– Już to zrobiłem – odparł. – Wyjechał.
Chciwe babsko w telewizorze dokupiło samogłoskę. Zawsze go zdumiewało, dlaczego zawodnicy, którzy najwyraźniej znają hasło, mimo to dokupują samogłoski. Żeby tracić pieniądze? Zdobyć pewność, że rywale też znają odpowiedź?
– Ale ty tu jesteś – dodał. Esperanza spojrzała na niego.
– No i?
Dobrze znał prawdziwy powód jej przyjazdu. Przez telefon powiedziała, że w pojedynkę nie idzie mu za dobrze. To świadczyło wymownie, po co tak naprawdę opuściła Nowy Jork.
– Chcesz mi pomóc? – spytał.
Chciwe babsko pochyliło się, zakręciło kołem, a potem zaczęło klaskać i pokrzykiwać: „Dawaj, dawaj tysiąc!”. Rywale kutwy też klaskali w dłonie. Tak jakby życzyli jej wygranej. Dobre sobie!
– Co mam zrobić? – odparła.
– Wyjaśnię ci po drodze. Jeżeli ze mną pojedziesz. Obserwowali spowalniające koło. Kamera zrobiła najazd.
Przesuwająca się coraz wolniej strzałka zatrzymała się na słowie BANKRUT. Widownia jęknęła. Chciwe babsko wciąż się uśmiechało, choć minę miało, jak po mocnym ciosie w żołądek.
– To omen – powiedziała Esperanza.
– Dobry czy zły? – spytał Myron.
– Tak.