Dalej w aktach były rekomendacje. Wychowawca w liceum nazwał Kathy „niezwykle utalentowaną” dziewczyną. Nauczycielka historii w dziesiątej klasie dostrzegła u niej „zaraźliwy entuzjazm życiowy”, a nauczyciel angielskiego w klasie maturalnej uznał ją za osobę „błyskotliwą, mądrą i dowcipną”, z której „każda uczelnia będzie miała powód do dumy”. Bardzo miłe opinie. Myron zerknął na dół strony.
– Oho!
– Co takiego?
Wręczył Jessice gorącą rekomendację nauczyciela angielskiego w ostatniej klasie liceum w Ridgewood, pana Grady’ego. Pana Gary’ego,Jerry’ego” Grady’ego.
14
Ze snu wyrwał go telefon. Myron śnił o Jessice. Próbował przypomnieć sobie szczegóły, ale te rozpadły się na kawałeczki, uleciały i pozostało po nich zaledwie kilka żałosnych odprysków. Ktoś dzwonił do niego o siódmej rano. Domyślał się kto.
– Halo?
– Dzień dobry, Myron. Mam nadzieję, że cię nie zbudziłem. Myron rozpoznał głos i uśmiechnął się.
– Kto mówi? – spytał.
– Roy O’Connor.
– Ten Roy O’Connor?
– No, tak. Roy O’Connor, menedżer.
– Supermenedżer – sprostował Myron. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Możemy się spotkać koło południa?
Royowi wyraźnie drżał głos.
– Jasne, Roy. W moim biurze?
– E, nie.
– W twoim?
– E, nie. Myron usiadł.
– Mam wymieniać miejsca, a ty będziesz mi mówił „ciepło”, „zimno”?
– Znasz pub Reilly’ego na Czternastej?
– Będę siedział na kanapce z tyłu, w prawym rogu, o pierwszej. Zjemy lunch. Jeżeli ci to odpowiada.
– Jak najbardziej, Roy. Mam włożyć coś ekstra?
– E, nie.
Myron z uśmiechem odłożył słuchawkę. Nocna wizyta Wina, zwykle w porze, kiedy smacznie spałeś w swym najświętszym mateczniku – sypialni, skutkowała bez pudła.
Wstał z łóżka. Słyszał, jak matka krząta się po kuchni, a ojciec ogląda telewizję. Wczesny ranek w domu Bolitarów. Drzwi do piwnicy otworzyły się.
– Obudziłeś się, Myron?! – dobiegł go krzyk matki.
Co za okropne imię! Nienawidził go serdecznie. Urodził się z wszystkimi palcami u rąk i stóp, nie miał zajęczej wargi, ucha jak kalafior ani nie utykał – więc żeby zrównoważyć brak życiowego pecha, rodzice ochrzcili go tym imieniem.
– Obudziłem! – odkrzyknął.
– Tata kupił świeże bajgle! Są na stole!
– Dziękuję!
Wszedł po schodach. Pod dłonią wyczuł zarost, który musiał zgolić. Drugą usunął z kącików oczu żółte śpiochy. Obleczony w dresy Adidasa, ojciec leżał jak mokra skarpeta na kanapie i posilał się bajglem z pastą z bieługi. Jak co rano oglądał na wideo gimnastykę, nabierając krzepy przez osmozę.
– Cześć, synu – powitał go. – Na stole masz bajgle.
– O, dzięki.
Miał wrażenie, że jego rodzice od lat się nie słyszą.
Wszedł do kuchni. Mama dobijała sześćdziesiątki, ale wyglądała znacznie młodziej. Na jakieś czterdzieści pięć lat. A zachowywała jak jeszcze młodsza osoba. Jak szesnastolatka.
– Późno wczoraj wróciłeś – wypomniała mu. Chrząknął.
– O której?
– Późno. Przed dziesiątą – odparł Myron Bolitar, nocny Anioł Piekieł.
– Z kim byłeś? – spytała, z całych sił starając się, by to Pytanie zabrzmiało niewinnie. Mistrzyni taktu.
– Z nikim.
– Z nikim? Spędziłeś cały wieczór z nikim? Spojrzał na boki.
– A gdzie są lampy do przesłuchań i druty do elektrowstrząsów?
– No pięknie. Jeżeli nie chcesz mi powiedzieć…
– Nie chcę.
– Byłeś z dziewczyną?
– Mamo…
– Dobrze, zapomnij, że spytałam.
Myron sięgnął po telefon i zadzwonił do Wina. Po ósmym sygnale już miał zrezygnować, gdy w słuchawce rozległ się daleki, słaby głos:
– Halo?
– Win?
– Tak.
– Wszystko w porządku?
– Halo?
– Win?
– Tak.
– Dlaczego tak długo nie odbierałeś?
– Halo?
– Win?
– Kto mówi?
– Myron.
– Myron Bolitar?
– A ilu znasz Myronów?
– Myron Bolitar?
– Nie, Myron Rockefeller.
– Coś tu się nie zgadza.
– Słucham?
– I to bardzo!
– O czym ty mówisz?
– Jakiś kretyn dzwoni do mnie o siódmej rano i podszywa się pod mojego najlepszego przyjaciela.
– Przepraszam. Zapomniałem, która godzina.
Wina trudno było nazwać rannym ptaszkiem. Na studiach w Duke nigdy nie wstawał przed południem – nawet na poranne zajęcia. Większego śpiocha nie znalazłoby się ze świecą. Natomiast rodziców Myrona budził odgłos najcichszego bąka puszczonego na półkuli zachodniej. Zanim wyprowadził się do piwnicy, w ich domu co noc powtarzała się ta sama scena. Około trzeciej nad ranem Myron wstawał z łóżka i szedł do łazienki. Gdy na palcach mijał sypialnię rodziców, ojciec budził się tak powoli, jakby ktoś upuścił mu na krok loda na patyku.
– Kto to?! – krzyczał.
– To tylko ja, tato.
– To ty, Myron?
– Tak, tato.
– Wszystko w porządku, synu?
– Jak najbardziej, tato.
– Po co wstałeś? Jesteś chory?
– Idę do łazienki. Robię to samodzielnie, odkąd skończyłem czternaście lat.
Na drugim roku studiów w Duke Myron i Win mieszkali w najmniejszej dwójce w całym kampusie, z piętrowym łóżkiem, które zdaniem Wina „lekko trzeszczało”, a zdaniem Myrona „kwakało jak kaczka rozjeżdżana przez koparkę”. Któregoś ranka, kiedy łóżko milczało i obaj spali, okno w ich pokoju rozbiła piłka baseballowa. Hałas był tak ogłuszający, ż«poderwał na nogi cały akademik i wszyscy popędzili, żeby sprawdzić, czy Myron i Win przeżyli upadek gigantycznego meteoru, który przebił dach. Wściekły Myron doskoczył do okna, klnąc na czym świat stoi, a za nim – po majtkach i koszulach zaścielających podłogę – inni studenci, wspierając go wiązankami. Taki harmider obudziłby ze snu umarłego.
A Win spał spokojnie pod dwoma kocami, z których wierzchni był z odłamków szkła.
Następnej nocy Myron odezwał się w ciemnościach z dolnej pryczy:
– Win?
– Tak.
– Jak możesz tak mocno spać?
Win nie odpowiedział. Zdążył zasnąć.
– Czego chcesz? – spytał przez telefon.
– Czy wczoraj wieczorem wszystko poszło dobrze?
– To szanowny O’Connor jeszcze do ciebie nie dzwonił?
– Dzwonił.
Koniec tematu. Myron wolał nie znać szczegółów.
– Nie obudziłeś mnie przecież tylko po to, żeby spytać, jak mi poszło.
– W klasie maturalnej liceum w Ridgewood Kathy Culver miała tylko jeden stopień celujący. Z angielskiego. Zgadnij, kto go jej wystawił.
– Kto?
– Gary Grady.
– Hm. Właściciel sekstelefonu nauczycielem angielskiego w liceum? Interesujący rozrzut zainteresowań.
– Moglibyśmy go dziś rano odwiedzić.
– W szkole?
– Jasne. Jako zatroskani rodzice.
– Tego samego dziecka?
– Wywiemy się, jak bogaty wachlarz dodatkowych zajęć oferuje ta szkoła.
Win zaśmiał się.
– Szykuje się niezła zabawa.
15
– Jak go odnajdziemy? – spytał Win.
Do liceum Ridgewood dotarli o wpół do dziesiątej. Był ciepły czerwcowy dzień, taki, w którym gapisz się w okno i marzysz o końcu roku szkolnego. Wokół budynku panował bezruch, tak jakby cała szkoła wraz z otoczeniem dryfowała w stronę letnich wakacji.
Myron dobrze pamiętał, jak trudno było znieść takie dni. To podsunęło mu pomysł.
– Włączmy alarm przeciwpożarowy – zaproponował.
– No wiesz.
– Wszyscy wypadną na dwór. Łatwiej będzie go znaleźć.
– Idiotycznie genialne – przyznał Win.
– A poza tym zawsze chciałem włączyć alarm przeciwpożarowy.
– Zaszalejmy.
Nikt ich nie widział, kiedy weszli. Nie była to szkoła w wielkim mieście. Wszystkie drzwi stały otworem, na korytarzach żadnych kamer ani ochroniarzy. Alarm przeciwpożarowy umieszczono niedaleko wejścia.
– Nie róbcie tego w domu, dzieci – rzekł Myron, pociągając za rączkę.
Rozległy się dzwonki, a po nich rozbrzmiały radosne okrzyki Uczniów. Myron poczuł się tak, jakby spełnił dobry uczynek. Chętnie częściej uruchamiałby alarmy, ale ktoś mógłby pomyśleć, że jest niedojrzały. Win przytrzymał otwarte drzwi, niczym dyżurny strażak.