– W głębi serca wiesz, że śmierć oznacza koniec gry. Potem nie ma już nic. Żadnego raju. Żadnego Boga. Tylko nicość.

Duch spoglądał na McGuane'a, który stał nieruchomo.

– Tęskniłem za tobą, Philipie.

– Czego chcesz, John?

– Chyba się domyślasz. McGuane nie odezwał się.

– Rozumiem – ciągnął Duch – że znalazłeś się w trudnej sytuacji.

– Co słyszałeś?

– Tylko plotki. – Duch uśmiechnął się wąskimi wargami i na widok tego uśmiechu, przypominającego ranę po cięciu brzytwą, McGuane o mało nie wrzasnął. – Dlatego wróciłem.

– To mój problem.

– Gdyby tak było, Philipie.

– Czego chcesz, John?

– Dwaj ludzie, których wysłałeś do Nowego Meksyku, zawiedli, prawda?

– Tak.

– Ja nie zawiodę – szepnął Duch.

– Wciąż nie rozumiem, czego chcesz.

– Przyznasz, że ja też mam w tej sprawie coś do powiedzenia, prawda? Duch czekał. McGuane w końcu skinął głową.

– Chyba tak.

– Dysponujesz własnymi źródłami, Philipie. Masz dostęp do informacji dla mnie nieosiągalnych. – Duch przez chwilę spoglądał na nagrobek i McGuane'owi wydawało się, że na jego twarzy dostrzega cień ludzkich uczuć. – Jesteś pewien, że on wrócił?

– Prawie pewien – odparł McGuane.

– Skąd wiesz?

– Od kogoś z FBI. Ludzie wysłani do Albuquerque mieli to potwierdzić.

– Nie docenili przeciwnika.

– Najwidoczniej.

– Czy wiesz, dokąd uciekł?

– Pracujemy nad tym.

– Niezbyt się przykładacie. McGuane nie odpowiedział.

– Wolałbyś, żeby znowu zniknął. Mam rację?

– Wszystko byłoby prostsze. Duch pokręcił głową.

– Nie tym razem. Zapadła cisza.

– Kto może wiedzieć, gdzie on przebywa? – zapytał Duch.

– Może jego brat. FBI zgarnęła Willa godzinę temu. Zabrali go na przesłuchanie. To wzbudziło zainteresowanie Ducha.

– W związku z czym?

– Jeszcze nie wiemy.

– Może od niego powinienem zacząć.

McGuane zdołał kiwnąć głową. Wtedy Duch zrobił krok w jego kierunku i wyciągnął rękę. McGuane zadrżał. Nie był w stanie się poruszyć.

– Boisz się podać rękę staremu przyjacielowi, Philipie?

Tak było. Duch podszedł o krok. McGuane oddychał z trudem. Zastanawiał się, czy już dać sygnał Tannerowi.

Jedna kula. Jeden strzał mógł to zakończyć.

– Uściśnij mi dłoń, Philipie.

To był rozkaz i McGuane usłuchał. Niemal mimo woli uniósł rękę i powoli ją wyciągnął. Wiedział, że Duch zabił wielu ludzi. Był nie tylko zabójcą, był wcieleniem śmierci. Wydawało się, że sam jego dotyk może wprowadzić przez skórę do krwiobiegu truciznę, która przebije serce jak kuchenny nóż, którym Duch posłużył się dawno temu.

McGuane odwrócił wzrok.

Duch szybko zmniejszył dzielącą ich odległość i uścisnął dłoń McGuane'a, który z trudem powstrzymał krzyk. Usiłował wyrwać dłoń z silnego uścisku, tymczasem Duch ją przytrzymał. Nagle McGuane poczuł, że jakiś zimny i twardy przedmiot wbija mu się w dłoń. Duch wzmocnił chwyt, a McGuane jęknął z bólu. To coś, co Duch miał w ręku, wbijało się jak bagnet w splot nerwowy. Ścisnął jeszcze mocniej. McGuane przyklęknął. Duch zaczekał, aż McGuane popatrzy mu w twarz. Ich spojrzenia spotkały się i kiedy McGuane był już pewien, że jego płuca zaraz przestaną pracować, a po nich kolejno wszystkie inne narządy, uścisk zelżał. Duch wsunął jakiś twardy przedmiot w dłoń McGuane'a i zacisnął jego palce. W końcu puścił go i sam się cofnął.

– Czeka cię samotna jazda do domu, Philipie. McGuane odzyskał głos.

– Co to ma znaczyć, do diabła?

Duch w milczeniu odwrócił się i odszedł. McGuane spojrzał na swoją pięść i otworzył zaciśnięte palce.

Na jego dłoni, błyszcząc w słońcu, leżał złoty sygnet Tannera.

7

Po moim spotkaniu z wicedyrektorem Pistillo wsiedliśmy ze Squaresem do furgonetki.

– Do ciebie? – zapytał.

– Kiwnąłem głową.

– Słucham – powiedział.

Powtórzyłem mu rozmowę z Pistillo. Squares potrząsnął głową.

– Albuquerque. Człowieku, nienawidzę tego miejsca. Byłeś tam kiedyś?

– Nie.

– Znajduje się na południowym zachodzie, ale wszystko wygląda na podrabiane, jakby to miejsce było dekoracją z Disneylandu.

– Dzięki, Squares, zapamiętam to sobie.

– Kiedy Sheila tam pojechała?

– Nie wiem.

– Pomyśl. Gdzie spędziliście ostatni weekend?

– Ja u moich rodziców.

– A ona?

– Miała być w mieście.

– Dzwoniłeś do niej? Zastanowiłem się.

– Nie, ona zatelefonowała do mnie.

– Z jakiego numeru?

– Z zastrzeżonego.

– Czy ktoś może potwierdzić, że była w mieście?

– Nie sądzę.

– Zatem mogła być w Albuquerque – orzekł Squares. Rozważyłem to.

– Są też inne możliwości – powiedziałem.

– Na przykład?

– Te odciski palców mogą być stare.

Squares zmarszczył brwi, nie odrywając oczu od drogi.

– Może – ciągnąłem – była w Albuquerque w zeszłym miesiącu albo w ubiegłym roku, do licha! Jak długo zachowują się odciski palców?

– Myślę, że długo.

– Mogło tak być – kontynuowałem. – Niewykluczone, że jej odciski znalazły się, załóżmy, na jakimś meblu, na przykład na krześle, które zostało przewiezione z Nowego Jorku do Nowego Meksyku.

Squares poprawił okulary przeciwsłoneczne.

– Mało prawdopodobne.

– Ale możliwe.

– Taak, jasne. A może ktoś pożyczył jej odciski palców i zabrał ze sobą na weekend w

Albuquerque.

Zajechała nam drogę taksówka. Skręciliśmy w prawo, o mało nie rozjeżdżając grupki ludzi stojących na jezdni, metr od krawężnika. Mieszkańcy Manhattanu wciąż to robią. Nikt nie czeka na zielone światło. Wychodzą przed czasem na jezdnię, ryzykując życie, żeby zarobić kilka sekund.

– Znasz Sheilę – odezwałem się.

– Pewnie.

Trudno mi było wymówić te słowa, ale musiałem to zrobić.

– Naprawdę myślisz, że mogłaby kogoś zabić?

Zapaliło się czerwone światło. Squares nie odpowiedział od razu. Zatrzymał furgonetkę i spojrzał na mnie.

– To mi przypomina historie z twoim bratem.

– Chcę tylko powiedzieć, że są też inne możliwości.

– A ja chcę tylko powiedzieć, Will, że nie myślisz głową.

– To znaczy?

– Krzesło? Mówisz poważnie? W nocy Sheila płakała i przepraszała cię, a rano już jej nie było. Federalni powiedzieli nam, że jej odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni. A ty co? Zaczynasz pleść o przesłanych krzesłach i starych odciskach palców.

– To jeszcze nie oznacza, że ona kogoś zabiła.

– To oznacza – rzekł Squares – że jest w to zamieszana.

Musiałem to przetrawić. Usiadłem prosto, zapatrzyłem się przed siebie, ale nic nie widziałem.

– Masz jakiś pomysł, Squares?

– Żadnego.

Przez jakiś czas jechaliśmy, nie odzywając się do siebie.

– Wiesz, że ją kocham.

– Wiem.

– W najlepszym przypadku okłamała mnie. Wzruszył ramionami.

– Bywa gorzej.

Przypomniałem sobie naszą pierwszą noc. Leżeliśmy w łóżku, ona z głową na mojej piersi, obejmując mnie ramieniem. Było tak dobrze, tak spokojnie, a świat wydawał się taki piękny. Po prostu leżeliśmy razem. Nie pamiętam już, jak długo.

– Żadnej przeszłości – szepnęła jakby do siebie. Zapytałem, co przez to rozumie. Nie podniosła głowy z mojej piersi, więc nie mogłem popatrzeć jej w oczy. Nie powiedziała nic więcej.

– Muszę ją znaleźć.

– Taak, wiem.

– Chcesz mi pomóc?

Squares wzruszył ramionami.

– Beze mnie ci się nie uda.

– No właśnie – przytaknąłem. – Od czego zaczniemy?

– Cytując znane powiedzenie – odparł Squares – zanim ruszysz naprzód, musisz spojrzeć wstecz.

– Sam to wymyśliłeś?

– Tak.

– Mimo to chyba jest w tym jakiś sens.

– Will?

– Co?

– Nie chcę prawić banałów, ale jeśli spojrzymy w przeszłość, może ci się nie spodobać to, co zobaczymy.

– Prawie na pewno tak będzie – przyznałem mu rację.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: