Stał teraz, opierając zaciśnięte pięści na biodrach. Mokre włosy przykleiły mu się do czoła i uszu. Na lekko zaciśniętych wargach nie było nawet cienia uśmiechu.

– Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza od mojego samochodu? Kiedy nie wiem, jak powinnam postąpić, zwykle przechodzę do ofensywy.

– Jeśli w tej chwili nie wyniesiesz się z mojej łazienki, zacznę krzyczeć.

– Stephanie, jest druga w nocy. Wszyscy sąsiedzi śpią w najlepsze i z pewnością poodkładali swoje aparaty słuchowe. Możesz sobie krzyczeć do woli. Nikt cię nie usłyszy.

Nie przekonał mnie ten argument. Zawyłam jak opętana. Dałam z siebie wszystko, na co mnie było stać. Nie mogłam przecież pozwolić, by odczuwał satysfakcję z tego, że czuję się bezradna i bezbronna.

– Zapytam cię po raz drugi – rzekł spokojnie. – Gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Posłuchaj, cipeńko. Przekopię całe mieszkanie do góry nogami, jeśli mnie do tego zmusisz.

– Nie mam tej głowicy. W każdym razie nie mam jej tutaj. Poza tym dla ciebie nie jestem żadną cipeńką.

– Naprawdę? – spytał ironicznie. – A niby cóż takiego zrobiłem, że nie mogłabyś nią dla mnie być?

Uniosłam wysoko brwi ze zdumienia.

– Ach, tak. Rozumiem – mruknął.

Sięgnął po moją torebkę, bezceremonialnie ją odwrócił i wysypał wszystko na podłogę. Po chwili podniósł kajdanki i podszedł do mnie.

– Wyciągnij prawą rękę – nakazał.

– Zboczeniec.

– Sama się o to prosisz.

Błyskawicznie zatrzasnął kajdanki na moim nadgarstku.

Silnie szarpnęłam prawą ręką do tyłu, wymierzając mu jednocześnie kopniaka, lecz o mało nie straciłam równowagi na śliskich kafelkach. Bez większego trudu uchylił się przed ciosem i szybko zamknął drugą obrączkę kajdanek wokół pręta od zasłonki prysznicowej. Aż jęknęłam głośno, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.

Morelli odstąpił krok do tyłu i zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem od stóp do głowy.

– Może teraz mi powiesz, gdzie schowałaś głowicę rozdzielacza?

Nie umiałam wydobyć z siebie głosu, w jednej chwili opuściły mnie resztki odwagi. Czułam, jak rumieniec wstydu wypełza mi na twarz, a strach coraz silniej ściska za gardło.

– Wspaniale – rzekł Joe. – Jeśli nie chcesz, to nie mów. Możesz tu sobie stać w milczeniu do sądnego dnia.

Pospiesznie zaczął wyrzucać ubrania z kosza na brudną bieliznę, wysypał wszystko z pojemnika na śmieci, zajrzał nawet do zbiornika spłuczki klozetowej. Następnie wypadł z łazienki, zaszczyciwszy mnie tylko przelotnym spojrzeniem. Doskonale słyszałam, jak metodycznie, z wprawą zawodowca przeszukuje kolejne pomieszczenia. Dzwoniły sztućce w szufladzie kuchennego stołu, stukały wysuwane szuflady, skrzypiały otwierane drzwi szafy w sypialni. Od czasu do czasu nastawała cisza, przerywana jedynie jego cichymi pomrukami.

Uwiesiłam się całym ciężarem na drążku, mając nadzieję, że zdołam go wygiąć, ale konstrukcja była solidna, jakby przeznaczona również do takich celów.

Wreszcie Morelli pojawił się z powrotem w drzwiach łazienki.

– Zadowolony? – warknęłam. – I co teraz?

Skrzyżował ręce na piersi i oparł się ramieniem o futrynę.

– Chciałem sobie jeszcze po raz ostatni popatrzeć – rzekł, uśmiechając się złośliwie i wodząc wzrokiem po całym moim ciele. – Nie zimno ci?

Postanowiłam, że gdy tylko się uwolnię, będę go tropić bez wytchnienia. Przestało mnie już obchodzić, czy jest winny, czy nie. Gotowa byłam go ścigać do końca życia. Musiałam mu się jakoś zrewanżować.

– Idź do diabła – syknęłam.

Uśmiechnął się szerzej.

– Masz szczęście, że jestem dżentelmenem. Znam takich, którzy w podobnej sytuacji bez wahania wykorzystaliby swoją przewagę.

– Nie wątpię.

Wyprostował się i położył dłoń na klamce.

– Było mi bardzo miło.

– Zaczekaj! Chyba nie zamierzasz mnie tak zostawić?

– Obawiam się, że muszę.

– A co ze mną? Mam tak stać, przykuta do drążka w łazience?

Przygryzł wargi, jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie wyszedł i po chwili wrócił z przenośnym aparatem telefonicznym.

– Będę musiał zamknąć drzwi, wychodząc z mieszkania, więc lepiej zadzwoń do kogoś, kto ma drugi klucz.

– Nikt nie ma kluczy oprócz mnie!

– Na pewno coś wymyślisz. Zadzwoń na policję albo do straży pożarnej. Jak chcesz, możesz nawet wezwać brygadę antyterrorystyczną.

– Przecież jestem naga!

Uśmiechnął się, puścił do mnie oko i wyszedł bez słowa.

Usłyszałam stuknięcie drzwi wyjściowych, szczęknęła zamykana zasuwa. Nie oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji, ale na wszelki wypadek zawołałam go jeszcze. Przez kilka sekund czekałam niecierpliwie, nasłuchując dobiegających z zewnątrz odgłosów. Wyglądało na to, że Morelli poszedł sobie na dobre. Mimo woli zacisnęłam mocniej palce na obudowie aparatu telefonicznego. No, niech Bóg ma w swojej opiece rejonowy urząd telekomunikacji, jeżeli do tej pory nie podłączono z powrotem mojego numeru, pomyślałam. Stanęłam na obudowie brodziku, żeby móc się posługiwać ręką przykutą do drążka. Powoli wyciągnęłam teleskopową antenkę, włączyłam aparat i zbliżyłam go do ucha. Usłyszałam wyraźne buczenie ciągłego sygnału centrali. Ogarnęło mnie tak silne poczucie ulgi, że omal się nie popłakałam.

Stanęłam nagle wobec poważnego problemu: do kogo zadzwonić po pomoc? Policja i straż pożarna nie wchodziły w rachubę. Wycie syren i światła migaczy na parkingu z pewnością by sprawiły, że zanim ekipa ratunkowa włamałaby się do mego mieszkania, przy drzwiach na korytarzu zebraliby się niemal wszyscy sąsiedzi, zainteresowani przyczyną całego tego zamieszania. Musiałabym się gęsto przed nimi tłumaczyć.

Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że starsi ludzie mieszkający w tym domu odznaczają się pewnymi szczególnymi cechami. Wykazują wprost niezwykłą zajadłość, gdy dochodzi do zatargów o miejsca na placu parkingowym, i przejawiają olbrzymie zainteresowanie wszelkimi sytuacjami wyjątkowymi, graniczące wręcz z niezdrową fascynacją. Wystarczy, aby pierwsze odblaski migaczy padły na okna budynku, a każdy staruszek natychmiast podbiegnie do niego i zacznie wyglądać z nosem przyklejonym do szyby.

Nie miałam najmniejszej ochoty, aby ktokolwiek żądny sensacji miał okazję podziwiać mnie nagą i przykutą kajdankami do drążka zasłonki prysznicowej.

Gdybym zadzwoniła do swojej matki, pewnie musiałabym się jak najszybciej przenieść do innego stanu, gdyż ona nigdy by mi tego nie darowała. Zresztą z pewnością przysłałaby tu ojca, a jemu także nie chciałam się pokazywać naga. Nie umiałam sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji do łazienki wkracza nie kto inny, tylko mój ojciec.

Gdybym zwróciła się o pomoc do siostry, skutek byłby dokładnie taki sam.

I na pewno wolałabym skonać pod prysznicem, niż zadzwonić do mego byłego męża.

Co gorsza – niezależnie od tego, kogo bym poprosiła o pomoc – ten ktoś musiałby się dostać do mieszkania po drabince pożarowej przez okno, ewentualnie wyważyć drzwi. Tylko jedna osoba przychodziła mi na myśl. Zacisnęłam z całej siły powieki.

– Cholera! – syknęłam pod nosem.

Nie było innego wyjścia, musiałam zadzwonić do „Leśnika”. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i wybrałam jego numer, modląc się w duchu, żeby pamięć mnie nie zawiodła.

Mimo późnej pory podniósł słuchawkę już po pierwszym sygnale.

– Tak?

– „Leśnik”?

– A kto mówi?

– Stephanie Plum. Mam kłopot.

Przez chwilę panowało milczenie. Oczyma wyobraźni widziałam, jak unosi wzrok do nieba i niechętnie siada w łóżku.

– Jaki znów kłopot?

Ponownie zacisnęłam powieki. Wręcz sama nie mogłam uwierzyć, że odważyłam się do niego zadzwonić.

– Stoję przykuta do drążka zasłonki prysznicowej i potrzebna mi pomoc kogoś, kto by otworzył kajdanki.

Znowu przez chwilę panowało milczenie, wreszcie rozległ się stuk odkładanej słuchawki, połączenie zostało przerwane.

Po raz drugi wybrałam ten sam numer, z taką złością wciskając klawisze, że omal nie złamałam sobie paznokcia.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: