– Prawdopodobnie dzwonił z aparatu w samochodzie.
Przyznałam mu rację.
– Oto moja wizytówka – rzekł, zapisując na odwrocie ciąg cyfr. – A to domowy numer. Jeśli zobaczy pani Ramireza bądź odbierze kolejny telefon od niego, proszę mnie natychmiast powiadomić.
– Nie sądzę, żeby łatwo było mu się ukryć – powiedziałam. – Jest miejscowym bożyszczem. Prawie każdy go rozpozna.
Kiedy Dorsey chował długopis do wewnętrznej kieszeni marynarki, dostrzegłam kolbę rewolweru wystającą mu z podramiennej kabury.
– W tym mieście jest wiele osób, które zrobią wszystko, żeby ukryć Benito Ramireza i zapewnić mu ochronę. Mieliśmy z tym już kilkakrotnie do czynienia.
– Możliwe, ale do tej pory nie zdobyliście dowodu w postaci utrwalonej na taśmie rozmowy.
– Zgadza się. Ta kaseta w znaczący sposób zmienia sytuację.
– Niczego nie zmienia – wtrąciła Jackie, gdy Dorsey odszedł. – Ramirez zrobi to, co mu się spodoba. Nikt nie wystąpi przeciwko niemu tylko dlatego, że stłukł jakąś dziwkę.
– My wystąpimy – powiedziałam stanowczo. – Możemy go powstrzymać. Namówimy Lulę, żeby złożyła zeznania.
– Na pewno – bąknęła Jackie. – Widzę, że jeszcze mało wiesz.
Dopiero o trzeciej pozwolono nam zobaczyć Lulę. Nie odzyskała przytomności i leżała na oddziale intensywnej terapii. Wyznaczono każdej z nas dziesięciominutowe odwiedziny. Trzymając dłoń leżącej bez czucia dziewczyny, obiecałam jej solennie, że wszystko dobrze się skończy. Kiedy mój czas dobiegł końca, powiedziałam Jackie, że nie będę na nią czekać, ponieważ mam umówione spotkanie. Ona zaś rzekła stanowczo, że nie ruszy się ze szpitala, dopóki Lula nie otworzy oczu.
Zjawiłam się na strzelnicy pół godziny przed przyjazdem Gazarry. Uiściłam opłatę, kupiłam paczkę nabojów i zajęłam miejsce na stanowisku. Najpierw poćwiczyłam strzelanie z równoczesnym odwodzeniem kurka palcem, później skupiłam się na trafianiu w wybrany punkt tarczy. Wyobrażałam sobie, że stoję naprzeciwko Ramireza. Celowałam mu prosto w serce, krocze, w nos.
Eddie przyjechał na strzelnicę o wpół do piątej. Postawił na pulpicie przede mną drugą paczkę amunicji i zajął sąsiednie stanowisko. Zanim zużyłam drugą porcję nabojów, czułam się już wyśmienicie i nie miałam żadnych oporów przed korzystaniem z broni palnej. Ostatnich pięć kul zostawiłam w bębenku rewolweru i schowałam go z powrotem do torebki. Poklepałam Ediego po ramieniu i pokazałam na migi, że wychodzę.
Pospiesznie wsunął swego glocka do kabury i ruszył za mną. Zatrzymaliśmy się na parkingu, żeby zamienić parę słów.
– Słyszałem przez radio, jak rano wzywali patrol do ciebie – rzekł Gazarra. – Przepraszam, że nie mogłem przyjechać, byłem zajęty. Rozmawiałem też na komendzie z Dorseyem. Powiedział, że zachowywałaś się bardzo spokojnie, włączyłaś zapis w automatycznej sekretarce, kiedy zadzwonił Ramirez.
– Trzeba było mnie widzieć pięć minut wcześniej. Nie mogłam sobie przypomnieć, że numer pogotowia ratunkowego to dziewięćset jedenaście.
– Nie przyszło ci do głowy, żeby wyjechać na jakiś czas?
– Owszem, zaświtała mi taka myśl.
– Cały czas nosisz rewolwer w torebce?
– Ależ skąd! Przecież to by było wbrew przepisom.
Eddie westchnął ciężko.
– Tylko nie pokazuj go nikomu, dobra? I zadzwoń do mnie, jak coś się wydarzy. Gdybyś chciała, możesz zamieszkać u nas na tak długo, jak będzie trzeba.
– Dziękuję.
– Sprawdziłem ten numer rejestracyjny, który mi dałaś. To furgonetka ściągnięta na parking policyjny za pozostawienie jej w niedozwolonym miejscu. Właściciel nigdy się po nianie zgłosił.
– Ja jednak widziałam Morelliego za kierownicą tego auta.
– Widocznie pożyczył ją sobie.
Uśmiechnęliśmy się oboje na myśl, że Joe posługuje się wozem wykradzionym z policyjnego parkingu.
– A co z Carmen Sanchez? Ma samochód?
Gazarra wyciągnął z portfela zapisaną kartkę.
– Zapisałem jego markę, kolor i numer rejestracyjny. Nie został zarekwirowany ani odstawiony na parking. Może chcesz, żebym odwiózł cię do domu i sprawdził, czy w mieszkaniu jest wszystko w porządku?
– Nie, dziękuję. Pewnie z połowa mieszkańców budynku do tej pory koczuje w korytarzu i czeka na mój powrót.
Dreszczem przejęła mnie myśl, że w całym mieszkaniu zostały ślady krwi Luli. Czekała mnie uporczywa walka z przerażającymi dowodami dzieła Ramireza. Pamiętałam, że ślady krwi są na słuchawce telefonu, ścianach, blacie kuchennym i na podłodze. Obawiając się, że te ciemne smugi mogą znów wywołać u mnie histerię, wolałam podjąć z nimi walkę w samotności i nie okazywać przed nikim, jak bardzo się boję.
Zdołałam zaparkować jeepa i przekraść się do wejścia, nie zauważona przez nikogo. Wybrałam doskonałą porę. W korytarzu na piętrze także nikt na mnie nie czekał. Chyba rzeczywiście wszyscy sąsiedzi siedzieli teraz przy obiedzie. Wsunęłam rewolwer za pasek szortów i ściskając w dłoni pojemnik z gazem, ostrożnie przekręciłam klucz w zamku. Serce waliło mi jak młotem. Przestań się wygłupiać, powtarzałam w myślach; wejdź normalnie do domu, najwyżej sprawdź pod łóżkiem, czy nie czai się tam jakiś gwałciciel, a następnie włóż gumowe rękawiczki i zabierz się do pracy.
Zaledwie stanęłam w przedpokoju, dotarło do mnie, że ktoś jest w mieszkaniu. Coś się gotowało w kuchni. Dolatywało stamtąd ciche bulgotanie, dzwonienie talerzy i szum odkręconej wody. Po chwili złowiłam też charakterystyczne skwierczenie rozgrzanego tłuszczu na patelni.
– Halo! – zawołałam, ściskając oburącz kolbę wymierzonego przed siebie rewolweru. Poprzez łomotanie pulsu w skroniach ledwie mogłam słyszeć własny głos. – Kto tu jest?
Z kuchni wyjrzał Morelli.
– To ja. Odłóż tę pukawkę, musimy porozmawiać.
– Jezu! Nie sądzisz, że jesteś cholernie bezczelny? Nie przyszło ci do głowy, że mogłam cię postrzelić w progu mego mieszkania?
– Nie, jakoś o tym nie pomyślałem.
– Sporo ćwiczyłam. Naprawdę osiągam już niezłe wyniki na strzelnicy.
Bez słowa przeszedł obok mnie, zamknął drzwi i zasunął rygiel zasuwy.
– Domyślam się, że na widok takiego strzelca wyborowego ci papierowi faceci z tarcz strzelniczych od razu leją po nogach.
– Co robisz w moim mieszkaniu?!
– Szykuję obiad. – Jak gdyby nigdy nic ruszył z powrotem w stronę kuchni. – Dotarły do mnie plotki, że miałaś dziś wyczerpujący dzień.
Nie potrafiłam zebrać myśli. Dosłownie łamałam sobie głowę, jak go dopaść, a on spokojnie czekał w moim mieszkaniu. Miał nawet czelność odwrócić się do mnie tyłem. Przecież mogłam bez trudu wpakować mu kulę w zadek.
– Chyba nie zamierzasz strzelać do nieuzbrojonego człowieka – rzucił, jakby czytał w moich myślach. – Tutaj, w New Jersey, żaden sąd nie spojrzy na to łaskawym okiem. Możesz mi wierzyć, co nieco wiem na ten temat.
No dobra, nie zastrzelę cię, pomyślałam, tylko potraktuję gazem obezwładniającym. Nawet się nie zorientujesz, co cię powaliło na podłogę.
Morelli spokojnie wrzucił na patelnię porcję siekanych pieczarek i zaczął mieszać. Moje nozdrza połaskotał smakowity zapach. Obrzuciłam łakomym spojrzeniem duszącą się mieszaninę cebuli, zielonej i czerwonej papryki oraz pieczarek. Niemal natychmiast poczułam wzmożone wydzielanie soków trawiennych, skutecznie tłumiących we mnie mordercze zapędy.
Jakby wbrew swej woli zaczęłam się przekonywać w duchu, że warto odłożyć użycie gazu na później i wysłuchać argumentów Morelliego, zdawałam sobie jednak sprawę, że moje prawdziwe motywy są zdecydowanie bardziej przyziemne. Byłam głodna i zmęczona, do tego Ramirez wzbudzał we mnie znacznie silniejszy strach niż Morelli. Mówiąc szczerze, choć może wyda się to dziwne, czułam się znacznie bezpieczniejsza, kiedy Joe był razem ze mną w mieszkaniu.
Na wszystko przyjdzie kolej, pomyślałam. Najpierw zjemy obiad. Gaz mogę zostawić na deser.
Joe spojrzał na mnie badawczo.
– Nie masz ochoty porozmawiać na ten temat?
– O czym tu gadać? Ramirez skatował Lulę prawie na śmierć i zostawił ją przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem.