– Masz szczęście, że cię wówczas nie zaskarżyłem.
– To ty masz szczęście, że nie wrzuciłam wstecznego biegu i nie przejechałam ci po nodze, kiedy leżałeś na chodniku!
Morelli uniósł wzrok do nieba i rozłożył szeroko ręce.
– Naprawdę muszę już iść. Nie mam czasu na wysłuchiwanie tych wytworów babskiej logiki…
– Babskiej logiki? To ma być żart?
Cofnął się o krok, pospiesznie nałożył lekką sportową kurtkę i sięgnął po stojącą na podłodze stylonową torbę.
– Muszę się stąd wynosić – oznajmił.
– Dokąd?
Za pasek spodni wsunął duży czarny pistolet. Delikatnie odsunął mnie na bok, wyszedł na korytarz, zamknął drzwi i schował klucze do kieszeni.
– To już nie twój interes.
– Posłuchaj – odezwałam się, idąc za nim po schodach. – Może i jestem żółtodziobem w tej branży, ale na pewno nie postradałam zmysłów i nie będę siedziała cicho. Obiecałam Vinniemu, że cię sprowadzę, i Bóg mi świadkiem, iż zamierzam dopiąć swego. Możesz zwiewać, dokąd ci się żywnie podoba, a ja i tak cię odnajdę i zrobię wszystko, żebyś stanął przed sądem.
Co za stek bzdur! Aż nie mogłam uwierzyć, że to ja powiedziałam. I tak miałam kolosalne szczęście, że go odnalazłam już przy pierwszej próbie. Ale żeby go zaciągnąć do sądu, musiałabym znaleźć Joego związanego, zakneblowanego i jeszcze pozbawionego przytomności. Zresztą nie jestem pewna, czy nawet w takim wypadku „dopięłabym swego”.
Morelli wyszedł tylnymi drzwiami na podwórze i ruszył w stronę nowego, sportowego auta stojącego przy ścianie budynku.
– Możesz się nie trudzić zapamiętywaniem numerów rejestracyjnych – rzucił przez ramię. – To pożyczony wóz. Mam drugi, zaparkowany o godzinę jazdy stąd. I nie próbuj mnie śledzić. Zwieję ci w śródmieściu. Masz to jak w banku.
Rzucił stylonową torbę na przednie siedzenie i wstawił nogę do środka, jakby chciał usiąść za kierownicą, lecz znieruchomiał nagle i oparł się ramieniem o dach samochodu. Chyba po raz pierwszy od chwili, kiedy zapukałam do drzwi mieszkania, przyjrzał mi się uważnie. Zdołałam już opanować pierwszą falę wściekłości, więc odwzajemniłam mu się twardym spojrzeniem. Uzmysłowiłam sobie jednak, że mam przed sobą gliniarza, takiego Morelliego, jakiego nigdy dotąd nie znałam. Krótko mówiąc: dojrzałą wersję Joego, jeśli coś takiego w ogóle istniało. Ale zaraz pomyślałam, że jest to raczej ten sam Morelli, tylko ja teraz patrzę na niego innym wzrokiem.
– Podobają mi się twoje delikatnie podkręcone włosy – odezwał się w końcu. – Pasują do twojego charakteru. Mnóstwo energii i niemal zupełny brak opanowania. Jesteś cholernie seksowna.
– A co ty możesz wiedzieć o moim charakterze?
– Na pewno mogę coś powiedzieć o tym, czy jesteś cholernie seksowna.
Poczułam, że się rumienię.
– To niezbyt uprzejme, że mi przypominasz o tamtym zdarzeniu.
– Masz rację – odparł z uśmiechem. – I pewnie masz także rację w sprawie wypadku. Chyba rzeczywiście zasłużyłem na to, żeby mnie przejechać.
– Mam to traktować jak przeprosiny?
– Nie. Ale następnym razem, gdy będziemy się bawili w pociąg, dam ci potrzymać latarkę.
Dochodziła już pierwsza, kiedy wróciłam do biura Vinniego. Opadłam ciężko na krzesło przed biurkiem Connie i pochyliłam głowę w bok, wystawiając twarz na podmuchy chłodnego powietrza z klimatyzatora.
– Uprawiałaś jogging? – spytała Connie. – Jeszcze nie widziałam kogoś tak spoconego od czasu prezydentury Nixona.
– W moim samochodzie nie działa nawiewnik.
– To masz darmowy narkotyk. A co z Morellim? Złapałaś jakiś trop?
– Właśnie dlatego wróciłam. Potrzebuję pomocy. Chwytanie zbiegów okazało się trudniejsze, niż sądziłam. Chciałabym porozmawiać z kimś, kto ma doświadczenie w tej robocie.
– Znam pewnego chłopaka. Jest leśnikiem, nazywa się Ricardo Carlos Manoso. Jego rodzice pochodzą z Kuby. Służył w oddziałach specjalnych, a teraz czasami pracuje dla Vinniego. Ma na swoim koncie takie wyczyny, o jakich inni agenci mogą tylko marzyć. Co prawda czasem go ponosi, ale tak to już jest ze wszystkimi geniuszami.
– Jak go ponosi?
– Nie zawsze przestrzega pewnych reguł.
– To znaczy?
– Działa jak Clint Eastwood w roli „Brudnego Harry’ego” – wyjaśniła Connie. – Tyle tylko, że po Clincie Eastwoodzie to nie my musimy tuszować niektóre sprawy.
Wybrała numer z pamięci aparatu telefonicznego, połączyła się z pagerem Manoso i zostawiła wiadomość.
– Nic się nie martw – oznajmiła z uśmiechem. – Ten facet wyjaśni ci wszystko, co powinnaś wiedzieć.
Mniej więcej godzinę później zasiadłam razem z Manoso przy stoliku w zacisznej śródmiejskiej kawiarni. Proste, długie czarne włosy miał zebrane w kitkę z tyłu głowy. Jego bicepsy wyglądały tak, jakby zostały wyrzeźbione z granitowych bloków i tylko zamaskowane rękawami mundurowej koszuli. Miał jakieś 180 cm wzrostu i wygląd człowieka, którego lepiej omijać wielkim łukiem. Oceniłam go na 28 lat.
Odchylił się na krzesełku do tyłu i uśmiechnął przyjaźnie.
– Uff! – stęknął. – Connie powiedziała, że mam cię wprowadzić w tajniki chwytania różnych szumowin. Podobno potrzebujesz szybkiego przeszkolenia. Skąd ten pośpiech?
– Widzisz tego brązowego chevroleta przy krawężniku?
Odwrócił głowę i popatrzył za okno.
– Owszem.
– To mój wóz.
Ledwie zauważalnie przytaknął ruchem głowy.
– Zatem potrzebujesz forsy. Coś jeszcze?
– Względy osobiste.
– Chwytanie zbiegów to niebezpieczna robota, więc lepiej, żeby te względy osobiste były naprawdę cholernie ważne.
– A z jakich powodów ty się tym zajmujesz?
Rozłożył ręce.
– To najlepiej potrafię.
Trafna odpowiedź, pomyślałam, znacznie lepsza od mojej.
– Może któregoś dnia i ja będę w tym dobra. Ale na razie zależy mi przede wszystkim na stałym zajęciu.
– Jaką sprawę dostałaś od Vinniego?
– Josepha Morelliego.
Odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać tak donośnie, że prawie zadygotały cienkie ściany kafejki.
– Nie mogę! To jakiś żart? Naprawdę zamierzasz schwytać tego bufona? Tu nie chodzi o jakiegoś szczeniaka z ulicy. Morellijest cholernie sprytny i bardzo dobry w swoim fachu. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Według Connie ty jesteś jeszcze lepszy.
– Ale ty to nie ja. Nigdy nie będziesz tak dobra, słodziutka.
Gdyby mi dopisywał humor, stwierdziłabym, że całkowicie straciłam cierpliwość. Ale byłam naprawdę w pieskim nastroju.
– Więc pozwól, że ci coś wyjaśnię – rzekłam cicho, pochylając się niżej nad stolikiem. – Straciłam pracę. Zabrano mi wóz za nie spłacone raty, moja lodówka świeci pustkami i lada dzień dostanę nakaz eksmisji z mieszkania. W dodatku muszę chodzić w za małych butach. Szkoda mi czasu na wysłuchiwanie morałów. Masz zamiar mi pomóc czy nie?
Manoso uśmiechnął się chytrze.
– To może być nawet zabawne. Coś w rodzaju: „Profesor Higgins i Eliza Doolittle robią czystki w Trenton”.
– Jak mam się do ciebie zwracać?
– Tak jak wszyscy: „Leśnik”.
Wziął ze stolika kartonową teczkę z dokumentami Morelliego. Pospiesznie przebiegł spojrzeniem tekst umowy poręczycielskiej.
– Zrobiłaś już coś w tej sprawie? Sprawdziłaś jego mieszkanie?
– Stoi puste, ale dopisało mi szczęście i odnalazłam Morelliego w budynku przy ulicy State. Właśnie wychodził.
– I co?
– Odjechał.
– Cholera – syknął „Leśnik”. – Czy nikt ci nie powiedział, że powinnaś była go zatrzymać?
– Poprosiłam go uprzejmie, żeby pojechał ze mną na policję, ale odparł, że nie ma na to najmniejszej ochoty.
Znowu odpowiedział mi gromki rechot.
– Pewnie nawet nie pomyślałaś, żeby zabrać broń?
– Sądzisz, że powinnam mieć pistolet?
– To wcale nie byłby zły pomysł – odparł, wyraźnie rozbawiony. Po raz drugi popatrzył na kopię umowy. – Morelli wykończył niejakiego Ziggy’ego Kuleszę. Zabił go ze służbowego rewolweru kalibru 11,43 milimetra, strzelił prosto między oczy z bliskiej odległości. – Uniósł głowę i popatrzył na mnie. – Umiesz się posługiwać bronią?