– To wygląda jak dworzec kolejowy dużego miasta! – wykrzyknął Bob. – Nigdy nie widziałem tak ogromnej groty. – Jego głos brzmiał głucho i odległe.
– Halo! – zawołał Pete.
– Halo… halo… halooo – powtórzyło echo.
Chłopcy roześmiali się.
– Halo… haloooo! – wykrzykiwał Bob.
Podczas gdy Pete i Bob zabawiali się echem, Jupiter badał dokładnie ścianę groty.
– Chodźcie tu! – zawołał ich nagle.
W ścianie był mały, czarny otwór – początek tunelu, który zdawał się prowadzić na zewnątrz. Chłopcy przebiegli światłami latarek po wszystkich ścianach groty i zobaczyli wiele podobnych otworów. Doliczyli się dziesięciu tuneli, biegnących od dużej groty w głąb góry.
– Masz ci problem – powiedział Pete. – Którym tu iść?
Wszystkie pasaże wyglądały jednakowo – były wysokości wzrostu Pete'a i ponad metrowej szerokości.
– Zdaje się, że Jaskinia El Diablo jest wielkim kompleksem korytarzy i grot, ciągnących się wewnątrz całej góry – powiedział Jupiter.
– Pewnie dlatego ludzie szeryfa nie znaleźli El Diablo – zauważył Bob. – Wśród tylu przejść łatwo mu było się ukryć.
– Tak, to mogłoby być wytłumaczenie – przytaknął Jupiter.
– Jak w ogóle powstaje taka jaskinia? – zapytał Pete, rozglądając się wokół.
– Głównie wskutek erozji – wyjaśnił Bob. – Czytałem o tym w bibliotece. Góra tego rodzaju uformowana jest ze skał o różnej twardości. Woda wsiąka w te bardziej miękkie i powoli je kruszy. Taki proces trwa czasami miliony lat. Dawno temu znaczna część tego terenu była pod wodą.
– Bob ma rację – przytaknął Jupiter – ale ja nie jestem pewien, czy te wszystkie tunele powstały w naturalny sposób. Niektóre z nich wyglądają na wykute przez człowieka. Być może przez bandę El Diablo.
– Albo poszukiwaczy, Jupe – powiedział Bob. – Czytałem, że szukano złota w tej okolicy.
Pete oświetlał latarką jeden pasaż po drugim.
– Do którego wchodzimy? – zapytał.
– Przeszukanie tych wszystkich korytarzy może nam zająć miesiąc – odezwał się Bob. – Założę się, że dalej też się rozgałęziają.
– Prawdopodobnie – przytaknął Jupiter. – Na szczęście jest prosty sposób wyeliminowania większości z nich. Chcemy się dowiedzieć, skąd bierze się to zawodzenie. Musimy po prostu przy wejściu do każdego pasażu słuchać tak długo, aż znajdziemy ten, z którego dobiega jęk.
– Racja! – wykrzyknął Pete entuzjastycznie. – Będziemy szli za jękiem.
– Ale Jupe – zatroskał się Bob – ten jęk chyba ustał. Od kiedy weszliśmy do środka, nie słyszałem go więcej.
Chłopcy stali nieruchomo nasłuchując pilnie. Bob miał rację. Jaskinia milczała jak grób.
– Co to może znaczyć? Jak myślisz, Jupe? – pytał Pete niespokojnie.
Jupiter kręcił głową skonsternowany.
– Nie wiem. Może to chwilowe. Może, cokolwiek to jest, zacznie swój jęk na nowo.
Czekali jednak na próżno. Minęło dziesięć minut i w jaskini nie rozległ się najsłabszy nawet dźwięk.
– Jupe, pamiętam, że ostatni raz słyszałem jęk przed upadkiem tego głazu – odezwał się wreszcie Bob. – Tylko, prawdę mówiąc, nie bardzo potem słuchałem.
– Byliśmy zbyt podekscytowani, żeby słuchać – przyznał Jupiter.
– Nie możemy wiedzieć na pewno, kiedy ustał.
– Do licha, i co teraz?! – zaklął Pete.
– Może znowu się zacznie – powiedział Jupiter z nadzieją. – Pan Dalton mówił przecież, że jaskinia jęczy nieregularnie. Myślę, że czekając powinniśmy przeszukiwać jeden korytarz po drugim.
Bob i Pete zgodzili się chętnie. Wszystko było lepsze od bezczynnego stania w pełnej widmowych cieni grocie. Bob narysował znak zapytania i strzałkę przy pierwszym otworze i weszli w głąb pasażu.
Poruszali się ostrożnie, oświetlając latarkami drogę przed sobą, aż po niecałych dziesięciu metrach korytarz się skończył. Przejście blokowała sterta obsuniętych kamieni.
– Pan Dalton mówił, że wiele korytarzy jest kompletnie zablokowanych wskutek trzęsienia ziemi – przypomniał sobie Bob.
– Myślisz, że może się to powtórzyć? Może to niebezpieczne, wchodzić w te tunele? – zaniepokoił się Pete.
– Nie, sklepienia są bardzo mocne – zapewnił go Jupiter. – Te kamienie spadły wskutek potężnego wstrząsu i też tylko w najsłabszych miejscach. To jest bardzo bezpieczna jaskinia.
Zawrócili i ponowili próbę w następnych czterech tunelach, pieczołowicie znacząc swą drogę. Wszystkie cztery były jednak podobnie zablokowane.
– Tracimy czas – zniecierpliwił się w końcu Jupiter. – Rozdzielimy się i każdy będzie przeszukiwał inny korytarz. Nie można się w nich zgubić.
– Każdy z nas pójdzie swoim tunelem aż do końca – zgodził się Bob. – Chyba że się okaże, iż nie jest zablokowany po kilkunastu metrach albo rozgałęzia się.
– Tak jest – powiedział Jupiter. – Jeśli któryś z nas znajdzie niezablokowany pasaż, wróci tu i poczeka na innych.
Zagłębili się, każdy w innym tunelu. Jupiter odkrył, że jego korytarz powstał w naturalny sposób tylko na krótkim odcinku. Potem dostrzegł w świetle latarki drewniane słupy i belki spięte z nimi klamrami i podtrzymujące ściany i strop, jak w kopalnianym szybie. Przeszedł jeszcze parę metrów, studiując bacznie ściany i podłoże.
Nagle wyrosła przed nim ściana z kamieni i gliny, która zamykała szczelnie szyb. Kiedy przykląkł, by zbadać ją dokładnie zauważył mały, czarny kamień, który go zaintrygował. Był zupełnie inny niż te, które widział wokół. Podniósł go i schował do kieszeni.
W tym momencie w tunelu rozległ się krzyk:
– Jupe! Bob! Szybko!
Tymczasem Bob trafił swym korytarzem wprost do nowej groty, podobnej do pierwszej. Rozglądał się po niej ciekawie. Było w jej ścianach również pełno otworów do następnych pasaży. Właśnie zdecydował zawrócić i podzielić się swym odkryciem z pozostałymi, gdy dobiegł go krzyk Pete'a. Rzucił się pędem do wejścia do tunelu, którym przeszedł.
Jupiter biegł spiesznie ku otworowi pasażu Pete'a, gdy coś zwaliło się na niego z impetem. Rozłożył się jak długi na kamiennej podłodze, a jakieś szalone stworzenie wczepiło się w niego pazurami.
– Pomocy! – wrzasnął mu w ucho głos Boba.
– Bob, to ja – krzyknął.
Wczepiające się w niego ręce zwolniły uchwyt i obaj chłopcy oświetlili się nawzajem latarkami.
– Rany Boskie, myślałem, że coś mnie zaatakowało – powiedział Bob.
– Odniosłem akurat to samo wrażenie – odparł Jupiter. – Wpadliśmy w panikę słysząc wołanie Pete'a…
– Pete! – zawołał Bob.
– Biegnijmy!
Wpadli obaj do tunelu, którym poszedł Pete. Zdawał się dłuższy od innych. Biegli spory kawałek, nim dostrzegli światło latarki Pete'a.
– Tu jestem! – wołał.
Stał pośrodku dużej groty z pobladłą twarzą. Snop światła jego latarki był skierowany na ścianę po lewej stronie.
– Tam… było… coś – wyjąkał. – Widziałem. Całe czarne i błyszczące.
Bob i Jupiter zwrócili swe latarki na to samo miejsce. Nie było tam nic, poza kamienną ścianą.
– Może to tylko nerwy, Pete – powiedział Bob. – Może powinniśmy się jednak trzymać razem.
Jupiter podszedł do wskazanego przez Pete'a miejsca i przykucnął.
– To nie były tylko nerwy Bob – powiedział. – Zobacz.
Bob i Pete zbliżyli się do Jupe'a. Na kamiennej podłodze widać było dwa duże, ciemne, jajowate ślady. Ślady stóp. Błyszczały w świetle latarki.
– Co… – Bob zawahał się – co to jest, Jupe?
– Coś mokrego – odpowiedział Jupiter – prawdopodobnie woda.
– Hm – Pete przełknął nerwowo ślinę. – Mówiłem wam, że coś widziałem. Kiedy wyszedłem z tunelu usłyszałem szmer. Skierowałem tam latarkę i zobaczyłem… tę… tę rzecz! Tu, pod ścianą. To było duże. Byłem tak zaskoczony, że upuściłem latarkę, a kiedy ją podniosłem, tego już nie było.
Jupiter oglądał w świetle latarki podłogę wokół śladów. Była zupełnie sucha, podobnie ściany i sklepienie.
– Nic poza tym nie jest mokre – powiedział. – Pete ma rację. Coś stało w tym miejscu. Coś, co zostawiło mokre ślady.