ROZDZIAŁ 62
– To rzeczywiście nie pierwsze twoje badanie – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej. Była świetna. Zawsze na luzie, grzeczna i dowcipna.
– Przechodziłam przez to już z milion razy – odparła Max.
Podniosła stopę z ziemi i zastygła w tej pozycji.
Weszłam na stołek i znów przyłożyłam stetoskop do jej piersi. Serce biło tak szybko, że nie byłam w stanie policzyć uderzeń. Przestałam nasłuchiwać i spojrzałam na Max z podziwem. Z wrażenia na chwilę odebrało mi mowę.
– Mogę bez trudu zwiększyć rytm do dwustu na minutę – powiedziała i mrugnęła do mnie. – Fajnie, co?
– Jeszcze jak – odparłam. Położyłam dłonie na jej biodrach. – No dobrze – szepnęłam. – Na razie damy sobie z tym spokój. Dziękuję.
– Proszę bardzo.
Max przestała bić skrzydłami i opadła na podłogę. Zmierzyłam jej wzrost. Starałam się, by nie widziała, jak jestem podekscytowana.
– Metr czterdzieści cztery – oznajmiła.
Zgadzało się co do centymetra. Nogi były nieproporcjonalnie długie w porównaniu z rękami. Palec serdeczny zrastał się częściowo z małym, ale dało się to dostrzec tylko przy uważnej obserwacji. Palce nóg łączyła cienka błona.
Wszystko to umożliwiało wykorzystanie dłoni i stóp jako swojego rodzaju mechanizmów sterujących, które zastępowały ogon. Jej szyja była bardzo giętka, a tylna część nóg częściowo upierzona. To też pomagało w lataniu. Ułatwiało sterowanie.
Poza tym Max miała o wiele lepszy refleks ode mnie – czy kogokolwiek innego – i doskonały wzrok. Wyglądało na to, że mała łączy w sobie najlepsze cechy ludzi i ptaków.
Tak jak sądziłam, jej skrzydła były doskonale zbudowane. Gdybym miała rozpoznać je z zawiązanymi oczami, pomyślałabym, że należą do dużego ptaka, przelatującego wielkie odległości, na przykład jastrzębia albo któregoś z rybołowów. Czy Max była połączeniem człowieka z jastrzębiem? I jak do tego doszło?
Wzięłam do ręki centymetr krawiecki, a Max, bez pytania, rozłożyła skrzydła.
– Dwieście osiemdziesiąt centymetrów – powiedziała z dumą. Jej cichy głos brzmiał miło dla ucha, niczym szelest wiatru wiejącego pośród wyschniętych łodyg kukurydzy.
– Dziękuję – odparłam. – Rozpiętość nieco ponad dwa metry osiemdziesiąt. – Największe skrzydła, jakie kiedykolwiek widziałam u jedenastoletniej dziewczynki.
Poprosiłam Max, żeby się położyła. Obmacałam jej brzuch; wszystkie organy, choć małe, były na swoim miejscu.
To także wydawało się logiczne. Lot możliwy jest tylko pod warunkiem, że skrzydła są w stanie unieść ciężar ciała. Stąd wzięły się silne mięśnie piersiowe i małe organy; poza tym, jeśli nie myliłam się w swoich przewidywaniach, jej kości powinny być nie tylko lekkie i pneumatyczne, ale też bardzo wytrzymałe, aby znieść trudy lotu.
Doskonały projekt, pomyślałam.
Max została przecież zaprojektowana, nieprawdaż?
– Zrobisz badanie miednicy? – spytała.
Robiono jej takie badania? Byłam wstrząśnięta, ale starałam się to ukryć.
– Nie – odparłam. – Nie mam takiego zamiaru.
– Aha. Cóż, sama mogę ci powiedzieć, co i jak – stwierdziła, wciągając spodnie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Jestem jajorodna.
Jajorodna. To tłumaczyło brak piersi. Gdyby mogła się rozmnażać, nie wydawałaby na świat żywego potomstwa. I nie karmiłaby swoich dzieci, gdyż wykluwałyby się one z jaj.
ROZDZIAŁ 63
W głowie miałam straszliwy mętlik. Czułam się tak, jakby głowa oderwała się od reszty ciała i zaczęła krążyć po stałej orbicie. Tak bardzo pragnęłam poznać tajemnicę tej magicznej istoty. A teraz, kiedy już ją zbadałam, nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego, czego się dowiedziałam. Max była superdziewczynką, prawda?
Idealnym projektem.
Ale przez kogo wmyślonym?
Potrzebny był mi aparat rentgenowski i sprzęt do analizy krwi. Musiałam skontaktować się z ekspertami z dziedziny medycyny i zoologii, którzy pomogliby w interpretacji danych. Po zakończonym badaniu liczba niewiadomych powiększyła się znacząco.
– No to może powiesz mi, Max, skąd się właściwie wzięłaś? – zapytałam, chowając stetoskop do torby.
Obdarzyła mnie złośliwym uśmiechem.
– Z kapusty – stwierdziła. – Bocian mnie tam zostawił.
Nagle zmrużyła swoje zielone oczy.
– Jak to jest, że ja mam skrzydła, a ty nie? – spytała.
– Nie wiem. To właśnie jest najbardziej frapujące.
Max wyglądała jakby ją ktoś skrzywdził. Czy myślała, że ją okłamuję? Że usiłuję coś zataić? Sądząc po jej zasmuconej minie, liczyła na szczerą, pełną odpowiedź. Najwyraźniej „oni” utrzymywali pochodzenie dziewczynki w tajemnicy nawet przed nią samą.
– Spróbuję się dowiedzieć prawdy. – Daj mi trochę czasu. To wszystko na razie trochę mnie przytłacza. Proszę, zaufaj mi choć trochę, Max.
– Nie ufam nikomu – odburknęła. W jej oczach pojawił się błysk złości, goryczy i bólu.
Czy dotychczas mieszkała z naukowcami? Młodymi ludźmi? Pracownikami laboratorium? Zauważyłam, że używała kolokwializmów, charakterystycznych dla języka młodzieży. Co pewien czas przeplatałam swoje wypowiedzi rozmaitymi metaforami, by dyskretnie sprawdzić jej zasób słownictwa.
– Myślisz, że dorośli wciskają ci kit, co? – spytałam.
Max wzruszyła ramionami.
– Nieważne. Pójdę pobawić się z Pipem, dobrze? Mogę? Czy to dozwolone? A może muszę zostać w domu, skoro nie jestem ci już potrzebna do badania?
– Nie, Max. Idź się pobaw.
Wybiegła z pokoju. Była wściekła. Czy to z mojego powodu, czyżbym powiedziała coś niestosownego? W każdym razie w jej oczach błysnęły łzy. Max potrafiła płakać, co mnie bardzo zaskoczyło. Wyobraziłam sobie jastrzębia szybującego w przestworzach i opłakującego los ziemi, brutalnie niszczonej przez człowieka. Albo samicę rudzika rozpaczającą nad rannym pisklęciem, któremu nie mogła pomóc.
Znalazłam Kita w saloniku, tam gdzie go zostawiłam. Na mój widok odłożył słuchawkę.
– Co się stało? Mała wyglądała tak, jakby płakała.
– Nie powiedziała mi, skąd pochodzi – odparłam cicho. – Ale to, co wykazały moje badania, jest po prostu niesamowite. Kit, ona przejdzie do historii medycyny. Bez względu na to, skąd się wzięła.
– Powiedz, czego się dowiedziałaś – rzucił i wpatrzył się we mnie uważnie. Był przecież policjantem.
– Nie wiem, od czego zacząć. Wydaje mi się, że Max jest istotą ludzką, stworzoną, by latać. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest człowiekiem. Ma mózg człowieka, żywi ludzkie uczucia, ale łączy w sobie organy ludzkie i ptasie. Wydaje się jednak, że bliższa jest człowiekowi. A z tą „Szkołą”, o której mówiła, związani są naukowcy.
Kit zasępił się.
– Skąd wiesz?
– Jest przyzwyczajona do badań. Zna wiele terminów medycznych. Nie wiem, skąd, nie wiem, po co. Powiedziała mi, że jest jajorodna. Rozumiesz? Ona składa jaja.
Zapadła cisza, przerywana tylko dobiegającymi sprzed domu wesołymi okrzykami Max i ujadaniem Pipa.
– Chcesz przez to powiedzieć, że jest jakąś krzyżówką człowieka z ptakiem? Czy to możliwe? – wyszeptał Kit.
– Nie, nie sądzę. Jest tylko jeden mały, ale przekonujący szczegół…
– I mamy go przed oczami – dokończył za mnie Kit. – Mój Boże.
Spojrzeliśmy na Max, która wzięła Pipa na ręce.
Rozległ się trzepot skrzydeł i dziewczynka wzbiła się w powietrze. Poszybowała nad czubkami drzew, niosąc na rękach Pipa, który zdawał się nie mieć nic przeciwko temu.