– Nie słyszałem jeszcze, żeby piorun uderzył dwa razy dokładnie w to samo miejsce – stwierdził Kevin. – Ogień nie wziął się od wyładowań atmosferycznych. Poza tym dym wzbijał się strużką w niebo i nie przesuwał się jak przy pożarze.

– Może mieszkają tam jacyś tubylcy – zgadywała Candace.

– Zanim GenSys zdecydowało się na tę wyspę, dokładnie sprawdzono, że nie ma takiego zagrożenia – poinformował Kevin.

– No to może jacyś miejscowi rybacy odwiedzają ten teren – Candace dalej starała się znaleźć rozwiązanie.

– Wszyscy tubylcy doskonale wiedzą, że to zakazane. Zgodnie z nowym zarządzeniem władz byłoby to przestępstwo przeciwko państwu. Nie ma tam nic, dla czego warto by ryzykować życie.

– No to kto w takim razie rozpala ogniska? – zapytała zrezygnowana Candace.

– Dobry Boże, Kevin! – wykrzyknęła nagle Melanie. – Zaczynam rozumieć, o czym myślisz. Ale pozwól mi powiedzieć, że to niedorzeczne.

– Co znowu jest niedorzeczne? – Candace była coraz bardziej zagubiona. – Czy ktoś mi wreszcie wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?

– Pozwól, że jeszcze coś wam pokażę – zaproponował Kevin. Odwrócił się do komputera i po kilku uderzeniach w klawisze na ekranie pojawiła się mapa wyspy. Objaśnił obu paniom, jak działa system, i dla demonstracji odszukał dawcę dla Melanie. Mały, czerwony punkcik zaczął mrugać na północ od urwiska, bardzo niedaleko miejsca, w którym jego własny bonobo był poprzedniego dnia.

– Masz swojego dawcę? – zapytała zaskoczona Candace.

– Kevin i ja jesteśmy królikami doświadczalnymi. Nasze genetyczne duplikaty były pierwsze. Musieliśmy udowodnić, że technologia się sprawdza.

– Dobrze, teraz już wiecie, jak działa system lokalizacji bonobo. Pozwólcie, że zademonstruję wam, co odkryłem godzinę temu, i zastanowimy się, czy są powody do niepokoju. – Kevin znowu zajął się klawiaturą. – Poleciłem komputerowi, aby zlokalizował wszystkie siedemdziesiąt trzy bonobo i wyświetlił je kolejno. Numery porządkowe zwierząt będą się pokazywały w górnym prawym narożniku zaraz po zaświeceniu się czerwonego punktu. Patrzcie – powiedział i wcisnął start.

System pracował gładko, jedynie krótkie chwile przerwy następowały między kolejnym włączanym punktem a pojawieniem się odpowiedniego numeru.

– Zdawało mi się, że macie tu ze sto tych zwierząt – zauważyła Candace.

– Tak też jest, ale ponad dwadzieścia nie ma jeszcze trzech lat i przetrzymywane są na zamkniętym terenie w centrum weterynaryjnym.

– Okay – Melanie odezwała się po kilku minutach uważnego wpatrywania się w ekran. – System pracuje dokładnie tak jak mówiłeś. Co w tym takiego niepokojącego?

– Po prostu obserwuj – zaproponował Kevin.

Nagle pojawił się numer trzydzieści siedem, lecz nie towarzyszyło mu czerwone światełko. Po chwili na ekranie pojawił się napis: BRAK LOKALIZACJI ZWIERZĘCIA. WCIŚNIJ KLAWISZ DLA PONOWIENIA PROCEDURY.

Melanie spojrzała zaskoczona na Kevina.

– Gdzie jest numer trzydziesty siódmy?

Kevin westchnął.

– Jego resztki zostały spopielone. Trzydziesty siódmy był przeznaczony dla pana Winchestera. Ale nie to chciałem wam pokazać. – Wcisnął przycisk i program przeszukiwał dalej. Nagle znowu się zatrzymał, tym razem przy numerze czterdziestym drugim.

– Czy to duplikat pana Franconiego? Ta wcześniejsza transplantacja wątroby? – zapytała Melanie.

Kevin pokręcił przecząco głową. Wystukał coś na klawiaturze i komputer oznajmił, że czterdziesty drugi przeznaczony jest dla Warrena Prescotta.

– No to gdzie jest czterdziesty drugi? – zapytała znowu Melanie.

– Nie wiem na pewno, ale wiem, czego się obawiam. – Włączył program, który kontynuował poszukiwania, następne numery i światełka pojawiały się na ekranie. Kiedy cała procedura dobiegła końca, okazało się, że nie można zlokalizować siedmiu bonobo, nie licząc duplikatu Franconiego, który zaraz po operacji został skremowany.

– Właśnie to odkryłeś wcześniej? – spytała Melanie.

Kevin skinął głową.

– Ale brakowało nie siedmiu, a dwunastu. I chociaż wielu z nich nadal nie ma, większość z tamtej dwunastki jednak wróciła.

Melanie poczuła się zakłopotana.

– Nie rozumiem. Jak to możliwe?

– Kiedy obchodziłem wyspę, zanim jeszcze zaczęliśmy realizować projekt, pamiętam, że zauważyłem w ścianie wapiennego klifu jakieś jaskinie. Myślę, że nasze stworzenia chowają się w nich, a może nawet tam zamieszkały. Tylko w ten sposób potrafię wytłumaczyć, dlaczego siatka elektronicznych czujników nie wyłapuje ich sygnału.

Melanie uniosła ręce i przyłożyła dłonie do ust. Jej oczy zdradzały przerażenie i konsternację.

Widząc reakcję Melanie, Candance zorientowała się, że coś jest nie w porządku.

– No co wy? Co się stało? O czym myślicie?

Melanie bezradnie opuściła ręce. Patrzyła na Kevina.

– Mówiąc, że być może przekroczył granicę, Kevin miał na myśli, że obawia się, iż stworzył człowieka – zaczęła wyjaśniać wolnym, rozważnym głosem.

– Żartujecie sobie ze mnie! – zawołała Candace, jednak krótkie, szybkie spojrzenia na Kevina i Melanie dały jej do zrozumienia, że to nie żarty.

Przez całą minutę nikt nie odezwał się ani słowem. W końcu Kevin przerwał milczenie.

– Nie chcę powiedzieć, że w skórze małpy znalazł się prawdziwy człowiek. Myślę jedynie, że nieopatrznie stworzyłem praczłowieka. Może kogoś bliskiego naszym dalekim przodkom, jak stworzenie, które cztery, pięć milionów lat temu zaczęło się z małpy przekształcać w małpoluda. Być może na powrót uruchomiłem geny odpowiedzialne za decydującą fazę ewolucji. Przecież mogły się znajdować krótkim ramieniu chromosomu szóstego.

Candace spoglądała niewidzącym wzrokiem w okno, pamięcią zaś wróciła do sali operacyjnej, gdzie dwa dni wcześniej bonobo było usypiane przed zabiegiem. Małpa wydawała dziwnie ludzkie odgłosy i desperacko próbowała utrzymać ręce wolne, aby wykonywać wciąż te same, dzikie gesty. Nieustannie zaciskała i rozwierała palce i wyrzucała w przód ramiona.

– Mówisz o istocie człowiekowatej, o kimś poprzedzającym Homo erectus – odezwała się Melanie. – Tak. Z naszych obserwacji rzeczywiście wynika, że transgeniczne potomstwo bonobo rozwija się lepiej niż ich matki. Sądziliśmy, że są po prostu sprytne.

– Dopóty nie można ich uznać za hominidy, dopóki nie potrafią używać ognia – stwierdził Kevin. – Tylko prawdziwy praczłowiek używał ognia. I tego właśnie się obawiam, widząc dym nad wyspą, dym ognisk.

Candace odwróciła się od okna.

– Więc mówiąc krótko, mamy na wyspie szczep jaskiniowców jak w czasach prehistorycznych.

– Mniej więcej – zgodził się Kevin. Jak się spodziewał, obie panie były osłupiałe ze zdumienia. Sam natomiast poczuł się znacznie lepiej, kiedy opowiedział o swoich obawach.

– Co z tym zrobimy? – zapytała Candace. – Ja z pewnością nie zamierzam brać udziału w zabiciu ani jednej z tych istot, dopóki sprawa nie wyjaśni się tak lub inaczej. Miałam dostatecznie silne wyrzuty sumienia, nawet gdy chodziło tylko o małpy.

– Poczekajcie – wtrąciła Melanie. Uniosła ręce, palce dłoni miała szeroko rozwarte. W jej oczach pojawił się błysk nadziei. – Może posunęliśmy się za daleko z wnioskami. Nie mamy przecież żadnych dowodów. Wszystko, o czym mówimy, to są w najlepszym razie przypuszczenia.

– Prawda, ale jest jeszcze coś – powiedział Kevin i znowu odwrócił się do komputera. Polecił pokazać wszystkie bonobo na wyspie równocześnie.

Po sekundzie na ekranie zaczęły pulsować dwa ogniska czerwonych punktów. Jedno znajdowało się w pobliżu miejsca, w którym wcześniej zlokalizowali małpę Melanie. Drugie zauważyli na północ od jeziora.

Kevin spojrzał na Melanie i zapytał:

– Co sugerują dane?

– Że małpy podzieliły się na dwie grupy. Myślisz, że to trwały podział?

– Wcześniej było tak samo. Myślę, że to stałe zjawisko. Nawet Bertram o tym wspomniał. To nietypowe zachowanie u bonobo. Zwykle trzymają się w większych skupiskach niż szympansy, a do tego nasze bonobo są stosunkowo młodymi zwierzętami. Wszystkie powinny przebywać w jednej grupie.

Melanie skinęła głową. Przez ostatnie pięć lat także sporo dowiedziała się o zachowaniach tego gatunku.

– Ale jest coś jeszcze bardziej niepokojącego – dodał Kevin, jakby mało było tego, co już odkrył. – Bertram powiedział mi, że któraś z małp zabiła jednego z naszych Pigmejów, kiedy znalazł się na wyspie. To nie był wypadek. Celowo rzuciła kamieniem. Taki typ agresji zdecydowanie bardziej pasuje do zachowania człowieka niż bonobo.

– Muszę się z tym zgodzić – Melanie potwierdziła wnioski Kevina. – Ale i tak nadal to tylko przypuszczenia.

– Przypuszczenia czy nie, nie chcę tego mieć na sumieniu – stwierdziła Candace.

– Ja też tak to widzę. Poświęciłam dzisiaj wiele czasu na przygotowanie dwóch samic bonobo do pobrania komórek jajowych. Lecz wobec tego, co tu usłyszałam, nie zamierzam dalej nad tym pracować aż do wyjaśnienia, czy nasze przypuszczenia okażą się prawdziwe, czy też nie.

– Sprawa nie jest prosta. Żeby to udowodnić, ktoś będzie musiał pójść na wyspę. Kłopot w tym, że tylko dwóch łudzi ma do tego upoważnienie: Bertram Edwards i Siegfried Spallek. Próbowałem już porozmawiać z Bertramem i chociaż zwróciłem mu uwagę na ogień, bardzo dosadnie poinformował mnie, że nikt nie upoważniony nie ma prawa pojawiać się w pobliżu wyspy. Może to być jedynie Pigmej, który dostarcza małpom dodatkowy pokarm.

– Powiedziałeś mu, co cię niepokoi? – zapytała Melanie.

– Nie tak dokładnie. Ale domyślił się. Jestem tego pewny. Nie był zainteresowany. Rzecz w tym, że on i Siegfried widzą przede wszystkim korzyści płynące z realizacji projektu. W konsekwencji gotowi są zrobić wszystko, żeby nic nie zakłóciło prac. Obawiam się, że są tak skorumpowani, iż w ogóle ich nie obchodzi, co się dzieje na wyspie. A na dodatek Siegfried jest ewidentnym przykładem socjopaty.

– Naprawdę jest taki zły? Słyszałam jakieś plotki – wtrąciła Candace.

– Cokolwiek słyszałaś, jest i tak dziesięć razy gorzej – zapewniła Melanie. – To najbardziej marna kreatura. Żeby dać ci pełen obraz sytuacji, powiem, że kazał zabić trzech biednych Gwinejczyków, którzy kłusowali w Strefie, gdzie sam Siegfried lubi polować.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: