• Potrzeba jest matką wynalazku – pouczyłam Boba. Umieściłam mięsne kule w piekarniku, obrałam ziemniaki i nastawiłam je, otworzyłam puszkę z przecierem z kukurydzy i przełożyłam go do miski, żeby tuż przed podaniem podgrzać danie w mikrofali. Gotowanie nie jest takie straszne, pomyślałam. W rzeczywistości bardzo podobne do seksu. Czasami z początku nie wygląda zachęcająco, ale skoro się już zacznie…

Nakryłam stół na dwie osoby, a kiedy skończyłam, zadzwonił telefon.

· Cześć, laluniu – powiedział Komandos.

· Sam jesteś lalunia. Mam wiadomości. Samochód, który widziałam u Hannibala zeszłej nocy, należy do Tery Gilman. Powinnam była ją rozpoznać, jak wysiadła z auta, ale widziałam tylko jej plecy i nie spodziewałam się, że to może być ona.

· Zapewne przyjechała przekazać kondolencje od Vita.

· Nie wiedziałam, że Vito przyjaźni się z Ramosem.

· Vito i Alexander współpracują ze sobą.

• Jeszcze coś – powiedziałam. – Dzisiaj rano pojechałam za Hannibalem do jego domu w Deal. – Następnie opowiedziałam Komandosowi o staruszku w cadil-lacu, o uderzeniu w głowę i o pojawieniu się młodego mężczyzny, który prawdopodobnie był Ulyssesem Ramosem.

· Skąd wiesz, że to był Ulysses?

· Domyśliłam się. Jest podobny do Hannibala, tylko szczuplejszy.

Na chwilę zapadła cisza.

· Chcesz, żebym nadal obserwowała jego dom w mieście?

· Rób wywiad raz na jakiś czas. Chcę wiedzieć, czy ktoś tam mieszka.

· Nie dziwi cię to, że Ramos uderzył w głowę swojego syna? – zapytałam.

· Nie wiem – przyznał Komandos. – W mojej rodzinie ciągle się bijemy.

Potem rozłączył się i przez kilka minut stałam bez ruchu, zastanawiając się, co przeoczyłam. Komandos zwykle trzymał język za zębami, ale krótkie milczenie i nieznaczna zmiana modulacji głosu mówiły mi, że usłyszał ode mnie coś interesującego. Przeanalizowałam naszą rozmowę i nie dostrzegłam w niej nic nadzwyczajnego. Ojciec i dwóch braci spotkało się z powodu tragedii rodzinnej. Zdziwiła mnie reakcja Alexandra w odpowiedzi na powitanie Hannibala, ale miałam wrażenie, że nie to przykuło uwagę Komandosa.

Babcia weszła do mieszkania, słaniając się na nogach.

· Ludzie, co za dzień! – poskarżyła się. – Jestem wykończona.

· Jak tam lekcja jazdy?

· Całkiem nieźle, jak sądzę. Nikogo nie przejechałam. Nie skasowałam auta. A tobie jak minął dzień?

· Mniej więcej podobnie.

· Wybierałyśmy się z Louise do centrum, żeby odbyć wzmacniający spacer dla starszych ludzi, ale zboczyłyśmy do sklepów. A potem, po lunchu, poszłyśmy obejrzeć mieszkania. Widziałam kilka, w których mogłabym zamieszkać, ale żadne mi do końca nie przypasowało. Jutro idziemy zobaczyć parę mieszkań w blokach spółdzielczych. – Babcia wetknęła nos do garnka z ziemniakami. – To jest coś. Wracam do domu po całodziennej bieganinie, a tu czeka na mnie obiad. Czuję się prawie jak mężczyzna.

· Na deser jest placek z kremem bananowym – powiedziałam – ale musiałam wykorzystać tackę na pieczeń. Babcia zerknęła do lodówki na placek.

· Może powinnyśmy go zjeść, zanim się rozmrozi i straci kształt.

Uznałam, że to dobry pomysł, więc zjadłyśmy po kawałku, a mięso dalej się piekło.

Jako mała dziewczynka nigdy nie pomyślałabym, że babcia jest osobą, która najpierw rzuci się na placek. Jej dom zawsze był schludny i lśnił czystością. Meble były z ciemnego drzewa, tapicerka praktyczna, ale nijaka. Posiłki, jak nakazywała tradycja w Burg, zawsze gotowe na dwunastą i osiemnastą. Gołąbki, dziczyzna, pieczony kurczak, czasami szynka lub pieczeń wieprzowa. Mój dziadek nie zjadłby nic innego. Miał ustalone przekonania i pomniejszał pokoje w ich domku szeregowym. Prawda jest taka, że czubek głowy babci sięgał mojego podbródka, a dziadek był niewiele wyższy. Ale przecież wielkość nie ma nic wspólnego z centymetrami.

Później zastanawiałam się, kim byłaby moja babcia, gdyby nie wyszła za mąż za mojego dziadka. Ciekawa jestem, czy o wiele wcześniej nie zaczęłaby najpierw izu-cać się na deser. Przed posiłkiem.

Wyjęłam mięsne kule z piekarnika i przełożyłam je na talerz. Leżąc tak obok siebie, wyglądały jak narządy płciowe trolla.

· Spójrz na tych dużych chłopców – powiedziała babcia. – Przypominają mi twojego dziadka, oby spoczywał w spokoju.

Kiedy zjadłyśmy, zabrałam Boba na spacer. Latarnie były zapalone, a w oknach domów, które stały za moim blokiem, świeciły się światła. Minęliśmy kilka budynków w błogiej ciszy. Jest to jedna z zalet psów. Nie gadają za dużo, więc możesz iść przed siebie, zagłębiając się we własne myśli i układając w głowie listę spraw do załatwienia.

Na mojej liście było złapanie Morrisa Munsona, lęk o Komandosa i zastanawianie się nad Morellim. Nie wiedziałam za bardzo, co mam z nim zrobić. Serce czuło miłość. Głowa nie była tego taka pewna. Nie miało to żadnego znaczenia, bo Morelli nie chciał się żenić. To ja, ze swoim bijącym zegarem biologicznym, myślałam o małżeństwie, a wokół mnie było tylko niezdecydowanie.

· Nie cierpię tego! – zwróciłam się do Boba.

Bob przystanął i obejrzał się na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Co to za wielki problem tam z tyłu?”. Ale co Bob mógł wiedzieć na ten temat? Ktoś obciął mu siusiaka, kiedy był szczeniakiem. Została mu fałdka zbędnej skóry i mgliste wspomnienie. Bob nie miał matki, która czekała na wnuki. Bob nigdy nie czuł tej presji!

Kiedy wróciłam, babcia spała przed telewizorem. Napisałam na karteczce, że muszę na chwilę wyjść, przyczepiłam ją do swetra babci, nakazałam Bobowi, żeby się przyzwoicie zachowywał i nie gryzł mebli. Rex był zagrzebany w trocinach i spał obok kawałka placka. W gospodarstwie Stephanie Plum wszystko było na swoim miejscu.

Pojechałam prosto do domu Hannibala. Była ósma wieczór i dom wyglądał na pusty, ale przecież zawsze tak wyglądał. Zaparkowałam dwie ulice dalej, wysiadłam z samochodu i poszłam na tyły domu. Nie świeciło się w żadnym oknie. Wspięłam się na drzewo i popatrzyłam na ogród Hannibala. Całkowita ciemność. Zeszłam z drzewa, wróciłam na ścieżkę i pomyślałam, że jest tu dziwnie strasznie. Czarne drzewa i krzaki. Księżyc nie oświetlał drogi. Jedynie jakiś nikły promyk światła padał z okien.

Nie chciałabym natknąć się teraz na jakiegoś zbira. Ani na Munsona. Ani na Hannibala Ramosa. Może nawet nie na Komandosa… Chociaż on był zły w bardzo intrygujący sposób.

Przestawiłam auto tam, gdzie kończył się szereg domków, stąd było lepiej widać. Odsunęłam siedzenie, zamknęłam drzwi, obserwowałam i czekałam.

Nie minęło wiele czasu, kiedy poczułam, że jestem tym czekaniem znużona. Żeby czas szybciej mi zleciał, zadzwoniłam do Morellego.

· Zgadnij kto? – powiedziałam.

· Babcia się wyprowadziła?

· Nie. Pracuję, a ona jest w domu z Bobem.

· Z Bobem?

· Psem Briana Simona. Opiekuję się nim przez ten czas, kiedy Simon jest na urlopie.

· Simon nie jest na urlopie. Widziałem go dzisiaj.

· Co?

· Nie mogę uwierzyć, że dałaś się złapać na jego kit z wakacjami – oświadczył Morelli. – Simon usiłuje pozbyć się tego psa, odkąd go ma.

· Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

· Nie wiedziałem, że ma zamiar ci go dać.

Zmarszczyłam brwi.

· Śmiejesz się? Czy ja słyszę śmiech?

· Nie. Przysięgam.

Ale to był śmiech. Ten szczur się śmiał.

· To nie jest powód do śmiechu – oświadczyłam. – Co ja teraz zrobię z tym psem?

· Myślałem, że zawsze chciałaś mieć psa.

· Tak… Kiedyś. Ale nie teraz! Ten pies wyje. Nie lubi zostawać sam.

· Gdzie jesteś? – zapytał Morelli.

· Tajemnica.

· Chryste, chyba nie sterczysz znowu pod domem Hannibala?

· Nie. Nie robię tego.

· Mam ciasto – rzekł kusząco. – Może wpadłabyś na ciasto?

· Kłamiesz. Nie masz żadnego ciasta.

· Ale mógłbym mieć.

· Nie mówię, że sterczę pod domem Hannibala, gdyby jednak tak było, sądzisz, że to miałoby sens?

· Mogę ci tylko powiedzieć, że Komandos dysponuje garstką ludzi, którym ufa, i właśnie oni obserwują rodzinę Ramosa. Natknąłem się na kogoś koło domu Homera w Hunterdon County, wiem także, że jest ktoś w Deal. Ty siedzisz na Fenwood Street. Nie wiem, czego Komandos szuka, ale domyślam się, że wie, co robi. Posiada informacje na temat tej zbrodni, których my nie posiadamy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: