– Mucha – mamrotał tylko, półprzytomny z przejęcia. – Mucha. Taka wielka. I złota…
Od lewej strony dobiegły jakieś krzyki i nacisk na niego zelżał, bo wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Rybak w kombinezonie zamierzył się siatką na jakiegoś faceta w gumiakach, drugi przyłożył mu drągiem, który się od razu rozleciał, pogonili go, facet uciekł. Z treści okrzyków można było wnosić, że to złodziej i hiena cmentarna, podkrada bursztyn z cudzej kupy, ledwo wytrząśniętej, przegonić łobuza! Jakiś inny, wyłażący właśnie z wody, ujął się za nim, pomstując ostro na miejscowych i dopytując się równie gwałtownie, jak retorycznie, kto kolce pod wydmami podłożył i wilczy dół wykopał. Tym z Kątów i ze Stegny też się coś należy, morze jest dla wszystkich! Ktoś wrzeszczał, że tamten złodziej nawet siatki nie ma, czapką pewnie chciał te śmieci wyciągać, pierwszy rybak odwrócił się ku morzu i ujrzał, że konkurent podstępnie sięga do jego czarnej plamy. Złorzecząc i chlapiąc wodą, popędził ku niemu, konkurent zaczął się odgrażać, ale siatkę miał już zapełnioną, więc tylko wymachiwał pięścią, wróg, przedzierający się przez fale, swoją pustą siatkę mógł jeszcze zamienić w oręż, konkurent zatem rzucił się do ucieczki.
– Pobiją się – zauważył słodki piesek z uciechą.
Nigdy nie uwielbiałam bijatyk, ale patrzyłam z wielkim zainteresowaniem, ciekawa, co przeważy, zapędy wojownicze czy bursztyn. Jednak bursztyn. Po krótkiej chwili przestali sobie nawet wymyślać, zajęci ciężką pracą.
Tkwiliśmy na plaży do zmroku, bo gdzieś o drugiej rybacy z siatkami zeszli z posterunku, może udali się do domu, a może pod ruską granicę. Kilku odjechało na dychawicznych motorach. Pojazdy to były osobliwe i bardzo po macoszemu traktowane, posztukowane jakimiś blachami, powiązane sznurkami, ze strzępami kanap, bez podnóżków, a piasek im zgrzytał we wszystkich trybach. Ale jechały i na terenowych oponach przebijały się przez sypkie wydmy, to zaś było najważniejsze.
Konkurencję mieliśmy nadal, ponieważ pojawiło się kilka innych osób, zwykłych zbieraczy, bez siatek i bez prawa własności do wyciągniętych z morza kup. Wyszło nam, że teraz już wszyscy mogą grzebać w śmietniku, skorzystaliśmy zatem z niezwykłej okazji. Czarne zwały, przesychając, wciąż jeszcze ujawniały bogactwo, przeoczone albo zlekceważone przez właścicieli, lepsze i obfitsze niż wszystko, co dotychczas udawało nam się zdobywać. Mój słodki piesek, na ogół nie bardzo wyrywny do pracy fizycznej, teraz odwalał robotę aż miło. Dopiero zapadająca ciemność spędziła całe towarzystwo z tych pól złotodajnych.
Po kolacji słodki piesek znikł mi z oczu bez uprzedzenia, zabierając samochód.
Nie wybierałam się nigdzie, bo gmeranie w zdobytych łupach dostarczało mi wrażeń upojnych i mogło zająć cały wieczór do późnej nocy, ale jednak szlag mnie trafił. Wtedy jeszcze, młoda i głupia, wyżej ceniłam mężczyznę niż bursztyn. Namiętności dopiero zaczynały się wyrównywać, można by powiedzieć, że nastąpiło pierwsze drgnięcie i kiełek ledwo zaczął wyłazić z nasionka. Podejrzewałam jakąś babę, albo skusiła go ta piękna ekspedientka, albo facetka z morza, chyba starsza ode mnie i średnio urodziwa. Facetka wprawdzie łowiła w towarzystwie męża, ten mąż zatem istniał, wnioskując jednakże z uwag, jakie padały na plaży, był to osobnik niemrawy. A pewnie, to ona weszła do wody, a nie on, niewątpliwie przerastała go energią, przedsiębiorczością i odwagą. Nawet jeśli źródłem tych cech była zwyczajna chciwość, nie szkodzi, chciwość na bursztyn jest uczuciem szlachetnym… Mój słodki piesek u bab miał powodzenie szaleńcze i nie w takich sytuacjach dawał sobie radę, był w pełni zdolny poderwać dziewczynę pod samym nosem niemrawca.
Niemrawca proszę bardzo, ale, do diabła, przecież nie pod moim…!
Może bym i poszła na dyplomatyczny spacer w poszukiwaniu niewiernego kochasia, ale rozsypany po stole bursztyn nie pozwalał oderwać się od siebie i łagodził wściekłość, poza tym wątpliwe było, czy znalazłabym go w ciemnościach. Może pojechał do Piasków, nie miałam chęci lecieć tam na piechotę. Szlag mnie trafiał właściwie tylko w trzech czwartych, jedna ćwiartka czuła się szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Ciekawiło mnie nawet, co też on zełga po powrocie i zdecydowana byłam przebierać te bryłki i okruszki nawet do rana.
Nie musiałam tak całkiem do rana, słodki piesek wrócił kwadrans po drugiej.
– Niech ci się nie zdaje – powiedział, chociaż nie zadałam żadnego pytania i nie odezwałam się w ogóle ani jednym słowem, patrząc tylko na niego wzrokiem bazyliszka. – Chciałem się zorientować, co oni z tym teraz zrobią i czy kupiec już jest. Mówiłem ci, węszę aferę. Otóż tak. Już czatują.
Wygłaszając ten dość mętny komunikat, obliczony niewątpliwie na ogłupienie przeciwnika, grzebał zarazem w walizce. Znalazł w niej piersiówkę koniaku, jeszcze nie napoczętą, odkręcił co należało i chlapnął sobie porządnie. Dopiero potem uczynił ku mnie butelką pytający gest.
Najpierw zdumiałam się zwyczajnie i niewinnie, a zaraz potem nabrałam podejrzeń. Nie był pijakiem w żadnym stopniu, alkoholu używał tylko w przypadkach uzasadnionych, w celach leczniczych albo rozrywkowych. Gdyby sobie rąbnął kielicha natychmiast po powrocie znad morza, byłoby to zrozumiałe, upał tam nie panował, ręce i nogi kostniały, przed wieczorem wiatr zaczął się wzmagać i przewiewał szpik w kościach, rozgrzewka by się przydała. Później, po kolacji, ostatecznie można było wznieść toast dla uczczenia zdobyczy, ale teraz…? W dodatku jakoś to użycie piersiówki nie miało charakteru radosnego, podobnie chwyta flachę człowiek potwornie zdenerwowany i zszokowany. Gest ku mnie miał rozładować atmosferę.
Coś się zatem musiało stać. Podrywanie mu nie wyszło…? Mąż-niemrawiec zareagował? Czy może znienacka objawił się narzeczony ekspedientki, młodzieniec zapewne bykowatej postury…?
Przyjrzałam mu się z uwagą, szukając na nim śladów silniejszych argumentów, ale nie dostrzegłam nic, poza, może, odrobiną nietypowej dla niego bladości. Kiwnęłam głową, przyjęłam zaproszenie i dostałam koniaczku w zakrętce.
– I co? – spytałam zimno. – Rozumiem, że udało ci się prysnąć?
Zdziwił się zupełnie szczerze.
– Dlaczego prysnąć? Skąd?
– Stamtąd gdzie byłeś. Którą piękność obstawiałeś? Tę z morza czy tę ze sklepu?
– Nie zawracaj głowy, jaką tam piękność, całkiem kogo innego. Faceta. Tego, co łowił koło nas, nie zwróciłaś na niego uwagi? Czterdziestkę miał jak obszył, co ja mówię, najmarniej czterdzieści pięć, a chciałbym w jego wieku tak się trzymać. Silny jak byk, tą siatką machał, jakby motyle łapał. Nic nie mówił, ale podglądałem go trochę, dwa bursztyny miał niesamowite, cichutko je wygrzebał i od razu schował, nikt nawet nie zauważył. Tak mi się wydaje, że spał na nich nie będzie. Przehandluje. I nie za grosze, na głupiego nie wyglądał.
– Taki gówniarz dla niego z kupy wybierał…? – upewniłam się.
– Syn. Najmłodszy. Starsi obok łowili, kawałek od nas.
Rozwodzenie się nad pięknym, acz nie pierwszej młodości facetem wprawiło mnie w osłupienie i wzmogło ilość i jakość podejrzeń. Bo był on piękny rzetelnie, dlatego właśnie go zauważyłam, samo poczucie estetyki kazało zachwycić się świetną, strzelistą sylwetką, idealnie harmonijną budową, której nie zdołał ukryć nawet gumowy kombinezon, surową, męską twarzą o regularnych rysach… Słodki piesek chyba zwariował, jeśli mi coś takiego zachwala, z reguły był patologicznie zazdrosny! Cóż on zrobił tak okropnego, że usiłuje mnie teraz zagadać…?
– No dobrze, obstawiałeś faceta. Po pysku nie dostałeś, więc może jest w tym odrobina prawdy. I co z nim?
– Nic właśnie. Mówiłem, że na głupiego nie wyglądał. Dwóch obcych gości u niego było, ale chyba z niczym odeszli, bo żaden nie przejawiał zadowolenia. Możliwe, że czeka na trzeciego, możliwe, że znalazł jakąś niezwykłość…
– Podglądałeś go przecież na plaży…?
– Podglądałem, ale tylko mi w oczach błysnęło, takie wielkie buły. A czy ja wiem, może miały jakieś wyjątkowe cechy? Z czegoś przecież robili te różne rzeczy, wiesz, kielichy z jednej bryły albo kubki, albo co. Może i teraz jeszcze robią? Na rozmiar to by wystarczyło, a że nie na naszą kieszeń, to pewne. Skoro Amerykanie kupują i Niemcy… Ten jakiś plastyk, który dla nich produkuje, na takie właśnie rzeczy powinien czatować, możliwe, że lepiej płaci. Wypiłaś? To daj…