– Stajnia też się pali! – krzyknął wujek Tytus.

– Szybko! – wykrzyknął Pico.

Popędzili w dół zbocza i dalej przez pole ku wznoszącym się w wieczorne niebo płomieniom. Dym z palących się budynków mieszał się z dymem, który wciąż nadciągał znad leśnego pogorzeliska. Na piaszczystym podwórzu hacjendy stał wóz straży pożarnej i dzielni strażacy starali się zbliżyć z siekierami do budynku. Mimo ich wysiłków, właśnie gdy Alvarowie z przyjaciółmi przybyli na podwórze, dachy domu i stajni zawaliły się z hukiem. Zostały tylko palące się ruiny!

– To beznadziejne – powiedział kapitan straży pożarnej do Pica. – Przykro mi, Alvaro. Musiały przeskoczyć tu iskry z płonącego poszycia.

– Jak to się mogło stać? – zapytał Pete. – Nie było przecież w ogóle wiatru.

– Przy gruncie się go nie czuło, ale często wyżej jest silna bryza – powiedział kapitan. – Znad ognia unosi się gorące powietrze, niosące ze sobą iskry, i wiatr na wyższym pułapie porywa je i niesie na dużą odległość. Widziałem już przedtem podobne przypadki. Niewiele trzeba, żeby zapalić te stare krokwie na obu budynkach. A kiedy raz ogień dostanie się pod dachówki, deszcz nie może go już ugasić. Gdybyśmy zobaczyli łunę wcześniej, moglibyśmy coś ocalić, ale przez ten cały dym…

Kapitan nagle odskoczył, bowiem dwie ściany starej hacjendy zawaliły się z trzaskiem. Płomienie nie miały już co trawić i szybko dogasały. Pico i Diego stali w milczeniu. Chłopcy i wuj Tytus patrzyli skonsternowani, nie znajdując słów.

– A co z rzeczami w stajni!? – zawołał nagle Pete.

Wuj Tytus, Bob i Jupiter obejrzeli się na stajnię. Była również tlącą się ruiną, wewnątrz spaliło się wszystko. Rzeczy, które wujek Tytus zamierzał kupić od Alvarów!

– Wszystko stracone – powiedział Pico. – I nie mamy żadnego ubezpieczenia. Teraz już koniec.

– Możemy odbudować hacjendę! – wykrzyknął zapalczywie Diego.

– Tak – zgodził się Pico. – Ale jak spłacić hipotekę? Jak utrzymać ziemię, żeby móc na niej budować?

– Wujku Tytusie? – zagadnął Jupiter. – Zgodziliśmy się kupić te rzeczy w stajni, więc były jakby nasze. Myślę, że musimy za nie zapłacić.

Wujek Tytus zawahał się, po czym skinął głową.

– Tak, masz rację. Transakcja jest transakcją. Pico…

Pico potrząsnął głową.

– Nie, przyjaciele, nie możemy tego przyjąć. Dziękuję za waszą wspaniałomyślność, ale jeśli już nic nam więcej nie zostało, musimy chociaż zachować dumę i honor. Nie, sprzedamy ziemię panu Norrisowi, spłacimy długi i znajdziemy dom i pracę w mieście. Albo może nadszedł czas, żeby wrócić do Meksyku.

– Ależ wy jesteście tutaj u siebie! – zaoponował Bob. – Alvarowie byli tu wcześniej niż ktokolwiek inny.

– Być może udałoby się gdzie indziej znaleźć pieniądze, których wam trzeba – powiedział z wolna Jupiter.

Pico uśmiechnął się smutno.

– Nie ma takiego sposobu, Jupiterze.

– Być może jest… – powiedział zażywny przywódca detektywów. – To niepewne, ale… Czy musicie spłacić tę hipotekę natychmiast? I czy macie jakieś miejsce, gdzie moglibyście na razie zamieszkać?

– Możemy zamieszkać z panem Pazem, naszym sąsiadem – powiedział Diego.

Pico skinął głową.

– Tak, i myślę, że możemy odwlec o parę tygodni spłatę. Ale co…

– Myślałem o tym mieczu Cortesa – wyjaśnił Jupiter. – Jeśliby go skradziono w czasie wojny amerykańsko-meksykańskiej, gdzieś by się w ciągu tych przeszło stu lat pokazał. Jestem pewien, że żołnierze sprzedaliby go od razu. Ponieważ nigdy więcej go nie widziano, zastanawiam się, czy rzeczywiście został skradziony. Może ukryto go tak, jak pokrowiec, który znaleźliśmy.

– Pico! – zawołał Diego z ożywieniem. – Założę się, że on ma rację! My…

– Głupstwa gadasz! – wykrzyknął Pico. – Może być tysiąc przyczyn, dla których nigdy więcej nie widziano miecza. Mógł wpaść do morza wraz z don Sebastianem lub po prostu ulec zniszczeniu. Być może żołnierze sprzedali go komuś, i jakaś rodzina przechowuje go przez te wszystkie lata. Równie dobrze może być teraz w Chinach. Przez ten pokrowiec wyciągasz pochopne wnioski, ale pokrowiec może należeć do innych mieczy. Nie, znalezienie miecza Cortesa jest dziecinną fantazją, a fantazjami nie uratujemy naszego rancza.

– To wszystko jest możliwe – przyznał Jupiter – ale pokrowiec miecza nie dostał się do pomnika przypadkowo. Obecność wrogich żołnierzy w mieście była wystarczającym powodem dla don Sebastiana, by ukryć cenny miecz. Myślę, że powinieneś choć spróbować go poszukać, a my chętnie ci pomożemy. Pete, Bob i ja mamy pewne doświadczenie w odnajdowaniu rzeczy.

– Oni są detektywami, Pico – powiedział Diego, a Bob podał starszemu z braci kartę wizytową firmy. Wyglądała następująco:

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones

Drugi Detektyw… Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews

Ponieważ Pico miał sceptyczną minę, Jupiter wręczył mu drugą kartę. Głosiła, co następuje:

Zaświadcza się, że posiadacz tego dokumentu jest młodocianym, ochotniczym pomocnikiem szeryfa, współpracującym z oddziałem policji w Rocky Beach. Będziemy wdzięczni za wszelką udzieloną mu pomoc.

Samuel Reynolds

Komendant policji

– W porządku, jesteście detektywami – powiedział Pico. – Ale pomysł jest w dalszym ciągu głupi. Kto zdoła znaleźć miecz zagubiony przed przeszło stu laty?

– Niech próbują, Pico! – nalegał Diego.

– To nie może zaszkodzić – dodał wujek Tytus.

Pico spojrzał na ruiny swojej ładnej, starej hacjendy i westchnął.

– Świetnie, próbujcie. Pomogę wam, ile tylko będę mógł, ale wybaczcie mi brak optymizmu. Od czego, na przykład, zaczniecie? Jak? Gdzie?

– Coś wymyślimy – powiedział Jupiter niezbyt przekonująco.

Wkrótce potem zajechał Hans ciężarówką. Alvarowie wraz z Guerrą i Huertą poszli do swego sąsiada Emiliana Paza, a detektywi pojechali z powrotem do miasta. Gdy już siedzieli na platformie ciężarówki, Pete zapytał:

– Jupe? Rzeczywiście, od czego zaczniemy?

– Och – Jupiter uśmiechnął się. – Masz odpowiedź w ręce.

– Doprawdy? – Pete spojrzał na stary pokrowiec miecza, który trzymał w rękach.

– Nie chciałem w nich budzić przedwczesnych nadziei, ale coś zauważyłem – wyjaśnił Jupiter. – Na metalowym wypełnieniu pokrowca są małe znaki. Zatelefonujemy do Alfreda Hitchcocka, czy może nam polecić kogoś, kto by je rozszyfrował.

Pulchnemu przywódcy zabłysły oczy.

– Domyślam się już, co znaczą, i jeśli mam rację, wkrótce będziemy na drodze do znalezienia miecza Cortesa!

Rozdział 5. Zaczyna się poszukiwanie

– Fantastyczne! – wykrzyknął profesor Moriarty, a oczy mu błyszczały. – Nie ma żadnej wątpliwości, młody człowieku, te znaki to królewski herb Kastylii!

Było piątkowe popołudnie i Trzej Detektywi znajdowali się w gabinecie profesora Moriarty’ego w Hollywoodzie. Rano Jupiter zatelefonował do Alfreda Hitchcocka i sławny reżyser wskazał swego przyjaciela, Marcusa Moriarty’ego, jako tutejszego eksperta numer jeden w dziedzinie historii Hiszpanii i Meksyku. Pan Hitchcock zgodził się zatelefonować do profesora i poprosić go, by spotkał się z chłopcami. Zaraz po szkole poprosili Hansa, żeby ich zawiózł pod dom profesora.

– Ten pokrowiec niewątpliwie należał do króla Hiszpanii na początku szesnastego wieku – mówił profesor. – Gdzie go znaleźliście?

Jupiter powiedział mu o posągu i zapytał:

– Czy ten pokrowiec jest dostatecznie stary, żeby być pokrowcem miecza Cortesa?

– Miecz Cortesa? – profesor zmarszczył czoło. – Ależ tak, pokrowiec jest z tego samego okresu co miecz. Ale, rzecz jasna, miecz Cortesa zaginął wraz z don Sebastianem w 1846 roku. Chyba że… nie powiecie mi, że znaleźliście również miecz!?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: