Wjeżdżając na lotnisko w Denver, Perot zastanawiał się, czy teraz, po sześciu latach, Simons nadal uważa go za człowieka, któremu trudno odmówić.
Ale to była ostateczność. Perot zamierzał najpierw użyć wszelkich legalnych sposobów.
Wszedł do budynku, kupił bilet na następny lot do Dallas, a potem znalazł telefon. Zadzwonił do EDS i poprosił T. J. Marqueza, jednego z najwyższych rangą pracowników. Nazywano go T. J., a nie Tom, ponieważ w EDS było wielu innych Tomów.
– Chcę, żebyś znalazł mój paszport – polecił mu Perot – i załatwił mi wizę irańską.
– Ross, uważam to za najgorszy pomysł z możliwych – oświadczył T. J.
T. J. zawsze gotów był się sprzeczać do upadłego, gdyby mu pozwolono.
– Nie zamierzam z tobą dyskutować – uciął Perot. – To ja namówiłem
Paula i Billa, żeby tam pojechali, więc teraz muszę ich wyciągnąć.
Odwiesił słuchawkę i ruszył do sali odlotów. Tak czy owak, miał zepsute święta.
T. J. czuł się lekko urażony. Jako stary przyjaciel Perota i wicedyrektor EDS nie był przyzwyczajony, żeby traktowano go jak chłopca na posyłki. Perot miał tę wadę, że kiedy go poniosło, nadeptywał ludziom na odciski nie zważając, że zadaje im ból. Był człowiekiem wyjątkowym, ale nie był świętym.
Ruthie Chiapparone również miała zepsute święta.
Zamieszkała w domu swoich rodziców, jednopiętrowym budynku liczącym sobie osiemdziesiąt pięć lat, na południowo-wschodnich obrzeżach Chicago. Podczas ewakuacji z Iranu w pośpiechu zostawiła prawie wszystkie prezenty gwiazdkowe dla swoich dwóch córek, jedenastoletniej Karen i pięcioletniej Ann Marie, ale wkrótce po przyjeździe do Chicago wybrała się na zakupy ze swoim bratem Billem. Rodzina zrobiła wszystko, żeby uprzyjemnić jej święta. Siostra i trzej bracia przyjechali z wizytą, a Karen i Ann Marie dostały mnóstwo zabawek. Wszyscy jednak pytali o Paula.
Ruthie potrzebowała Paula. Była delikatną, niezaradną kobietą, pięć lat młodszą od męża – miała trzydzieści cztery lata – i kochała go po części dlatego, że mogła schronić się w jego mocnych ramionach, co dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Przez całe życie ktoś się nią opiekował. W dzieciństwie, kiedy jej matka szła do pracy – ojciec Ruthie, kierowca ciężarówki, zarabiał niewiele – Ruthie przebywała pod opieką starszego rodzeństwa siostry i dwóch braci.
Kiedy po raz pierwszy spotkała Paula, nie zwrócił na nią uwagi.
Była sekretarką pułkownika. Paul pracował w tym samym budynku przy przetwarzaniu danych dla wojska. Ruthie często schodziła do kantyny po kawę dla pułkownika. Jej przyjaciółki znały kilku młodych oficerów. Przysiadła się do nich na pogawędkę. Paul siedział obok i nie zwracał na nią uwagi, więc ona też ignorowała go przez jakiś czas. Później ni stąd, ni zowąd Paul zaprosił ją na randkę. Spotykali się przez półtora roku, a potem się pobrali.
Ruthie nie chciała jechaćdo Iranu. W przeciwieństwie do większości żon z EDS, podekscytowanych perspektywą zamieszkania za granicą. Ruthie była pełna obaw. Nigdy nie wyjeżdżała ze Stanów Zjednoczonych – najwyżej na Hawaje – toteż Bliski Wschód wydawał jej się miejscem dziwnym i strasznym. Paul zabrał ją na tydzień do Iranu w czerwcu 1977 roku, mając nadzieję, że jej się tam spodoba. Nie zdołał jednak rozwiać jej obaw. W końcu Ruthie zgodziła się wyjechać, ale tylko ze względu na jego pracę.
Potem polubiła jednak Iran. Mieszkańcy byli dla niej mili, środowisko Amerykanów było zżyte, kwitło tam życie towarzyskie, dzięki pogodnemu usposobieniu zaś, Ruthie spokojnie znosiła niezliczone codzienne kłopoty związane z życiem w tym prymitywnym kraju. Brak przecież tam było supermarketów, pralkę zaś nie sposób było naprawić w terminie krótszym niż sześć tygodni.
Ten wyjazd był dziwny. Lotnisko przepełnione, tłok niewiarygodny. Rozpoznała wprawdzie wielu Amerykanów, ale większość w tłumie stanowili irańscy uchodźcy. „Nie chce wyjeżdżać stąd w ten sposób! Dlaczego Paul mnie stąd wyrzuca? Co on wyprawia?” – pomyślała. Leciała samolotem z Emily, żoną Billa Gaylorda. Zatrzymały się w Kopenhadze i spędziły noc w lodowato zimnym pokoju hotelowym, gdzie okna się nie domykały. Dzieci musiały spać w ubraniach. Kiedy Ruthie wróciła do Stanów, zadzwonił do niej Ross Perot i opowiedział o kłopotach z paszportami. Nie całkiem zrozumiała, o co chodzi.
W ten przygnębiający dzień Bożego Narodzenia, gdy tak dziwnie było spędzać święta z dziećmi bez ojca – Paul zadzwonił z Teheranu.
– Mam dla ciebie prezent – oznajmił.
– Czy masz bilet na samolot? – spytała z nadzieją.
– Nie. Kupiłem ci dywan.
– To miło.
Paul opowiedział jej, że spędził Wigilię wraz z Patem i Mary Sculleyami. Czyjaś inna żona przygotowała kolację wigilijną, a on patrzył, jak czyjeś inne dzieci rozpakowują gwiazdkowe prezenty.
Dwa dni później dowiedziała się, że Paul i Bill mają wyznaczone nazajutrz spotkanie z człowiekiem, który był odpowiedzialny za zatrzymanie ich w Iranie. Po tym spotkaniu będą mogli wyjechać.
Spotkanie wyznaczono na dzisiaj, 28 grudnia. W południe Ruthie zaczęła się zastanawiać, dlaczego nikt z Dallas jeszcze do niej nie zadzwonił. Teheran miał osiem i pół godziny wyprzedzenia czasowego wobec Chicago: może już jest po wszystkim? O tej porze Paul z pewnością pakuje walizkę przed powrotem do domu.
Zadzwoniła do Dallas i rozmawiała z Jimem Nyfelerem, pracownikiem EDS, który w czerwcu wyjechał z Teheranu.
– Jak poszło spotkanie? – zapytała go.
– Nie najlepiej, Ruthie…
– Co to znaczy – „nie najlepiej”?
– Zostali aresztowani.
– Zostali aresztowani? Żartujesz!
– Ruthie, Bill Gayden chce z tobą mówić.
Ruthie czekała przy telefonie. Paul aresztowany? Dlaczego? Za co? Przez kogo?
Gayden, dyrektor EDS World i szef Paula, podniósł słuchawkę.
– Halo, Ruthie.
– Bill, co to wszystko ma znaczyć?
– Sami nie rozumiemy – odparł Gayden. – Tutejsza ambasada zorganizowała spotkanie. Miała to być zwykła formalność, przecież nie oskarżono ich o żadne przestępstwo… Potem, około szóstej trzydzieści miejscowego czasu, Paul zadzwonił do Lloyda Briggsa i powiedział mu, że idzie do więzienia.
– Paul jest w więzieniu?
– Ruthie, nie martw się tak bardzo. Zespół adwokatów pracuje nad tą sprawą, wciągnęliśmy też Departament Stanu, a Ross już tu jedzie z Colorado. Na pewno wyjaśnimy wszystko za parę dni. To tylko kwestia dni, naprawdę.
– Dobrze – powiedziała Ruthie. Była oszołomiona. To nie miało sensu. Jej mąż w więzieniu? Jak to możliwe? Pożegnała się z Gaydenem i odłożyła słuchawkę.
Co tam się stało?
Emily Gaylord, gdy widziała męża po raz ostatni, rzuciła w niego talerzem. Spędziła święta w domu swojej siostry, Dorothy, w Waszyngtonie. Rozmawiając z Dorothy i jej mężem Timem o sposobach wydostania Billa z więzienia, przez cały czas nie mogła zapomnieć o tym talerzu.
Zdarzyło się to w ich domu w Teheranie. Pewnego wieczoru na początku grudnia przyszedł do domu i powiedział, że Emily z dziećmi mają wyjechać do Stanów następnego dnia. Bill i Emily mieli czworo dzieci: piętnastoletnią Vicky, dwunastoletnią Jackie, dziewięcioletnią Jenny i sześcioletniego Chrisa. Emily zgodziła się odesłać dzieci, ale sama wolała zostać. Sądziła, że może nie potrafi pomóc Billowi, ale przynajmniej będzie przy nim.
– To wykluczone – oświadczył Bill. – Emily wyjeżdża jutro. Ruthie Chiapparone poleci tym samym samolotem. Wszystkie pozostałe żony i dzieci pracowników EDS będą ewakuowane dzień czy dwa później.
Emily nie chciała słyszeć o i n n y c h żonach. Ona zostanie z mężem.
Pokłócili się. Emily wściekała się coraz bardziej. Wreszcie nie wytrzymała, złapała talerz i rzuciła w męża.
Była pewna, że on nigdy tego nie zapomni. W ciągu osiemnastu lat ich małżeństwa zachowała się tak po raz pierwszy. Bywała dotąd bardzo nerwowa, pobudliwa, gwałtowna – ale nigdy agresywna.