– Możliwe, ale mieli ze sobą latarki – powiedział Jupiter. – A jeśli chodzi o to, w jaki sposób obaj znikli tak nagle, może dowiemy się czegoś, kiedy wrócimy tam także z latarkami.

W tym momencie zadzwonił telefon. Po raz drugi tego dnia. Chłopcy wybałuszyli na niego oczy.

Dzwonek odezwał się znowu.

– Odbierzmy go – powiedział Pete.

– Ja to zrobię – Jupiter sięgnął po słuchawkę. – Halo?

Pochylił się ze słuchawką do mikrofonu tak, aby rozmowę mógł usłyszeć także Pete. Ale usłyszeli tylko jakieś zgrzyty.

– Halo? Kto mówi? – powtórzył Jupiter. Odpowiedziała mu cisza.

– Ktoś wykręcił zły numer – powiedział Pete.

– Wcale tak nie sądzę – odparł Jupiter. – Posłuchaj!

W słuchawce znowu ozwały się jakieś zgrzytliwe dźwięki. Brzmiało to tak, jakby ktoś próbował ciężko łapać powietrze.

Dziwne, chrapliwe dyszenie przeszło w urywany, ludzki głos, rozbrzmiewający tak, jakby mówiącego ktoś dusił za gardło.

– Trzymaj…cie się – powiedział głos przerywanym szeptem, a potem dokończył z jakimś straszliwym, niewyobrażalnym wysiłkiem – z daleka. Trzymajcie się… z daleka.

Nastąpiła cisza przerywana ciężkim dyszeniem.

– Z daleka od czego? – zapytał Jupiter.

– Od mo…jej jaskini – powiedział głos. Po nim usłyszeli jeszcze parę chrapliwych oddechów, wreszcie zapadła cisza.

– Dlaczego? – spytał Jupiter. – Proszę powiedzieć, kto mówi?

Głos w słuchawce brzmiał teraz dziwnie głucho.

– Umarli… nie opowiadają… bajek!

Rozległo się długie, przerywane dziwną drżączką westchnienie, a potem zapadła cisza.

Jupiter odłożył słuchawkę. Przez chwilę obaj chłopcy wpatrywali się w telefon. Wreszcie Pete skoczył na równe nogi.

– Przypomniałem sobie, że dziś wieczorem kolacja ma być u nas wcześniej. Może lepiej już pójdę.

Jupiter także zerwał się z krzesła.

– Ja też już wychodzę. Może ciocia Matylda będzie chciała, żebym trochę zamiótł podwórze.

Obaj chłopcy szybko opuścili przyczepę.

Bez żadnych kłopotów zrozumieli to, co powiedział im upiorny głos. Informacja była jednoznaczna i precyzyjna.

“Trzymajcie się z daleka od mojej jaskini!

Umarli nie opowiadają bajek!”

Ten staruszek, pan Allen, powiedział im o smoku, który wchodził do jaskini.

Ale nie wspomniał o żadnym umarłym… ani o duchu!

Rozdział 10. Umarłe miasto

Tymczasem Bob zdążył już wziąć prysznic i zmienić ubranie. Kiedy dotarł do Biblioteki Publicznej w Rocky Beach, która zatrudniała go na godziny, czuł się już znacznie weselej.

Na jego widok bibliotekarka, pani Bennett, uśmiechnęła się.

– Och, Bob – powiedziała – jak się cieszę, że przyszedłeś. Mieliśmy dziś mnóstwo roboty. Przyszło wielu czytelników, no i teraz cała góra książek czeka na ułożenie z powrotem na półkach. Mógłbyś zabrać się do tego od razu?

– Jasne – odparł Bob.

Wziął na ręce potężny stos zwróconych książek i zaczął ustawiać je, jedną po drugiej, na właściwych miejscach. Następnie przystąpił do porządkowania stołów w czytelni. Leżało tam mnóstwo pozostawionych przez czytelników książek. Zbierając je zauważył, że jedna z nich nosi tytuł “Legendy Kalifornii”. Leniwie odwrócił kilka kartek. Jego uwagę zwrócił rozdział zatytułowany: “Seaside – sen o mieście, które umarło”.

– Hmmm – mruknął pod nosem. – To może być ciekawe.

W zamyśleniu odłożył książkę na bok. Co za szczęśliwe znalezisko. Pragnąc jak najprędzej zabrać się do czytania jej, oczywiście po wypełnieniu obowiązków, ze zdwojoną energią rzucił się na leżące wszędzie stosy książek.

Kiedy uporał się już z rozkładaniem ich na półkach, pani Bennett poprosiła go o oklejenie paru podartych egzemplarzy. Zabrał je na zaplecze i zabezpieczył zniszczone obwoluty i okładki za pomocą przezroczystej taśmy. Niedługo potem, skończywszy robotę, zameldował się u pani Bennett.

– Wszystko gra, proszę pani, jeśli więc nie ma pani dla mnie nic pilnego do zrobienia, chciałbym sam trochę poczytać…

Pani Bennett kiwnęła przyzwalająco głową i Bob popędził do najbliższego stołu z kalifornijskimi legendami pod pachą. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę jego wiedza o Seaside jest mocno ograniczona. Jupiter i Pete także nie mieli więcej wiadomości na ten temat. A z pewnością żaden z nich nigdy nie słyszał o śmierci tego miasta!

Pospiesznie odszukał rozdział poświęcony Seaside. Rozpoczynał się on następująco:

“Istnieją miasta, które, podobnie jak ludzi, prześladuje zły los. Marzenia Seaside o tym, że stanie się głównym ośrodkiem nadmorskim, poszły z dymem pięćdziesiąt lat temu.

Nie miały się nigdy urzeczywistnić plany tych, którzy wyobrażali sobie przyszłość Seaside jako ruchliwej, słonecznej metropolii, na rozwój której postawili swoje majątki. Wypracowane kanały i połączenia wodne, mające przypominać przyjezdnym Wenecję, rozmyły się, a na ich miejscu pobudowano fabryki. Eleganckie niegdyś hotele legły w gruzach, aby ustąpić miejsca biegnącej z północy na południe autostradzie.

Największym może nieszczęściem, jakie spotkało Seaside, było odstąpienie od budowy podziemnej kolejki, pierwszej tego typu na Zachodnim Wybrzeżu. Zarówno inwestorzy, jak i szeroka publiczność z entuzjazmem odnosili się do planów budowy szybkiego połączenia komunikacyjnego nadmorskiej części Seaside z centrum handlowym i innymi pobliskimi ośrodkami. W rezultacie nigdy nie ukończono budowy podziemnej sieci, a gotowy już, liczący kilkanaście kilometrów tunel został zabity na głucho i zapomniany. Dziś jest on tylko upiorną tajemnicą i budzącym respekt reliktem miasta, które umarło, pozbawione możliwości rozwoju”.

Ale historia! – przeleciało Bobowi przez głowę. Ta garść informacji sprawiła, że nazwa Seaside przestała być dla niego pustym dźwiękiem. Miasteczko umarło przeszło pięćdziesiąt lat temu, książka natomiast, którą Bob miał przed oczami, została wydana przed kilkoma laty. Gdyby nie natrafił na nią przypadkiem, nigdy prawdopodobnie nie poznałby historii miejsc, które dopiero co odwiedził wraz z kolegami.

Zapisał sobie parę najważniejszych danych dotyczących Seaside i odsunął książkę na bok. Zamknął oczy i zatopił się w rozmyślaniach. Miał teraz wiele ważnych rzeczy do zakomunikowania Jupiterowi, ale postanowił zrobić to dopiero po kolacji. Był zresztą głodny, a pora wieczornego posiłku właśnie się zbliżała.

Pożegnał panią Bennett i wskoczył na rower, aby wrócić do domu. Mama krzątała się w kuchni przy kolacji, ojciec czytał z fajką w zębach popołudniową gazetę. Powitał Boba uśmiechem.

– Jak się masz, synku – powiedział. – Zdaje mi się, że wróciłeś dziś do domu z taką ilością błota, że trzeba będzie postawić naszej pralce wymagania znacznie przekraczające najśmielsze przechwałki jej producenta.

– Zgadza się, tato – potwierdził Bob. – Wpadłem do jakiejś dziury. W pierwszej chwili pomyślałem, że to ruchome piaski, ale okazało się, że to zwykła jama pełna wody i błota.

– Ruchome piaski? Kurzawka? O ile wiem, w tej okolicy nigdy nie słyszano o czymś takim.

– Ale nie chodzi o Rocky Beach – powiedział Bob. – To mi się przydarzyło w Seaside. Zajmujemy się sprawą, która zaprowadziła nas do tego miasta. Badaliśmy jedną z tamtejszych jaskiń.

Ojciec Boba kiwnął głową i odłożył gazetę.

– W dawnych czasach zapuszczenie nosa do którejś z nich mogło kosztować życie. Mnóstwo jaskiń w okolicach Przylądka Wiedźm używanych było przez przemytników alkoholu, a jeszcze wcześniej przez piratów.

– Też o tym słyszałem – powiedział Bob. – A dopiero co przeglądałem w czytelni książkę, w której jest napisane, że Seaside umarło, zanim jeszcze zaczęło się rozwijać. Słyszałeś coś o tym?

Jego ojciec był dziennikarzem, który zdawał się mieć sekretne skrytki w swej pamięci. I tym razem kiwnął potakująco głową.

– Mnóstwo ludzi, którzy źle ocenili perspektywy tego miasta, straciło ostatnią koszulę i musiało ogłosić upadłość. Po wielkim pożarze wesołego miasteczka szczęście zupełnie opuściło Seaside.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: