Ilekroć mijali grupę bardów, Rudi zwalniał, czekał aż jeden z muzykantów lekko skinie mu głową, po czym znowu ruszał prędzej.
– Ta gra jest dla dwóch osób – mruczał. – Obserwujemy tych, którzy nas obserwują. Zaopiekujemy się wami. Mamy swoich ludzi nawet w Książęcej Gwardii. Choć wiemy wiele, nie rozumiemy, dlaczego uznali was za tak godnych uwagi. Podejrzewamy, że szykuje się jakiś spisek, a spisek księcia Stefana wróży coś bardzo przykrego.
Chłopcy zaabsorbowani dalszym zwiedzaniem miasta, powoli zapomnieli o śledzących. Przejechali się na wspaniałej karuzeli w parku. Zjedli obiad w restauracji na świeżym powietrzu, gdzie specjalnością były dania z ryb rzecznych.
Wrócili wreszcie do pałacu zmęczeni, ale w dobrych nastrojach i pełni wrażeń. Na ich spotkanie wybiegł szambelan książęcy, mały, okrąglutki człowieczek, odziany w purpurową szatę.
– Dobry wieczór, młodzieńcy – przywitał ich. – Książę Djaro wyraża żal, że nie może się z wami dzisiaj zobaczyć, ale jutro zje z wami śniadanie. Zaprowadzę was teraz do waszego pokoju. Obawiam się, że sami nie zdołacie trafić.
Powiódł ich oszałamiającą liczbą schodów i korytarzy, mijając po drodze licznych lokai. Gdy tylko znaleźli się na miejscu, wybiegł, jakby czekało na niego pilne zajęcie.
Zamknęli masywne dębowe drzwi i rozejrzeli się wokół. Pokój sprzątnięto, łoże pościelono, a ich torby podróżne stały, gdzie je zostawili. Bob stwierdził, że wielka pajęczyna była wciąż na miejscu, w kącie u wezgłowia łóżka. Gdy podszedł, duży czarno-złoty pająk zbiegł z niej i ukrył się w szparze między podłogą a boazerią. Bob uśmiechnął się. Zdążył już przyjąć do wiadomości fakt, że w Waranii pająki są niemal święte. Doszedł do wniosku, że jeśli przyjrzeć im się z bliska, są nawet ładne.
– Nic nowego nie zaszło – powiedział Jupiter – ale myślę, że lepiej będzie skontaktować się z panem Youngiem. Może ma dla nas jakieś instrukcje. Pete, na wszelki wypadek zamknij drzwi na klucz.
Pete przekręcił klucz w zamku, a Jupe otworzył swój aparat fotograficzny i nacisnął klawisz.
– Pierwszy się zgłasza. Czy mnie odbierasz?
– Głośno i wyraźnie – napłynęła odpowiedź. – Coś nowego?
– Nic specjalnego – powiedział Jupiter. – Zwiedzaliśmy miasto przez resztę dnia i cały czas byliśmy śledzeni przez tajną służbę księcia Stefana.
– Niepokoicie go – powiedział Bert Young z namysłem. – Czy rozmawialiście już z księciem Djaro? Jak przyjął nowiny?
– Nie widzieliśmy się z nim. Książęcy szambelan powiedział nam, że Djaro nie może spotkać się dziś z nami. Dopiero jutro rano.
– Hm… – głęboki namysł Berta Younga był niemal dotykalny. – Zastanawiam się, czy aby nie celowo trzymają go z dala od was. Jest niezmiernie ważne, żebyście mu donieśli, co wiecie. A teraz wyjmij taśmę z aparatu i trzymaj przy sobie. Musicie mi ją przynieść tutaj, do ambasady. Wyjdźcie jutro niby na dalsze zwiedzanie i każcie kierowcy, żeby was tu przywiózł. Zaczyna się robić gorąco, rozumiecie?
– Tak, proszę pana – odpowiedział Jupiter.
– Pracujemy tu nad tym, jak pomóc Djaro. Książę Stefan ma ścisłą kontrolę nad radiem i telewizją, nie możemy więc tą drogą dotrzeć do społeczeństwa. Coś jednak wymyślimy. A wy od jutra jesteście zwolnieni z obowiązków.
– Tak, proszę pana – powiedział Jupiter.
– Skończone, wyłączam się.
Nacisnął klawisz i otworzył spód aparatu. Wyjął stamtąd maleńką szpulkę taśmy i podał Pete'owi.
– Masz, Pete, ty to noś. Nie dopuść, żeby ci to ktoś odebrał.
– Pewnie – Pete schował taśmę do wewnętrznej kieszeni.
Tymczasem Bob grzebał w szufladzie wielkiej komody, w poszukiwaniu chusteczki do nosa. Znalazł chusteczki tam, gdzie je położył, gdy jednak wyciągał jedną z nich, usłyszał cichutki brzęk. Zaciekawiony, zaczął obmacywać szufladę w poszukiwaniu źródła dźwięku. Pod chusteczkami wymacał coś twardego, jakby metal. Wydobył to, spojrzał i zaczął krzyczeć.
– Jupe! Pete! Patrzcie.
Obrócili się ku niemu zdziwieni.
– Pająk! – wykrztusił Pete. – Rzuć to!
– Jest nieszkodliwy – powiedział Jupiter. – To pająk księcia Paula. Połóż go na podłodze, Bob.
– Nie rozumiecie! – krzyczał Bob. – To nie jest jakiś pająk. To ten pająk!
– Ten pająk? – powtórzył Pete. – O czym ty mówisz?
– O srebrnym pająku Waranii – odpowiedział Bob. – Pająk, który zginął ze skarbca. To musi być on. Jest tak doskonały, że wygląda jak żywy. Nie, nie jest żywy. Jest z metalu, tak jak tamten, którego widzieliśmy rano, tylko ten jest doskonalszy.
Jupiter dotknął pająka na dłoni Boba.
– Masz rację. To arcydzieło. Musi być tym prawdziwym. Gdzieś ty to znalazł?
– Pod moimi chusteczkami do nosa. Ktoś go musiał tam ukryć. Rano z całą pewnością go nie było.
Jupiter zmarszczył czoło w głębokim namyśle.
– Po co by ktoś chował srebrnego pająka Waranii w naszym pokoju? – zastanawiał się głośno. – To nie ma sensu, chyba że ktoś zamierza oskarżyć nas o kradzież. W tym wypadku…
– Co robić, Jupe? – przerwał mu Pete, pełen niepokoju. – Przecież jak nas przyłapią z tym pająkiem, dostaniemy wyrok śmierci!
– Myślę… – zaczął Jupe, ale nie zdążył skończyć zdania. Z korytarza dobiegł ich odgłos ciężkich kroków. Ktoś zapukał głośno do drzwi i nacisnął klamkę. Gdy nie ustąpiła, krzyknął ze złością:
– W imieniu regenta otwórzcie drzwi! Otworzyć w imieniu prawa! Po chwili zaskoczenia Jupiter i Pete rzucili się do drzwi i zatrzasnęli wielką żelazną zasuwę.
Bob, zbyt zatrwożony, by myśleć jasno, stał bez ruchu, ze srebrnym pająkiem Waranii na dłoni, zastanawiając się mgliście, co z nim zrobić.
Rozdział 7. Ucieczka
Walenie do drzwi nie ustawało i znowu ktoś krzyknął:
– W imieniu prawa i regenta rozkazuję otworzyć!
Pete i Jupiter oparli się o drzwi, jakby ich ciężar mógł je wzmocnić. Bob gapił się na pięknie emaliowanego srebrnego pająka i starał się zebrać rozbiegane dziko myśli. Musi schować pająka. Ale gdzie? Przebiegł pokój dookoła, rozglądając się za kryjówką i nie znajdując żadnej. Pod dywanem? Źle! Pod materacem? Też źle! Więc gdzie? Gdzie będzie nie do znalezienia?
Ciężkie uderzenia runęły na drzwi. Gwardziści je wyważali. Wtem nastąpiło coś jeszcze bardziej zaskakującego. Zasłony na oknie rozsunęły się i ktoś wpadł do pokoju. Pete i Jupiter zwrócili się błyskawicznie w tamtą stronę, by stawić czoła nowemu atakowi.
– To ja, Rudi! – zawołał głośnym szeptem przybysz. – I moja siostra Elena.
Oboje wsunęli się do pokoju. Elena była ubrana jak chłopiec, w spodnie i marynarkę.
– Chodźcie – powiedziała nagląco – musicie uciekać. Chcą was zaaresztować za najwyższe wykroczenie przeciw państwu.
Miarowe uderzenia w drzwi nie ustawały. Ktoś wyraźnie walił w nie siekierą. Lecz drzwi były grube, dębowe i mogły się opierać przez kilka minut.
To było jak scena z filmu. Wszystko działo się tak szybko. Nie sposób było zachować spokój. Chłopcy wiedzieli tylko jedno; muszą się stąd wydostać.
– Chodź, Pete! – krzyczał Jupiter. – Bob, przynieś srebrnego pająka i chodźmy!
Bob zamarudził jeszcze chwilę, wreszcie biegiem przyłączył się do pozostałych. Za Elena wyszli wszyscy na balkon. Stłoczyli się na nim, otoczeni chłodnym mrokiem. W dole migotały światła miasta.
– Wokół budynku biegnie gzyms – powiedziała Elena. – Jest dość szeroki, żeby iść po nim, jeśli zapanujecie nad nerwami. Ja poprowadzę. Wspięła się nad balustradą balkonu i stanęła na gzymsie.
– Mój aparat! – przypomniał sobie Jupiter.
– Nie ma czasu! – naglił Rudi. – Drzwi wytrzymają jeszcze dwie, może trzy minuty. Nie możemy stracić ani jednej sekundy.
Jupe z niechęcią pozostawił swój aparat fotograficzny i przelazł przez balustradę za Pete'em. Twarzami do muru, przyciśnięci do szorstkich kamieni, posuwali się za Eleną, która poruszała się zwinnie jak kot.
Nie było czasu na lęk. Z tyłu wciąż dobiegały donośne uderzenia w drzwi ich pokoju. Doszli już do narożnika pałacu. Uderzył w nich nocny wiatr i Bob zachwiał się, tracąc oparcie. Daleko, pod nim płynęła wartko ciemna rzeka Denzo. Rudi chwycił go za ramię i pomógł odzyskać równowagę. Bob zebrał się w sobie i ruszył za towarzyszami.