– Ja – Tombs postąpił krok do przodu.
Jeździec zeskoczył z konia i zasalutował. Był cały zakurzony; wyglądał na wyczerpanego.
– Moje uszanowanie, komandorze. Kapitan Neville Brown, odpowiedzialny za eskortę pańskiego więźnia.
– Mojego więźnia? To miał być pasażer.
– Może go pan i tak nazwać – Brown wzruszył ramionami.
– Więc gdzie on jest?
– Zaraz tu będzie. Wyprzedziłem trochę mój oddział, żeby powiedzieć panom, że nie ma powodów do alarmu.
– Czy ten człowiek oszalał? – mruknął pod nosem Craven. – Do jakiego znowu alarmu?
Po chwili mógł już sam sobie odpowiedzieć. Na nabrzeże zajechał zamknięty powóz. Otaczali go jeźdźcy w granatowych mundurach Unii. Tombs chciał już krzyknąć w stronę załogi, by chwyciła za broń i odparła niespodziewanych napastników, kiedy Brown wyjaśnił spokojnym głosem:
– Wszystko w porządku, komandorze, to dobre chłopaki z Południa. Ale musieliśmy ich przebrać za Jankesów, bo wykonywali zadanie za linią frontu i tylko tak mogli zmylić straże.
Dwaj żołnierze zsiedli z koni, otworzyli drzwiczki powozu i wyciągnęli bardzo wysokiego, chudego mężczyznę, z charakterystycznie przystrzyżoną brodą. Na przegubach rąk i kostkach nóg miał kajdanki, połączone mocnym łańcuchem. Przez moment przyglądał się uważnie pancernikowi, potem skłonił głowę w stronę Tombsa i Cravena.
– Dobry wieczór panom – odezwał się dziwnie wysokim głosem. – Czy mam rozumieć, że będę gościem floty Konfederacji?
Tombs nie odpowiedział. Nie mógł wydobyć słowa. Obaj z Cravenem stali sztywno, jak zaczarowani, nie wierząc własnym oczom.
– Mój Boże – wyszeptał w końcu Craven. – Jeśli jest pan falsyfikatem, sir, to falsyfikatem doskonałym!
– Zapewniam pana – odparł więzień – że stanowię oryginał.
– Jak to możliwe? – spytał zaszokowany Tombs. Brown dosiadł konia.
– Nie mam niestety czasu na wyjaśnienia. Muszę przeprowadzić moich ludzi przez most w Richmond, zanim wysadzą go w powietrze. A więzień… jest już teraz pod pańską opieką.
– A co ja właściwie mam z nim zrobić?
– Trzymać pod strażą na okręcie, dopóki nie otrzyma pan dalszych rozkazów. Tyle tylko mi powiedziano.
– To jakieś szaleństwo!
– Nie, to wojna, komandorze – rzucił Brown przez ramię, smagnął konia i odjechał.
Za nim znikali kolejno w ciemnościach konfederaccy kawalerzyści przebrani w mundury Unii.
Teraz nie było już żadnego powodu, by choć o chwilę opóźniać rejs ku zagładzie.
Tombs odwrócił się do Cravena.
– Poruczniku, proszę odprowadzić pasażera do mojej kajuty. I niech O'Hare przyśle tam któregoś z mechaników, żeby zdjął te kajdanki. Nie mam ochoty umierać jako kapitan statku niewolników.
Wysoki mężczyzna uśmiechnął się z wdzięcznością.
– Dziękuję panu, komandorze. Bardzo to miło z pańskiej strony.
– Nie ma pan za co dziękować, sir – odparł Tombs ponuro. – Zanim słońce wzejdzie, wszyscy razem znajdziemy się w piekle.
Zrazu powoli, potem coraz szybciej, wspierany słabym, dwuwęzłowym prądem, Texas popłynął w stronę ujścia. Nie było nawet śladu wiatru. Na rzece panowała kompletna cisza, zakłócana jedynie stłumionym dudnieniem maszyn okrętu. W słabym świetle, jakie rzucał wąski sierp księżyca, Texas ruszył po czarnej powierzchni jak duch – raczej wyczuwalny niż widoczny. Jego obecność zdradzał tylko cień przesuwający się na tle statycznych drzew i zabudowań na brzegu.
Budując okręt dla tej unikalnej misji, konstruktorzy stworzyli doskonałą machinę bojową – najlepszą, jaką w ciągu tych czterech lat zwodowały stocznie Konfederacji. Texas miał dwie śruby napędzane dwoma silnikami, sto dziewięćdziesiąt stóp długości i czterdzieści szerokości, ale jego zanurzenie sięgało zaledwie jedenastu stóp. Wysoka na dwanaście stóp kazamata przypominała kształtem ściętą piramidę. Pochylone pod kątem trzydziestu stopni ściany pokrywał sześciocalowy pancerz, podparty dwudziestocalowymi dębowymi belkami. Pancerz schodził poniżej linii wodnej, osłaniając kadłub szeroką stalową "spódnicą". Okręt miał tylko cztery działa, ale mogły one zadać śmiertelny cios każdemu przeciwnikowi. Stufuntowe armaty typu Blakely na dziobie i na rufie miały, dzięki obrotowym lawetom, bardzo szeroki kąt rażenia. Mniejsze, dziewięciocalowe i 64-funtowe działa na obu burtach dawały wystarczające zabezpieczenie z boku.
W odróżnieniu od innych pancerników Konfederacji, wyposażonych w maszyny wymontowane ze statków handlowych, Texas miał fabrycznie nowe silniki, zrobione specjalnie dla niego, ogromne, niezwykłej mocy. Napędzała je para z wielkich kotłów, umieszczonych poniżej liniii wodnej. Śruby o średnicy dziewięciu stóp mogły przy spokojnej wodzie nadać okrętowi prędkość czternastu węzłów; o wiele więcej, niż osiągała którakolwiek inna jednostka obu walczących flot.
Tombs myślał o swoim okręcie z dumą, ale i z głębokim smutkiem. Wiedział, że jego żywot będzie krótki. Powziął jednak niezłomne postanowienie: razem dopiszą do chwalebnej historii Skonfederowanych Stanów godne epitafium.Wspiął się po drabinie do budki sternika – małej, opancerzonej nadbudówki nad przednią częścią pokładu bojowego. Główny pilot, Leigh Hunt, trwał tu w kamiennym milczeniu, wpatrzony w wąskie szczeliny obserwacyjne.
– Panie Hunt – rzekł Tombs – przez całą drogę do ujścia będziemy szli pełną parą. Musi pan bardzo uważać, żebyśmy nie złapali dna.
Hunt, doświadczony pilot z James River, który znał na pamięć wszystkie meandry i płycizny rzeki, nawet nie odwrócił głowy.
– Ta odrobina światła powinna mi wystarczyć – mruknął.
– Artylerzystom Unii też wystarczy.
– To prawda. Ale i tak będą mieli kłopoty z celowaniem; okręt jest szary, słabo widoczny na tle brzegu.
– Miejmy nadzieję – westchnął Tombs.
Otworzył pancerne drzwi z tyłu nadbudówki i stanął na dachu kazamaty. Texas dotarł już do Drewry's Bluff i mijał właśnie zacumowane tu okręty admirała Semmesa. Virginia II, Fredericksburg i Richmond w pośpiechu sposobiły się do swego ostatniego rejsu.
Załamani, zrozpaczeni marynarze instalowali w kadłubach potężne ładunki wybuchowe. Ale widok ostatniego pancernika Konfederacji – bandery dumnie naprężonej na wietrze i czarnego dymu z komina, zdolnego przesłonić gwiazdy – wykrzesał z nich ostatnią iskrę entuzjazmu. Pozdrowili Texas głośnymi, radosnymi okrzykami.
Tombs zdjął czapkę z głowy i uniósł ją wysoko w górę. Wiedział, że już wkrótce zacznie się koszmar klęski i rozpaczy. Ale czuł także historyczny wymiar tej chwili. Niemal fizycznie odczuwał, jak jego okręt, CSS*[Przy tłum Confederate States' Ship – Okręt Skonfederowanych Stanów.] Texas, przechodzi do legendy.Tuż przed Trent's Reach – gdzie, według danych wywiadu, Jankesi ustawili na rzece jakieś przeszkody, na brzegu zaś umieścili kilka stanowisk artyleryjskich – Tombs rozkazał zdjąć banderę Konfederacji i wciągnąć na maszt sztandar Stanów Zjednoczonych.Na pokładzie bojowym, we wnętrzu kazamaty, wszystko było już gotowe do akcji. Półnadzy, z przewiązanymi wokół głowy chustkami, artylerzyści wyglądali jak piraci z powieści przygodowych. Także oficerowie zdjęli żakiety mundurów i krzątali się po pokładzie w podkoszulkach. Chirurg rozdał wszystkim opaski uciskowe i jeszcze raz pouczył, jak ich używać.
Wszędzie rozstawiono wiadra z wodą i piaskiem do gaszenia pożarów. Piasek rozsypany obficie na pokładzie miał pochłaniać krew. Na wypadek abordażu i konieczności walki wręcz załoga otrzymała pistolety i noże. Strzelcy pokładowi zamocowali bagnety na lufach karabinów. Otwarto klapy w podłodze, pod którą znajdował się magazyn amunicji; jeszcze raz sprawdzono windy.Wspomagany prądem rzeki Texas sunął z szybkością szesnastu węzłów, kiedy uderzył w unoszące się na wodzie pontony przeszkody. Ale przebił się przez nie bez trudu i bez szwanku: zamknięta we wnętrzu załoga zaledwie dosłyszała zgrzyt metalu o metal, kiedy pancerna ostroga przed dziobem rozdzierała blachy pontonów.
Pokonali jeszcze spory odcinek rzeki, zanim zostali zauważeni. Pełniący wartę na brzegu żołnierz Unii, widząc wyłaniający się z ciemności okręt, wystrzelił ostrzegawczo w powietrze.
– Przerwać ogień, na litość boską, nie strzelajcie! – zawołał Tombs, stojący wciąż na dachu kazamaty.
– A coś ty za jeden, odpowiadaj! – dobiegł głos z brzegu.
– Nie widzisz, durniu, że to Atlanta! Nie potrafisz rozpoznać własnego okrętu?
– Skądeście się wzięli w górze rzeki?
– Przechodziliśmy tędy przed godziną, nie zauważyłeś? Dostaliśmy rozkaz inspekcji przeszkody pod Trent's Reach; teraz wracamy do City Point.
Widocznie blef się udał, bo żołnierze Unii na brzegu nie zadawali więcej pytań. Texas płynął szybko dalej, przez nikogo nie niepokojony. Tombs westchnął z ulgą, spodziewał się gęstej strzelaniny, ale nic takiego nie nastąpiło. Niepokoiła go tylko myśl, że jakiś podejrzliwy oficer nieprzyjaciela spróbuje telegraficznie sprawdzić rzekomą misję Atlanty i zaalarmuje czatujące przy ujściu siły Unii.
Szczęśliwa passa Tombsa skończyła się piętnaście mil za przeszkodą. Zrozumiał to, kiedy w ciemnościach po prawej burcie zamajaczył groźny masyw okrętu wojennego.Onondaga, przybrzeżny krążownik typu Monitor, miał jedenastocalowy pancerz na wieżach i sześciocalowy na całym kadłubie. Każda z dwu obrotowych wież strzelniczych kryła w sobie dwa potężne działa: rufowa – piętnastocalowe Dahlgreny o gładkich lufach; dziobowa – jeszcze groźniejsze, gwintowane Parrotty, strzelające z wielką precyzją pociskami o wadze stu pięćdziesięciu funtów. Onondaga stała na kotwicy blisko zachodniego brzegu, zwrócona dziobem w górę rzeki. Uzupełniała właśnie swoje zapasy węgla z barki, przycumowanej przy prawej burcie. Podoficer pełniący wachtę na wieży dziobowej zauważył konfederacki pancernik, kiedy ten był już niemal na wysokości dziobu Onondagi. Natychmiast wszczął alarm.Załoga przerwała załadunek węgla; wszyscy patrzyli na wyłaniający się z ciemności okręt-widmo. John Austin, dowódca Onondagi, przez dłuższą chwilę zastanawiał się, w jaki sposób konfederacki pancernik zdołał dotrzeć tak blisko ujścia James River.
Chwila wahania drogo go kosztowała. Zanim wydał pierwsze rozkazy artylerzystom, Texas mijał już w pędzie stojący na kotwicy krążownik – tak blisko, że można było dorzucić doń kamieniem.