Wybuchł na pokładzie pełnym krzątających się gorączkowo marynarzy i krew ludzka rozlała się szeroko po dębowych deskach.Wszystkie baterie konfederackiego pancernika kontynuowały dzieło zniszczenia. Artylerzyści, choć nie tracili ani sekundy na celowanie, strzelali z piekielną precyzją. Nie mogli chybić: fregata Unii wypełniała całe pole widzenia z otworów strzelniczych.
Zatoka Hampton Roads wypełniła się przeciągłym grzmotem dział wszystkich kalibrów; w powietrzu aż gęsto było od szrapneli, kartaczy, ciężkich jak kamień pocisków litych, a także kul karabinowych: strzelali jankescy snajperzy, licznie rozmieszczeni na pokładach okrętów. Już po paru minutach gęsty dym spowił Texas. Artylerzystom i strzelcom Unii trudno było teraz celować. Jedynie rozbłyski ognia w ciemnej chmurze dymu wskazywały im położenie dział pancernika.
Tombs miał nieodparte wrażenie, że prowadzi swój okręt w czeluść ożywionego nagle wulkanu. Texas minął już Brooklyn, żegnając go jeszcze jednym wystrzałem z rufowego działa. Pocisk chybił, ale przemknął tak blisko stanowiska dowodzenia, że pęd powietrza odebrał na dłuższą chwilę oddech Porterowi. Admirał obserwował z wściekłością, jak niewiele robi sobie buntowniczy pancernik z potężnych salw burtowych Brooklyna.
– Wywiesić sygnał "Otoczyć i staranować"! – rozkazał kapitanowi Aldenowi.
Alden przekazał rozkaz sygnalistom, ale czuł, że to daremne. Jak wszyscy oficerowie jankeskiej floty, był pod wrażeniem niewiarygodnej prędkości pancernika.
– Żaden z naszych okrętów go nie dogoni… – mruknął nieśmiało.
– Ten cholerny pirat ma być zatopiony! – uciął Porter.
– Jeśli nawet jakimś cudem umknie naszej artylerii – Alden próbował łagodzić gniew zwierzchnika – nie przejdzie cało przez linię fortów i New Ironsides.
Jakby na potwierdzenie jego słów, odezwały się liczne działa monitorów z prawego brzegu. Mogły znowu otworzyć ogień, bo Texas znalazł się na otwartej przestrzeni między Brooklynem a następną zakotwiczoną po lewej fregatą, Colorado. Artylerzyści Unii strzelali teraz celniej; na pokładzie konfederackiego pancernika śmierć zaczęła zbierać swoje żniwo. Dwa ciężkie pociski uderzyły w pokład rufowy tuż za kazamatą. Trzydzieści osiem cali żelaza, drewna i bawełny zapadło się głęboko; z powstałego leja zaczął wydobywać się gęsty, czarny dym. Inny pocisk skruszył pancerz kazamaty w pobliżu komina, a szrapnel, który trafi! po chwili w to samo miejsce, eksplodował już we wnętrzu. Sześciu ludzi zginęło, jedenastu było ciężko rannych. Na pokładzie bojowym wybuchł pożar.
– Niech to wszyscy diabli! – zaklął Craven, gdy znalazł się po chwili na miejscu wybuchu pośród martwych, poszarpanych ciał. On sam był prawie nietknięty, jeśli nie liczyć złamanej ręki i porwanego munduru.
– Podać węże z maszynowni i zgasić to paskudztwo! – rozkazał. Z luku maszynowni wychynęła głowa 0'Hare'a. Czarną od pyłu węglowego twarz znaczyły strumyczki potu.
– Kiepsko, co? – spytał główny mechanik dziwnie spokojnym głosem.
– Nie twoja sprawa – burknął Craven. – Lepiej pilnuj, żeby maszyny nie stanęły.
– To nie takie proste. Moi ludzie mdleją z gorąca. Czujemy się tu jak w piekle.
– Potraktujcie to jako dobre ćwiczenie przed tym, co nas wszystkich czeka – zażartował ponuro Craven.
W tym momencie następna potężna eksplozja wstrząsnęła kadłubem. Dwa pociski trafiły równocześnie w kazamatę. Jej lewy przedni narożnik odpadł od reszty pancerza jak odcięty nożem. Wybuch położył trupem całą obsługę dziobowej baterii.Kolejny pocisk przebił się przez pancerz i eksplodował w okrętowym lazarecie. Zginął chirurg, zginęli wszyscy ranni, czekający na opatrunek. Pokład bojowy upodobnił się do spalonej rzeźni; rozsypany wszędzie piasek, jeszcze niedawno jasnożółty, teraz sczerniał od spalenizny i spurpurowiał od krwi. Także na zewnątrz szkody były wielkie. Nieprzyjacielskie pociski zerwały wszystkie łodzie ratunkowe, złamały oba maszty, podziurawiły komin. Zarówno przednia jak tylna część kazamaty przekształciły się w rumowisko pogiętego żelastwa. Przewody parowe, przebite w kilku miejscach, dostarczały mniej energii do śrub; szybkość okrętu spadła o jedną trzecią.Ale daleko jeszcze było do unieszkodliwienia pancernika. Maszyny nadal pracowały równo, a trzy ocalałe działa siały spustoszenie wśród okrętów Unii. Kolejna salwa zdruzgotała drewnianą burtę parowo-kołowej fregaty Powhatan, powodując eksplozję kotłów i największą w tej bitwie liczbę ofiar śmiertelnych.
Tombs, tak jak i Craven, nie uniknął obrażeń. Odłamek szrapnela utkwił w jego udzie, a zbłąkana kula rozorała mu lewy bark. Komandor tkwił jednak z uporem na odsłoniętym stanowisku za budką sterową, wykrzykując polecenia dla pilota.Wydawało się, że przeszli już przez najgorsze, gdy daleko przed dziobem zamajaczyła sylwetka New Ironsides, przegradzającego ich tor wodny. Wszystkie burtowe działa pancernika Unii, gotowe do strzału mierzyły w zbliżający się szybko Texas. Tombs popatrzył na odległe jeszcze baterie brzegowe Fortress Monroe i Fort Wool. Zrozumiał, że nie ma żadnych szans. Wystarczy kilka celnych salw i Texas stanie się bezwładną, bezbronną skorupą. Ścigające ich dotąd daremnie jankeskie okręty dopadną go, by zadać z bliska ostateczny, śmiertelny cios.
Ale jego ludzie najwyraźniej o tym nie myśleli. Nie myśleli o śmierci, nie myśleli o niczym poza tym, że trzeba ładować działa, celować, strzelać, sypać węgiel pod kotły.
Nagle ogień ustał i zapanowała upiorna cisza. Tombs skierował lunetę ponownie w stronę New Ironsides. Na jego nadbudówce błysnęło coś, co mogło być szkłem lunety w ręku dowódcy; stał za stalowym relingiem, wpatrując się w Texas.
I właśnie w tym momencie Tombs dostrzegł za nieprzyjacielskim okrętem mgłę. Napływała szerokim wałem od zatoki Chesapeake, wciskając się już niemal w przesmyk między fortami. Jeśli jakimś cudem, pomyślał, uda się dotrzeć do niej cało, mają szansę zgubić całą wilczą sforę admirała Portera. Wtedy też przypomniał sobie Tombs – i zrozumiał – pożegnalne słowa Mallory'ego.
– Craven, jest pan tam? – krzyknął w otwarty luk kazamaty. Po chwili ukazała się głowa pierwszego oficera. Umazana sadzą i krwią twarz wyglądała upiornie.
– Jestem, sir, choć wolałbym być całkiem gdzie indziej.
– Niech pan przyprowadzi z mojej kajuty pasażera. Tutaj, na kazamatę. I niech pan wywiesi białą flagę.
– … jest, sir. – Craven nie wyglądał na zdziwionego. Zrozumiał, że Tombs podejmuje ostatnią już, hazardową rozgrywkę.
Tombs był śmiertelnie zmęczony i prawie nieprzytomny z bólu, ale jego czarne oczy płonęły silnym jak zawsze blaskiem. Błagał Boga, by dowódcy fortów obserwowali go równie uważnie, jak czynił to dowódca New Ironsides.
– Przejdziemy między dziobem pancernika i Fort Wool – poinstruował głównego pilota.
– Według rozkazu, sir.
Tombs odwrócił się. Patrzył, jak po drabinie w luku kazamaty powoli wspina się jego "pasażer". Za nim pojawił się Craven, z dużym białym obrusem przywiązanym do kija od szczotki. Więzień wyglądał staro, jak na swój rzeczywisty wiek. Twarz miał wychudłą, zapadniętą i bladą. Było na niej widać zmęczenie, spowodowane wieloma latami życia w nieustannym napięciu. Więzień popatrzył na zakrwawiony mundur Tombsa i w jego oczach pojawił się wyraz współczucia.
– Jest pan poważnie ranny, komandorze; powinien pan natychmiast zejść na dół i opatrzyć rany.
– Nie czas na to – Tombs potrząsnął energicznie głową. – Proszę wejść ną budkę sternika, tak żeby dobrze pana widzieli.
Więzień skinął ze zrozumieniem głową.
– Pojmuję pański plan – powiedział.
Tombs popatrzył znowu na jankeski pancernik i na oba forty. W samą porę, by dostrzec silny błysk ognia na murach Fortress Monroe. Zanim nad nabrzeżną baterią rozwinął się pióropusz czarnego dymu, ciężki pocisk przemknął z wyciem nad Texasem i eksplodował w wodzie, wzniecając wielki, białozielony gejzer.
Tombs podparł więźnia ramieniem i pomógł mu wspiąć się na budkę sternika.
– Proszę się pospieszyć, jesteśmy już bardzo blisko – powiedział. Wyrwał z rąk Cravena białą flagę i zaczął wymachiwać nią jak szalony.
Joshua Watkins, dowódca New Ironsides nie odejmował już lunety od oka.
– Biała flaga! – stwierdził ze zdumieniem.
Jego pierwszy oficer, John Crosby, widział to samo przez swoją mosiężną lornetkę.
– Bardzo to dziwne z ich strony, sir. Poddają się? Po takiej krwawej łaźni, jaką urządzili?
Nagle Watkins zaczął nerwowo regulować ostrość lunety.
– Któż tam, u diabła… – mruknął z niedowierzaniem i zamilkł. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się ponownie.
– Panie Crosby, kto tam stoi na sterówce?
Crosby nie należał do ludzi, których łatwo wyprowadzić z równowagi, ale tym razem jego twarz zbladła jak papier.
– Wygląda jak… Nie, to niemożliwe!
Zagrzmiały działa Fort Wool, ale i tym razem pociski chybiły. Ich eksplozje otoczyły Texas wysokimi kurtynami piany. Dopiero po chwili pancernik wyłonił się spoza nich. Parł niezłomnie naprzód, nie zmniejszając prędkości.
Watkins widział teraz jeszcze wyraźniej niż przedtem wysokiego, przygarbionego człowieka, stojącego na budce sternika. Zdrętwiał z przerażenia.
– Boże, to przecież On! – zawołał. Opuścił lunetę i odwrócił się do Crosby'ego. – Sygnał do obu fortów: niech natychmiast przerwą ogień! No, rusz się, człowieku!
Ponownie odezwały się baterie Fortress Monroe. Artylerzyści z obu brzegów uwijali się jak w ukropie; każdy miał nadzieję, że to właśnie on wymierzy wrogiemu pancernikowi śmiertelny cios. Może dlatego wciąż pudłowali. Tylko dwa nieduże pociski trafiły w kazamatę w pobliżu komina, wybijając w nim kilka nowych dziur.Texas był już tylko dwieście jardów od New Ironsides, kiedy załogi fortów dostrzegły wreszcie sygnał, wywieszony na okręcie Unii, i przerwały ogień. Watkins i Crosby pobiegli na dziób swojego okrętu – w samą porę, by zobaczyć z bliska i wyraźnie dwu mężczyzn w zakrwawionych mundurach floty Konfederacji oraz wysokiego, brodatego człowieka w pomiętym cywilnym ubraniu. Mężczyzna patrzył na nich przez dłuższą chwilę, potem uniósł dłoń w powolnym, uroczystym salucie.