– Zapytajcie o to tego rybiookiego McAllistera. To był jego pomysł, od początku do końca, łącznie z listem. A teraz, nie wiadomo jak i dlaczego, facet znalazł się na drugim końcu świata!

– Więc jest także jakiś list? – zapytał arystokratyczny głos.

– Owszem, nie pozostawiający żadnych wątpliwości. Wszystko potoczyło się tak, jak wymyślił McAllister, a wy na to pozwoliliście.

– Może powinien pan dokładniej się przyjrzeć temu listowi.

– Po co?

– Zresztą nieważne. Być może z pomocą psychiatry wszystko stanie się dla pana bardziej jasne.

– Co takiego?

– Proszę nam wierzyć, że chcemy dla pana zrobić wszystko, co w naszej mocy. Pan ofiarował już ze swej strony tak wiele – chyba więcej niż jakikolwiek inny człowiek – że pańskich zasług nie można zlekceważyć nawet wtedy, gdyby sprawa miała trafić do sądu. W pewnym sensie to przez nas znalazł się pan w tej sytuacji, więc nie zawahamy się nawet poważnie nagiąć prawo lub wpłynąć na przebieg procesu.

– O czym pan mówi, do diabła? – wrzasnął Dawid.

– Kilka lat temu powszechnie szanowany wojskowy lekarz zamordował swoją żonę. Można było o tym przeczytać we wszystkich gazetach. Nie wytrzymał napięcia. To, które pan musiał znieść, było dziesięciokrotnie większe.

– Nie wierzę panu!

– Ujmijmy to inaczej, panie Bourne…

– Nie nazywam się Bourne!

– W porządku, panie Webb. Będę z panem szczery.

– Nareszcie!

– Nie jest pan zupełnie zdrowy. Przeszedł pan ośmiomiesięczną kurację psychiatryczną, ale pozostały jeszcze ogromne obszary pańskiego życia, których pan nie pamięta. Kiedy rozpoczynaliśmy terapię, nie wiedział pan nawet, jak się pan nazywa. To wszystko, co zawiera pańska historia choroby, wyraźnie wskazuje na znaczne zaawansowanie choroby psychicznej, skłonność do przemocy i nieakceptowanie własnej tożsamości. Broniąc się przed cierpieniem, ucieka pan w świat fantazji, podając się za kogoś, kim pan nie jest. Można nawet odnieść wrażenie, iż odczuwa pan wewnętrzny przymus, by być kimś innym.

– To wszystko idiotyzmy i pan doskonale o tym wie! Kłamstwa!

– Idiotyzmy to ostre sformułowanie, panie Webb, a jeśli to są kłamstwa, to na pewno nie pochodzą ode mnie. Moje zadanie polega na tym, by strzec nasz rząd przed fałszywymi oskarżeniami i nieuzasadnionymi atakami, mogącymi narazić na poważne niebezpieczeństwo interesy kraju.

– Jakie to oskarżenia?

– Chociażby dotyczące wymyślonej przez pana organizacji pod kryptonimem „Meduza”. Jestem pewien, panie Webb, że żona wróci do pana, jak tylko będzie mogła, ale jeśli będzie się pan upierał przy swoich urojeniach, a szczególnie przy tym wytworze pańskiego udręczonego umysłu, który nazwał pan „Meduzą”, nie pozostanie nam nic innego, jak uznać pana za cierpiącego na paranoję schizofrenika i patologicznego kłamcę, zdolnego zarówno do nie kontrolowanej przemocy, jak i do oszukiwania się. Jeżeli taki człowiek zgłasza zaginięcie żony, to kto wie, co to może w istocie oznaczać? Czy wyrażam się jasno?

Dawid zamknął oczy, czując, jak pot ścieka mu strużkami po twarzy.

– Najjaśniej, jak tylko można – powiedział i odłożył słuchawkę. Paranoja… Patologiczny kłamca… Sukinsyny! Otworzył oczy, czując nagłą potrzebę, żeby wyładować wściekłość rzucając się na coś, na cokolwiek, ale nagle zamarł w bezruchu, w głowie eksplodowała mu bowiem nieprawdopodobnie oczywista myśl: Morris Panov! Mo Panov potwierdzi jego podejrzenia: niekompetentni kłamcy, manipulatorzy chroniący skorumpowanych biurokratów, a może nawet coś jeszcze gorszego… Wyciągnął drżącą dłoń i nakręcił numer telefonu człowieka, który tyle razy w przeszłości spokojnym głosem potrafił go przekonać o sensie życia.

– Dawid? Miło mi cię słyszeć – powiedział z autentycznym zadowoleniem Panov.

– Obawiam się, że zaraz zmienisz zdanie. To najgorsza sprawa, z jaką kiedykolwiek się do ciebie zwracałem.

– Daj spokój, nie dramatyzuj aż tak bardzo. Przeszliśmy już przez…

– Pozwól mi powiedzieć! – krzyknął Dawid. – Marie zniknęła! Porwali ją! – Słowa popłynęły bezładnym strumieniem, wymieszane, bez sensu.

– Przestań! – rozkazał ostrym tonem Panov. – Chcę to usłyszeć jeszcze raz, od początku. Ten człowiek, który do ciebie przyszedł…

– Jaki człowiek?

– Z Departamentu Stanu.

– Ach, tak. Nazywał się McAllister.

– Zacznij od niego. Nazwiska, stopnie, stanowiska. I przeliteruj mi nazwisko tego bankiera z Hongkongu. A przede wszystkim, błagam cię, zwolnij!

Webb ponownie zacisnął palce na dłoni, w której trzymał słuchawkę. Zaczął jeszcze raz, starając się mówić ze spokojem, którego wcale nie czuł, ale i tak słowa goniły jedno za drugim coraz szybciej i szybciej. Wreszcie udało mu się wyrzucić z siebie wszystko, co pamiętał, choć z przerażeniem uświadomił sobie, że nie było to wszystko. Czarne, puste przestrzenie pojawiły się znowu, napełniając go nieopisanym bólem. Powiedział wszystko, co mógł; nic nie pozostało.

– Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił, Dawidzie – odezwał się po krótkim milczeniu Mo Panov. – Natychmiast.

– Co?

– Może to cię zdziwi albo nawet wyda ci się głupie, ale proszę cię, żebyś poszedł teraz na spacer brzegiem morza. Pół godziny do czterdziestu pięciu minut, nie więcej. Posłuchaj szumu fal i huku przyboju.

– Chyba nie mówisz tego poważnie! – zaprotestował Webb.

– Najpoważniej w świecie – odparł Mo. – Kiedyś zgodziłeś się ze mną, że są w życiu każdego człowieka chwile, kiedy musi dać trochę odpocząć swojej głowie. Jeden Bóg wie, że ja sam robię to częściej, niż powinien szanujący się psychiatra. Wydarzenia czasem przytłaczają nas swoim ogromem i zanim podejmiemy jakiekolwiek działanie, musimy zrzucić z siebie choć część tego obciążenia. Zrób, o co cię proszę, Dawidzie. Zadzwonię do ciebie za godzinę. Chcę, żebyś był wtedy znacznie spokojniejszy niż teraz.

Rada wydawała się zupełnie szalona, ale, podobnie jak w wielu innych, udzielanych przez Panova flegmatycznym, opanowanym głosem, było w niej sporo zdrowego rozsądku. Webb szedł przed siebie kamienistą plażą, nie przestając ani na moment myśleć o tym, co się wydarzyło, lecz czy to za sprawą otaczającego go krajobrazu, świszczącego wiatru, czy też rytmicznego, głuchego odgłosu uderzających o skały fal z każdym krokiem oddychał coraz głębiej i swobodniej, czując, jak z napiętych mięśni ustępuje histeryczne drżenie. Zerknął na oświetloną blaskiem księżyca tarczę zegarka; spacerował już od trzydziestu dwóch minut. Nie odważył się wystawić swojej cierpliwości na poważniejszą próbę. Skręcił w ścieżkę wijącą się między porośniętymi trawą wydmami i ruszył w kierunku domu.

Usiadł przy biurku i nie spuszczał wzroku z telefonu. Poderwał słuchawkę, zanim jeszcze zdołał przebrzmieć pierwszy dzwonek.

– Mo?

– Tak.

– Trochę zmarzłem. Dziękuję.

– To ja dziękuję.

– Czego się dowiedziałeś?

W tym momencie koszmar zaczął się na nowo.

– Jak dawno temu zniknęła Marie?

– Nie wiem. Godzinę, dwie, może więcej. Jakie to ma znaczenie?

– Czy jesteś pewien, że nie poszła po zakupy? A może pokłóciliście się i postanowiła pobyć trochę sama? Obaj wiemy, że nie jest jej lekko. Ty sam wiele razy zwracałeś na to uwagę.

– O czym ty gadasz, do cholery? Przecież znalazłem list, a na ścianie była krew!

– Owszem, wspomniałeś o tym. Jak myślisz, dlaczego ktoś mógłby to zrobić?

– A skąd mam wiedzieć? Zrobił to, i już! Zrobili to!

– Wezwałeś policję?

– Boże, nie! To nie jest sprawa dla policji, tylko dla nas, dla mnie! Nie rozumiesz? Powiedz mi, czego się dowiedziałeś! Dlaczego rozmawiasz ze mną w taki sposób?

– Dlatego, że muszę. Podczas wszystkich naszych spotkań mówiliśmy sobie tylko prawdę, ponieważ wyłącznie prawda może ci pomóc, Dawidzie.

– Na litość boską, Mo! Tu chodzi o Marie!

– Proszę, pozwól mi skończyć. Jeśli oni kłamią, tak jak kłamali kiedyś, dowiem się o tym i ich zdemaskuję, ale teraz powtórzę ci dokładnie to, co mi powiedzieli, co dał mi wyraźnie do zrozumienia człowiek numer dwa w Sekcji Dalekiego Wschodu, a co potwierdził szef ochrony Departamentu Stanu po sprawdzeniu w oficjalnych raportach.

– W oficjalnych…?

– Tak. Jest tam napisane czarno na białym, że przeszło tydzień temu zażądałeś natychmiastowego wzmocnienia swojej ochrony, będąc, jak zostało to sformułowane, w „stanie znacznego podniecenia nerwowego”…

– Ja zażądałem?

– Tak jest, to właśnie mi powiedzieli. Według raportów twierdziłeś, jakoby ci grożono, mówiłeś w sposób „niespójny” i domagałeś się podwojenia ochrony. Przez wzgląd na twój specjalny status życzenie przekazano wyżej, a tam powiedzieli: „Dajcie mu, co chce, byle tylko się uspokoił”.

– Nie wierzę!

– To dopiero początek, Dawidzie. Pozwól mi dokończyć, tak jak ja ci pozwoliłem.

– W porządku. Mów dalej.

– Tak już lepiej. Kiedy dodatkowi goryle zjawili się na miejscu – cały czas opieram się na oficjalnych raportach, z których korzystał szef ochrony Departamentu Stanu – dwukrotnie zgłaszałeś skargi, że nie wypełniają swoich obowiązków. Twierdziłeś, że siedząc w samochodzie przed twoim domem piją alkohol, że wyśmiewają się z ciebie, kiedy towarzyszą ci podczas zajęć na uniwersytecie, a wreszcie, i tu zacytuję dosłownie, „urządzają sobie kpiny z tego, co powinni robić”. Podkreśliłem sobie to zdanie.

– Kpiny…?

– Tylko spokojnie. Zbliżamy się już do końca. Kiedy po raz ostatni skontaktowałeś się z Departamentem, zażądałeś stanowczo, żeby natychmiast usunięto wszystkich strażników, bo oni wszyscy są twoimi wrogami i to oni chcą cię zamordować. Mówiąc krótko, przemieniłeś tych, którzy mieli za zadanie cię chronić, w tych, którzy dybali na twoje życie.

– Jestem pewien, że to zachowanie pasuje jak ulał do diagnozy, według której moje lęki zaczęły się przeradzać w obsesyjną paranoję.

– Masz rację – potwierdził Panov. – Pasuje znakomicie.

– A co powiedział ci numer dwa w Sekcji Dalekiego Wschodu? Panov odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: