ROZDZIAŁ 6
Usiadł na wznoszących się nad plażą skałach, zdając sobie sprawę, że musi się spokojnie zastanowić, co go czeka i czego od niego oczekiwano, a następnie wymyślić sposób na przechytrzenie tych, którzy nim manipulowali. Wiedział, że przede wszystkim nie może poddać się panice – taki człowiek jest niebezpieczny, stanowi ryzyko, które trzeba jak najszybciej wyeliminować. Jeżeli przekroczy ten próg, wyda na siebie i na Marie wyrok śmierci. To nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Wszystko było takie delikatne… Tak brutalnie delikatne.
Dawid Webb musiał przestać istnieć, ustępując miejsca Jasonowi Bourne'owi. Boże! To nie miało najmniejszego sensu! Mo Panov powiedział mu, żeby poszedł na spacer po plaży jako Dawid Webb, a on siedzi tu jako Bourne, myśląc w sposób, w jaki tylko Bourne potrafi myśleć. Musiał odrzucić część siebie, akceptując tę drugą, stanowiącą jej całkowite przeciwieństwo.
Dziwne, ale okazało się, że jest to zupełnie możliwe, wyłącznie ze względu na Marie. Jego ukochana, jedyna… Nie wolno ci tak myśleć! Jest twoją własnością, którą ktoś ci odebrał! Odzyskaj ją, polecił mu Jason Bourne.
Ona nie jest własnością, lecz moim życiem!
Jason Bourne: W takim razie lam wszelkie prawa! Szukaj jej! Sprowadź ją z powrotem do domu!
Dawid Webb: Nie wiem, jak mam to zrobić. Pomóż mi!
Jason Bourne: Wykorzystaj mnie, wykorzystaj wszystko, czego się ode mnie nauczyłeś. Masz odpowiednie narzędzia, miałeś je od lat. Byłeś najlepszy z całej,,Meduzy”. Sam twierdziłeś, że nie ma nic ważniejszego od samokontroli. Udało ci się przeżyć.
Samokontrola.
Takie proste słowo. Tak niesamowicie wygórowane żądanie.
Webb zszedł ze skał i po raz drugi tego dnia ruszył wijącą się wśród wydm ścieżką w kierunku starego wiktoriańskiego domu, w kierunku budzącej odrazę i rozpacz, panującej w nim pustki. Niespodziewanie w jego myślach błysnął nikły płomyk, by zaraz potem zamigotać ponownie i już pozostać, wydobywając z ciemności rysy twarzy należącej do człowieka budzącego w Dawidzie odrazę nie mniejszą od tej, którą czuł przed chwilą.
Aleksander Conklin dwa razy próbował go zabić i dwukrotnie niewiele brakowało, a osiągnąłby swój cel. Kiedyś, jeszcze w Kambodży – zarówno według jego oświadczeń, jak i zgodnie z tym, co on sam zdołał sobie przypomnieć podczas wielogodzinnych seansów psychiatrycznych z Panovem – był przyjacielem Dawida Webba, jego tajlandzkiej żony i dzieci. Gdy z nieba spadła niespodziewana śmierć, barwiąc na czerwono rzekę, ogarnięty ślepą rozpaczą Dawid uciekł do Sajgonu, gdzie jego przyjaciel z CIA, Aleks Conklin, znalazł dla niego miejsce w tajnym oddziale znanym jako „Meduza”.
Jeżeli uda ci się przeżyć wstępny trening w dżungli, staniesz się człowiekiem, jakiego potrzebują. Pamiętaj jednak, żeby ani na chwilę nie spuszczać ich z oka. Odetną ci rękę, jeśli spodoba im się twój zegarek. Webb pamiętał dokładnie te słowa, a także fakt, iż wypowiedział je nie kto inny, jak właśnie Aleksander Conklin.
Wytrzymał brutalny trening i stał się Deltą Jeden. Nie miał już nazwiska ani imienia, tylko pseudonim będący jedną z liter alfabetu. Potem, już po wojnie, Delta przeistoczył się w Kaina. Kain to Delta, a Carlos to Kain. Tak brzmiało wyzwanie rzucone Carlosowi. Stworzony przez Treadstone-71 zabójca Kain miał złapać Szakala.
Conklin zdradził Kaina, o którym cały przestępczy świat Europy wiedział, że w istocie nazywa się Jason Bourne i jest osławionym zabójcą z Azji. Wystarczyło, by Aleks choć trochę mu zaufał, ale on nie był w stanie się na to zdobyć; nie pozwalała mu na to jego ogromna zgorzkniałość. Uwierzył we wszystkie przerażające informacje o swoim przyjacielu, gdyż musiał w nie uwierzyć, powodowany swoim cierpiętniczo-męczeńskim nastawieniem do życia. Taki rozwój wydarzeń przedstawiał mu samego siebie w lepszym świetle, napełniając przekonaniem, że jest więcej wart od swego byłego przyjaciela. W czasach, kiedy współpracował z „Meduzą”, stracił na minie stopę, a wraz z nią szansę na kontynuowanie kariery znakomitego, zaangażowanego bezpośrednio w akcje stratega. Inwalida nie mógł piąć się dalej po szczeblach drabiny, po których stąpali przed nim Allen Dulles i James Angleton, a także zupełnie nie nadawał się na przebojowego biurokratę, jakich potrzebowano w Langley. Wiądł szybko, patrząc, jak wyprzedzają go pośledniejsze umysły. Zwracano się do niego po radę coraz rzadziej i zawsze w ścisłej tajemnicy, trzymając go w cieniu, a jednocześnie bojąc się stracić choćby na chwilę z oczu.
Przeżył w ten sposób dwa lata, aż wreszcie człowiek nazywany Mnichem – Rasputin wszystkich tajnych operacji – przypomniał sobie o nim, Dawid Webb został bowiem wyznaczony do nie mającej precedensu akcji, a on, Aleksander Conklin, znał go od lat. Powołano do życia Treadstone-71; Jason Bourne stał się jego produktem, Carlos zaś celem. Przez trzydzieści dwa miesiące Conklin sprawował nadzór nad najbardziej tajną operacją w historii wywiadu aż do chwili, gdy wraz ze zniknięciem Bourne'a i podjęciem pięciu milionów dolarów z konta Treadstone w Zurychu cały plan wziął w łeb.
Nie dysponując żadnymi innymi dowodami, Conklin uwierzył w najgorsze. Otoczony legendą Bourne zdradził; życie w nierzeczywistym świecie stało się dla niego nie do zniesienia, a pokusa, by powrócić z pięcioma milionami dolarów, zbyt silna, aby się jej oprzeć. Szczególnie dla kogoś określanego mianem „kameleona” – władającego wieloma językami, świetnie wyszkolonego specjalisty, potrafiącego bez najmniejszego wysiłku zmieniać zewnętrzny wygląd i sposób zachowania, dzięki czemu błyskawicznie wtapiał się w każde nowe tło. Nie szczędząc trudów przygotowano pułapkę na najgroźniejszego terrorystę wszystkich czasów, lecz w ostatniej chwili przynęta zniknęła bez śladu. Dla okaleczonego Aleksandra Conklina stanowiło to akt niewybaczalnej zdrady. Biorąc pod uwagę wszystko, co o n musiał przeżyć – zamiast stopy kawałek martwego drewna, wrzynający się boleśnie w kikut, wspaniała kariera w gruzach, osobiste życie wypełnione pustką, jaką przynieść może jedynie całkowite oddanie się Agencji – nie mieściło mu się w głowie, by ktoś inny mógł zdradzić. Czy tamten doświadczył chociaż w połowie tego co on?
W taki właśnie sposób Dawid Webb, niegdyś serdeczny przyjaciel, przemienił się w Jasona Bourne'a, wroga, a właściwie w obsesję. Conklin pomógł stworzyć legendę, a teraz robił wszystko, żeby przyczynić się do jej zniszczenia. Pierwszą próbę podjął przy pomocy dwóch wynajętych morderców na przedmieściach Paryża.
Dawid zadrżał na wspomnienie przygarbionej, utykającej postaci, która ucieka z linii strzału.
Drugiej próby nie pamiętał dokładnie i prawdopodobnie nigdy sobie nie przypomni jej wszystkich okoliczności. Miała miejsce na nowojorskiej Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy, w siedzibie Treadstone. Przemyślna, zastawiona przez Conklina pułapka zatrzasnęła się bez zdobyczy, przede wszystkim dzięki histerycznym wysiłkom walczącego o życie Dawida, a także, co wydaje się dosyć dziwne, dzięki obecności Carlosa.
Kiedy później okazało się, że „zdrajca” nie był wcale zdrajcą, tylko dotkniętym amnezją nieszczęśnikiem, Conklin całkowicie się załamał. Podczas wielomiesięcznej rekonwalescencji, jaką Dawid przechodził w Wirginii, Aleks wielokrotnie próbował się z nim skontaktować, wszystko wytłumaczyć, błagać o przebaczenie.
Jednak Webb nie miał dla niego przebaczenia.
– Zabiję go, jeśli wejdzie przez te drzwi – powiedział.
Teraz to się zmieni, pomyślał Dawid, zmierzając szybkim krokiem w kierunku domu. Bez względu na błędy i potknięcia Conklina chyba nikt w całej CIA nie mógł się z nim równać, jeśli chodzi o dojścia i kontakty, nawiązane w czasie wieloletniej służby. Dawid prawie o nim zapomniał, lecz teraz przywołał na pamięć słowa, które wypowiedział kiedyś Mo Panov:
„Nie mogę mu pomóc, bo on sam tego nie chce. Przeniesie się na tamten świat z butelką whisky pod pachą. Bardzo bym się zdziwił, gdyby dożył emerytury, czyli do końca roku. A z drugiej strony, jeśli jednak się nie wykończy, to ma wielkie szansę, żeby wylądować u czubków. Nie mam pojęcia, w jaki sposób udaje mu się codziennie dotrzeć do pracy. Freudowi nawet nie śniło się o tym, co ten facet teraz przechodzi”.
Rozmowa ta miała miejsce nie dalej niż pięć miesięcy temu, a więc Conklin powinien jeszcze pracować w Agencji.
Przykro mi, Mo, ale jego przeżycia mało mnie obchodzą. Dla mnie jest on już martwy.
Teraz się to zmieni, pomyślał Dawid, wbiegając po schodkach na werandę. Aleks Conklin żyje, wszystko jedno, pijany czy trzeźwy, a nawet gdyby miało się okazać, że jest przesiąknięty bourbonem jak gąbka, to przecież nadal istniały powiązania i kontakty, wypracowane przez niego podczas wielu lat służby dla spowitego cieniem świata, k\óry ostatecznie go odrzucił. W tym rządzonym przez strach świecie obowiązywała zasada spłacania długów.
Aleksander Conklin, numer l na liście Jasona Bourne'a.
Otworzył drzwi i ponownie znalazł się w hallu, lecz jego oczy nie dostrzegały już rumowiska sprzętów. Jakiś spokojny, rozsądny głos kazał mu pójść do gabinetu i rozpocząć logiczne działanie. Bez porządku, choćby narzuconego siłą, powstawało zamieszanie, to zaś stwarzało problemy, na które nie mógł sobie teraz pozwolić. W ramach tworzonej przez niego rzeczywistości wszystko musiało być jak najbardziej zwyczajne, by odwrócić uwagę ciekawskich od tej rzeczywistości, która istniała naprawdę.
Usiadł przy biurku, próbując zebrać myśli. Przed nim jak zawsze leżał gruby notes, kupiony w uniwersyteckim sklepie. Otworzył go i sięgnął po długopis… Nie mógł go podnieść! Drżała mu nie tylko ręka, lecz całe ciało. Wstrzymał oddech i zacisnął z całej siły dłoń, aż poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w ciało. Zamknął oczy, a następnie otworzył je i ponownie wyciągnął rękę, nakazując jej robić to, co chciał. Powoli, niezgrabnie, palce ujęły długopis i przesunęły go nad otwartą stronę. Słowa były ledwo czytelne, ale były.
Uniwersytet – zadzwonić do rektora i dziekana. Kłopoty rodzinne, ale nie Kanada, bo mogą sprawdzić. Na przykład brat w Europie. Tak, Europa. Krótkie zwolnienie. Będę w kontakcie.
Dom – zadzwonić do agenta, ta sama historia. Poprosić Jacka, żeby wpadał od czasu do czasu. Ma klucz. Przestawić termostat na 15°. Korespondencja – zawiadomić pocztę, żeby przechowali wszystkie przesyłki. Gazety – odwalać.