ROZDZIAŁ 7
Czarna kawa podziałała na Conklina trzeźwiąco, lecz nie tak bardzo jak fakt, że Dawid postanowił mu zaufać. Były Jason Bourne doceniał umiejętności swego do niedawna śmiertelnego przeciwnika i dał mu to do zrozumienia. Rozmawiali do czwartej nad ranem, szkicując zarysy strategii opierającej się na teraźniejszości, lecz wybiegającej daleko w przyszłość. W miarę jak słabł wpływ alkoholu, Conklin zaczynał działać coraz sprawniej, nadając konkretny kształt podsuwanym przez Dawida, nie do końca sprecyzowanym myślom. Sposób, w jaki Webb podszedł do sprawy, nie budził w nim zastrzeżeń.
– Chodzi ci o stworzenie nagłej, kryzysowej sytuacji związanej ze zniknięciem Marie i nadanie jej odpowiedniego rozgłosu. Sam jednak powiedziałeś, że musimy ją zmontować w szybkim tempie, by uderzyć mocno i celnie, nie dając im czasu na domysły.
– Trzeba zacząć od prawdy – wtrącił Webb. – Wdarłem się tu grożąp ci śmiercią i oskarżając cię o wszystko, co się do tej pory zdarzyło: od scenariusza McAllistera poprzez groźbę Babcocka, że wyślą po mnie pluton egzekucyjny, aż do tego arystokratycznego głosu, który kazał mi zostawić „Meduzę” w spokoju, bo jak nie, to wsadzą mnie w kaftan bezpieczeństwa i odwiozą do czubków. To wszystko naprawdę się zdarzyło, a ja naprawdę grożę ujawnieniem wszystkiego, co wiem o,,Meduzie”.
– Więc musimy im wcisnąć jakieś wielkie kłamstwo, które wywoła wśród nich popłoch.
– Na przykład jakie? – Jeszcze nie wiem. Trzeba nad tym pomyśleć. Powinno to być coś zupełnie nieoczekiwanego, co wytrąci z równowagi nawet najbardziej doświadczonych strategów, kimkolwiek są. Mam przeczucie, że już popełnili co najmniej jeden błąd, a jeśli okaże się, że tak jest w istocie, to będą się starali nawiązać kontakt.
– W takim razie wyciągnij swoje notatki i spróbuj dotrzeć do pięciu lub sześciu ludzi, którzy najbardziej pasują do schematu.
– To by zajęło wiele godzin, jeśli nie dni – zaoponował Aleks. – Musiałbym obchodzić dookoła wzniesione już barykady, a na to nie mamy czasu. T y nie masz czasu.
– Więc musimy ten czas znaleźć! Zacznij coś robić!
– Istnieje lepszy sposób – odparł Conklin. – Panov ci go podsunął.
– Mo?
– Tak. Oficjalne raporty w Departamencie Stanu.
– Raporty…? – Webb zupełnie o nich zapomniał. – W jaki sposób mogą nam pomóc?
– Jeśli właśnie tam zaczęli tworzyć nową dokumentację na twój temat, to dostarczę im jeszcze inną wersję, którą będą musieli natychmiast sprawdzić – zakładając oczywiście, że się nie mylę i że istotnie stracili nad tym kontrolę. Raporty stanowią jedynie narzędzie:
rejestrują fakty, ale nie potwierdzają ich autentyczności. Ludzie, którzy je wprowadzają do komputerów, podniosą natychmiast alarm, jeśli tylko zaczną podejrzewać, że ktoś tam grzebał. Odwalą za nas kawał roboty… Niemniej jednak w dalszym ciągu potrzebujemy jakiegoś kłamstwa, które dokonałoby przełomu.
– Przełomu?
– Chodzi mi o jakieś zakłócenie w realizacji scenariusza, lukę w planie.
– Wiem, o co ci chodzi… Słuchaj, a co ty na to: jak wiesz, nazywają mnie schizofrenikiem, co oznacza, że czasem mówię prawdę, a czasem nie, i nie potrafię odróżnić jednego od drugiego.
– Niektórzy z nich mogą nawet w to wierzyć – uzupełnił Conklin. – I co z tego?
– Dlaczego nie mielibyśmy tego wykorzystać? Powiesz im, że usłyszałeś ode mnie, jakoby Marie udało się uciec i zawiadomić mnie, gdzie jest, a ja natychmiast ruszyłem jej na ratunek.
Aleks zmarszczył brwi, lecz niemal natychmiast rozpogodził się, wpatrując w Dawida błyszczącymi oczami.
– Doskonały pomysł! – powiedział. – Bez zarzutu! Zamieszanie rozprzestrzeni się jak ogień w suchych zaroślach. W tak zakamuflowanych operacjach jak ta tylko dwóch lub trzech ludzi zna wszystkie szczegóły, a reszta nie ma o niczym pojęcia. Boże, wyobrażasz to sobie? Porwanie w majestacie prawa! Ci, którzy maczali w tym palce, mogą wpaść w panikę i przeszkadzać sobie nawzajem, próbując ratować swoje tyłki. Wspaniale, panie Bourne!
Webb nawet się nie skrzywił słysząc to nazwisko. Zaakceptował je bez namysłu.
– Słuchaj! – powiedział, wstając z miejsca. – Obaj jesteśmy wyczerpani. Wiemy już, czego się trzymać, więc prześpijmy się trochę, a rano weźmiemy się do roboty. Sam nieraz się przekonałeś, ile może zdziałać kilka godzin snu.
– Wrócisz do hotelu? – zapytał Conklin.
– Wykluczone – odparł Dawid, spoglądając na bladą, ściągniętą twarz oficera wywiadu. – Daj mi jakiś koc. Będę spał tutaj, przy barze.
– Powinieneś już wiedzieć, kiedy nie należy się martwić o pewne rzeczy – powiedział Aleks. Uniósł się z kanapy i pokuśtykał do szafy w przedpokoju. – Jeżeli to ma być moja ostatnia akcja, to bez względu na rezultat postaram się dać z siebie wszystko. Może mi to coś pomoże. – Wrócił do pokoju z kocem i poduszką pod pachą. – Zapewne uznasz to za jakieś idiotyczne przeczucie, ale czy wiesz, co zrobiłem wczoraj wieczorem po pracy?
– Jasne, że wiem. Na podłodze leży rozbite szkło.
– Nie, jeszcze wcześniej.
– No, co takiego?
– Pojechałem do supermarketu i kupiłem tonę żarcia. Befsztyki, jaja, mleko, nawet ten klej, który nazywają płatkami owsianymi. Nigdy wcześniej nic takiego nie robiłem.
– Wygląda na to, że po prostu miałeś duży apetyt.
– Kiedy mi to się zdarza, idę do restauracji.
– W takim razie, do czego zmierzasz?
– Kładź się na kanapie, zmieścisz się. Mam zamiar coś zjeść i jeszcze trochę pomyśleć. Usmażę sobie befsztyk, a kto wie, może również jajecznicę.
– Potrzebujesz snu.
– Dwie, dwie i pół godziny w zupełności mi wystarczą. Potem zjem trochę tej przeklętej owsianki.
Aleksander Conklin szedł korytarzem na czwartym piętrze budynku Departamentu Stanu, utykając mniej niż zwykle, lecz okupując to olbrzymim wysiłkiem woli i większym bólem. Wiedział, jaka była tego przyczyna: czekało go zadanie, które pragnął ze wszystkich sił wykonać dobrze, a nawet znakomicie, jeśli to słowo miało dla niego jeszcze jakieś znaczenie. Przekonał się, że nie sposób w jednej chwili nadrobić długich miesięcy, podczas których zaniedbał swoje ciało, ale że można odzyskać poczucie sensu działania. O, ironio! Nie dalej jak rok temu chciał zniszczyć człowieka zwanego przez nich Jasonem Bourne'em, teraz zaś opanowała go nagła obsesja nakazująca pomóc Dawidowi Webbowi, ponieważ tamto pragnienie sprzed roku okazało się tragiczną pomyłką. Wiedział, że ta obsesja może obrócić się przeciwko niemu, lecz mimo to był gotów podjąć ryzyko. Może wyrzuty sumienia nie zawsze zamieniają człowieka w tchórza, ale czasem też pozwalają mu poczuć się kimś lepszym.
I wyglądać lepiej, dodał w myśli. Przebył dziś pieszo znacznie większą odległość niż powinien, pozwalając, by zimny jesienny wiatr namalował mu na policzkach rumieńce, których nie było tam już od lat. Gładko ogolony, w nie noszonym od dawna prążkowanym garniturze ani trochę nie przypominał człowieka, którego Webb ujrzał wczorajszej nocy. Jednak zbliżając się do podwójnych drzwi gabinetu szefa Ochrony Wewnętrznej Departamentu Stanu zdawał sobie doskonale sprawę, że cała reszta była jedynie grą.
Formalności zajęły niewiele czasu, a niezobowiązująca wymiana zdań jeszcze mniej. Na prośbę Conklina – czytaj: na żądanie Agencji – sekretarz opuścił gabinet i Aleks został sam na sam z gburowatym byłym generałem brygady (niegdyś G-2), kierującym obecnie Ochroną Wewnętrzną Departamentu Stanu. Aleks postanowił natychmiast zepchnąć przeciwnika do defensywy.
– Nie przyszedłem tutaj z żadną międzywydziałową misją dyplomatyczną, generale. Jest pan generałem, prawda?
– Owszem, czasem tak mnie tytułują.
– W związku z tym nie będę się bawił w żadne dyplomatyczne ceregiele, rozumie mnie pan?
– Rozumiem. Wydaje mi się, że zaczynam pana nie lubić.
– To akurat niewiele mnie obchodzi – odparł Conklin. – Interesuje mnie coś innego, a mianowicie człowiek o nazwisku Dawid Webb.
– Co z nim?
– ,,Co z nim?” Fakt, że od razu przyznaje się pan do tego, że go zna, nie napawa mnie zbytnim optymizmem. Co tu się dzieje, generale?
– Potrzebujesz megafonu, tajniaku?
– Potrzebuję odpowiedzi, poruczniku – dokładnie tyle znaczy dla nas w Agencji pańska funkcja.
– Spokojnie, Conklin! Kiedy zadzwoniłeś do mnie z tą swoją „superważną” sprawą, a na dodatek zażądałeś dokładnej identyfikacji, sprawdziłem to i owo. Twoja znakomita reputacja została ostatnio trochę nadszarpnięta, żeby użyć delikatnego określenia. Jesteś pijusem, tajniaku, i wszyscy o tym wiedzą. Masz minutę na to, żeby powiedzieć, co masz do powiedzenia, zanim każę cię stąd wyrzucić. Możesz wybierać – winda albo okno.
Aleks wziął pod uwagę możliwość, że generał dowie się o jego skłonnościach… Utkwił nieruchome spojrzenie w jego twarzy i powiedział spokojnym, wręcz przyjaznym tonem:
– Generale, odpowiem na te oskarżenia tylko jednym zdaniem, ale jeśli wyjdzie ono poza ten gabinet, Agencja będzie wiedzieć, czyja to zasługa. – Zamilkł na chwilę, nie spuszczając nieruchomego wzroku z oczu siedzącego za biurkiem mężczyzny. – Z różnych powodów, o których nie chcę i nie mogę teraz nic powiedzieć, rozpowszechniamy o wielu naszych pracownikach opinie nie zawsze zgodne z prawdą. Jestem pewien, że pan wie, co mam na myśli.
Spojrzenie wysokiego funkcjonariusza Departamentu Stanu natychmiast złagodniało.
– Boże… – wykrztusił. – To samo robiliśmy podczas wojny z ludźmi, których mieliśmy zamiar wysłać do Berlina…
– Często w porozumieniu z nami – dodał Conklin, kiwając głową. – Mam nadzieję, że w ten sposób wyczerpaliśmy temat.
– Oczywiście. Nie byłem w to wprowadzony, ale muszę panu powiedzieć, że zasłona dymna działa bez zarzutu. Jeden z zastępców waszego szefa powiedział mi, że zemdleję, jeśli chuchnie pan na mnie ze środka pokoju.
– Nie chcę wiedzieć który, bo pewnie nie wytrzymałbym i roześmiał mu się w twarz. Tak się składa, że w ogóle nie piję. – Aleks poczuł ogromną potrzebę, żeby tak jak w dzieciństwie niepostrzeżenie skrzyżować w tym momencie palce, nogi, cokolwiek, ale nie miał jak tego zrobić. – Wracajmy do Dawida Webba -powiedział ostrym, poważnym tonem.