– Co pana boli?
– Co mnie b o l i? Tu chodzi o moje życie, a nie o to, co mnie boli! Coś się dzieje, a ja chcę wiedzieć co! Ten sukinsyn włamał się wczoraj wieczorem do mojego mieszkania i zagroził, że mnie zabije. Wy-wrzaskiwał jakieś dzikie oskarżenia, wymieniając nazwiska waszych ludzi – Harry'ego Babcocka, Samuela Teasdale'a i Williama Laniera. Sprawdziliśmy ich: brali udział w waszych tajnych operacjach i w dalszym ciągu są czynni. Co oni wyrabiają, do cholery? Jeden dał mu wyraźnie do zrozumienia, że wyślecie za nim pluton egzekucyjny! Co to za gadka, do diabła? Inny znowu kazał mu wracać do szpitala, a przecież Webb był już w dwóch szpitalach i w naszej resortowej klinice w Wirginii! Razem go tam wsadziliśmy, a kiedy wyszedł, dostał normalne papiery. Teraz okazało się, że ma w głowie parę tajemnic, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, i jest bliski wybuchu, dlatego że paru waszych idiotów powiedziało albo zrobiło nie to, co trzeba! Twierdził, że ma dowody na to, że znowu wleźliście z butami w jego życie i zaczęliście go ustawiać na swoją modłę.
– Jakie dowody? – zapytał oszołomiony generał.
– Rozmawiał ze swoją żoną – powiedział Conklin, ściszając dramatycznie głos.
– I co?
– Została uprowadzona z domu przez dwóch mężczyzn, którzy ją uśpili i wsadzili do prywatnego samolotu. Przewieźli ją na Zachodnie Wybrzeże.
– Porwano ją?
– Otóż to. Co gorsza, podsłuchała rozmowę jednego z tych mężczyzn z pilotem, a z rozmowy tej wynikało jednoznacznie, że cała ta brudna sprawa ma jakiś związek z Departamentem Stanu, ponieważ padło nazwisko „McAllister”. Do pańskiej wiadomości, to jeden z waszych podsekretarzy z Sekcji Dalekiego Wschodu.
– To szaleństwo!
– Więcej niż szaleństwo: to nasze jaja, pańskie i moje, posiekane na sałatkę! Kobieta uciekła podczas tankowania paliwa w San Francisco i zadzwoniła do Webba, do Maine. Właśnie po nią wyruszył, jeden Bóg wie dokąd, ale lepiej przygotujcie sobie trochę wiarygodnych odpowiedzi, chyba że uda wam się udowodnić, że to wariat, który zabił swoją żonę, i że nie było żadnego porwania!
– Niczego nie trzeba udowadniać, to jasne! – wykrzyknął szef Ochrony Wewnętrznej Departamentu Stanu. – Czytałem raporty! Musiałem, bo wczoraj też ktoś dzwonił w jego sprawie. Proszę nie pytać kto, bo nie wiem.
– Co tu się dzieje, do cholery? – zapytał Conklin pochylając się nad biurkiem w stronę generała.
– To paranoik! Wymyśla sobie różne rzeczy i w nie wierzy.
– Lekarze nic takiego nie stwierdzili – odparł lodowatym tonem Aleks. – Wiem coś na ten temat.
– Ale ja nie, do diabła!
– I zapewne nigdy się pan nie dowie – skinął głową Conklin. – Jednak jako uczestnik operacji Treadstone, który przeżył, chciałbym, żeby dotarł pan do kogoś, kto potrafi mnie uspokoić. Ktoś na górze otworzył puszkę z robakami, która powinna pozostać na zawsze zamknięta. – Conklin wydobył z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielki notes i długopis, napisał numer telefonu, wydarł kartkę i położył ją na biurku. – Nie uda wam się ustalić adresu – powiedział spokojnie, wpatrując się w generała nieruchomym spojrzeniem. – Będę pod tym numerem dziś po południu między trzecią a czwartą, nie wcześniej i nie później. Niech ktoś się ze mną skontaktuje. Nie interesuje mnie, kto to będzie ani w jaki sposób to zrobicie. Możliwe, że będziecie musieli zwołać jedną z tych swoich strategicznych narad, ale najważniejsze, żebyście udzielili mi… udzielili nam odpowiedzi.
– Przecież to wszystko może być nieprawda!
– Mam nadzieję, że tak rzeczywiście jest, ale jeśli nie, to będziecie się mocno pocić, bo zapuściliście się daleko poza swój teren.
Dawid cieszył się, że ma tyle rzeczy do zrobienia. W przeciwnym razie zacząłby zbyt dużo myśleć i świadomość, że wie
zbyt wiele i jednocześnie zbyt mało, mogłaby go sparaliżować. Kiedy Conklin wyruszył do Langley, Dawid wrócił do hotelu i zajął się przygotowaniem listy niezbędnych rzeczy. To zajęcie zawsze działało na niego uspokajająco, gdyż stanowiło wstęp do konkretnego działania i pozwalało skoncentrować się na samych przedmiotach, a nie na przyczynach, dla których je wybierał. Rozmyślanie nad przyczynami okaleczyłoby jego umysł tak samo jak mina, która rozerwała Conk-linowi stopę. O Aleksie także nie mógł myśleć; z nim wiązało się zbyt wiele możliwości i niemożliwości. Nie mógł także zadzwonić do swego niedawnego wroga. Conklin był dokładny, był najlepszy. Przewidział wszystkie posunięcia i ich bezpośrednie następstwa, w tym także i to, że natychmiast po jego rozmowie z szefem Ochrony Wewnętrznej Departamentu Stanu rozdzwonią się liczne telefony, a dwa inne znajdą się na podsłuchu. Obydwa należące do niego – jeden w domu, a drugi w Langley. Dlatego też, aby uniknąć wszelkich niespodzianek, postanowił nie wracać do biura. Z Dawidem spotka się dopiero na lotnisku, na pół godziny przed jego odlotem do Hongkongu.
– Jesteś pewien, że nikt za tobą nie szedł? – zapytał Webba. – Ja nie dałbym za to głowy. Traktują cię jak program komputerowy, a jak już ktoś taki program puści, to potem go nieustannie kontroluje.
– Czy byłbyś uprzejmy mówić po angielsku lub po chińsku? Porozumiewam się w obu tych językach, ale taki bełkot to dla mnie ciemna magia.
– Niewykluczone, że zainstalowali mikrofon pod twoim łóżkiem. Mam nadzieję, że nie robiłeś nic nieprzyzwoitego?
Tak więc skontaktować się mieli dopiero w hali lotniska Dulles i dlatego Dawid stał teraz przy kasie w sklepie na Wyoming Avenue. Zamiast walizki kupił dużą torbę lotniczą; powinna w zupełności wystarczyć, bo nie weźmie ze sobą wielu rzeczy. Poza tym, będzie mógł ją zabrać do kabiny, dzięki czemu uniknie niepotrzebnego ryzyka podczas oczekiwania na bagaż po przylocie. Wszystko, czego będzie potrzebował, kupi na miejscu, a to z kolei oznacza, że musi dysponować znaczną sumą pieniędzy. W związku z tym następnym miejscem, w którym się zatrzymał, był bank przy Czternastej ulicy.
Przed rokiem, kiedy pracujący dla rządu ludzie badali to, co pozostało z jego pamięci, Marie dyskretnie wycofała pieniądze z Ge-meinschaft Bank w Zurychu, jak również te, które przesłał do Paryża jako Jason Bourne, i ulokowała je na odpowiednio zabezpieczonym koncie w banku na Kajmanach, gdzie znała jednego z pracowników. Biorąc pod uwagę bezmiar krzywd, jakie Waszyngton wyrządził jej mężowi – cierpienia psychiczne i fizyczne, a także narażanie go na śmierć przez ludzi, którzy nie chcieli słuchać rozpaczliwych próśb o pomoc – stanowiło to i tak niewielką rekompensatę. Gdyby Dawid zdecydował się wystąpić na drogę sądową, co wcale nie było niemożliwe, każdy w miarę bystry prawnik zażądałby odszkodowania w wysokości co najmniej dziesięciu milionów dolarów, a nie marnych pięciu z groszami.
Rozmawiała na ten temat z wyjątkowo drażliwym wicedyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej. Zagadnięta o brakujące fundusze powiedziała tylko tyle, że jest zaskoczona, jak mało uwagi poświęca się odpowiedniemu zabezpieczeniu dolarów ciężko zarobionych przez amerykańskich podatników. Wygłosiła tę uwagę ze zdumieniem, lecz spokojnym tonem, podczas gdy jej oczy mówiły coś zupełnie innego. Przypominała nadzwyczaj inteligentnego, dążącego do określonego celu tygrysa, co zostało odpowiednio docenione. Mądrzy ludzie dostrzegli logikę jej rozumowania; brakujące fundusze zostały zaksięgowane jako supertajne wydatki na zaopatrzenie.
Od tej pory ilekroć Marie i Dawid potrzebowali dodatkowych środków finansowych – jakiś wyjazd, wynajęcie domu, kupno samochodu – rezydujący na Kajmanach bankier otrzymywał telefoniczną wiadomość i przesyłał żądaną sumę do jednego z pięciu banków w Europie, Stanach Zjednoczonych, Polinezji lub na Dalekim Wschodzie.
Tym razem Webb zadzwonił do niego z budki na Wyoming Avenue, zaskakując go trochę wysokością kwoty, jaką chciał podjąć już nazajutrz w Hongkongu. Rozmowa kosztowała go niecałe osiem dolarów, natomiast suma, o jaką mu chodziło, przekraczała pół miliona.
– Zakładam, Dawidzie, że moja droga przyjaciółka, mądra i wspaniała Marie, popiera twoje zamiary?
– Prosiła mnie, żebym do ciebie zadzwonił. Ona sama nie ma czasu na takie głupstwa.
– Jakież to do niej podobne! Posłużymy się następującymi bankami…
Następnie Webb wszedł przez grube, szklane drzwi do banku przy Czternastej ulicy, stracił dwadzieścia długich minut na rozmowę z wiceprezesem, który nagle postanowił za wszelką cenę zmienić się w niewzruszonego tępaka, i wreszcie wyszedł tą samą drogą z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów w kieszeni; czterdzieści tysięcy otrzymał w pięćsetkach, resztę drobniejszymi.
Zatrzymawszy taksówkę kazał się zawieźć do północno-zachodniej części miasta, gdzie mieszkał człowiek, którego poznał jeszcze jako Jason Bourne i który oddał nieocenione usługi Treadstone-71. Człowiekiem tym był siwowłosy Murzyn; pracował jako taksówkarz aż do dnia, kiedy to jakiś pasażer zostawił na tylnym siedzeniu samochodu aparat fotograficzny marki Hasselblad i już się po niego nie zgłosił. Było to dawno temu; kilka następnych lat czarny taksówkarz spędził na eksperymentowaniu, odnajdując wreszcie swoje prawdziwe powołanie. Otóż okazało się, iż jest on autentycznym geniuszem, jeśli chodzi o „przerabianie” – specjalizował się w paszportach, prawach jazdy i dowodach tożsamości wykonywanych na zamówienie ludzi, którzy z takich czy innych powodów weszli w konflikt z prawem. W szpitalu Dawid nie mógł go sobie przypomnieć, lecz zahipnotyzowany przez Panova wymienił jego imię – choć może się to wydać nieprawdopodobne, brzmiało ono „Kaktus” – Mo zaś sprowadził fałszerza do Wirginii, aby w ten sposób dopomóc swemu pacjentowi w odzyskaniu pamięci. Podczas pierwszej wizyty w oczach starego Murzyna pojawiło się autentyczne współczucie i choć stanowiło to dla niego sporą niewygodę, wymógł na Panoyie zezwolenie na cotygodniowe odwiedziny.
– Dlaczego, Kaktus?
– On ma kłopoty, proszę pana. Zobaczyłem to od razu przez aparat parę lat temu. Czegoś mu brakuje, ale to dobry człowiek. Spróbuję mu pomóc. Lubię go, proszę pana.
– Możesz przychodzić, kiedy zechcesz, ale daruj sobie to „proszę pana”.
– Cóż, czasy się zmieniają. Teraz, kiedy nazywam któregoś z moich wnuczków dobrym czarnuchem, widzę, że ma ochotę walnąć mnie w łeb.