Zazdrościła im beztroskiego spędzania czasu, niewinności, ślepej wiary w przyszłość. Zazdrościła im, że w nocy nie dręczą ich koszmary.
– Powiedziałaś, że znaleźliście nasienie – odezwał się doktor Zucker.
Niechętnie oderwała wzrok od opalających się studentów i spojrzała na niego.
– Tak.
Na owalnym dywanie, który widać na tym zdjęciu. Laboratorium stwierdziło inną grupę krwi niż u męża ofiary. DNA zostało przesłane do bazy danych CODIS.
– Mam wątpliwości, czy sprawca jest na tyle nieostrożny, żeby pozwolić się zidentyfikować za pomocą narodowej bazy danych. Założę się, że jego DNA nie ma w CODIS.
Zucker podniósł wzrok znad fotografii.
– Założę się również, że nie pozostawił odcisków palców.
– Nie znaleźliśmy żadnych, które figurowałyby w AFIS.
Na nieszczęście Veagerowie mieli przynajmniej pięćdziesięciu gości po pogrzebie matki pani Veager, co oznacza, że napotkaliśmy mnóstwo niezidentyfikowanych odcisków.
Zucker spojrzał na zdjęcie doktora Veagera, opartego o spryskaną krwią ścianę.
– To morderstwo zdarzyło się w Newton.
– Tak.
– A zatem nie powinnaś brać udziału w tym śledztwie. Dlaczego się włączyłaś?
– Patrzył jej przenikliwie w oczy.
– Poprosił mnie o to detektyw Korsak…
– Który nominalnie nim kieruje, prawda?
– Tak, ale…
– Czy w Bostonie jest tak mało zabójstw, że się nudzisz? Skąd ta potrzeba włączenia się?
Patrząc mu w oczy, czuła, że wślizguje się do jej mózgu, szuka jakiegoś wrażliwego punktu, żeby sprawić jej ból.
– Już ci powiedziałam – odparła.
– Ta kobieta. Może jeszcze żyje.
– A ty chcesz ją uratować.
– Ty byś nie próbował? – odcięła się.
– Jestem tylko ciekaw – odparł Zucker, nieporuszony jej wybuchem.
– Rozmawiałaś z kimś na temat Hoyta, a dokładniej o tym, jaki wywarł na ciebie wpływ?
– Powiedz jaśniej.
– Czy otrzymałaś jakąś pomoc?
– Masz na myśli pomoc psychologiczną?
– Przeszłaś w tamtej piwnicy ciężkie chwile.
Warren Hoyt robił z tobą rzeczy, które załamałyby każdego gliniarza. Zostawił ci blizny na ciele i na duszy. Większość ludzi miałaby stały uraz psychiczny. Cierpieliby na depresję, gnębiłyby ich wspomnienia i koszmary senne.
– Nie mam najprzyjemniejszych wspomnień, ale daję sobie z nimi radę. – „Będę twarda, nigdy się nie poskarżę”.
Czy to jest twoja dewiza?
– Skarżę się na różne rzeczy, jak wszyscy inni.
– Ale nigdy na rzeczy, które wskazywałyby, że jesteś słaba lub bezbronna.
– Nie lubię malkontentów.
Nie chcę być jednym z nich.
– Nie mówię o malkontenctwie.
Mówię, że powinnaś być na tyle uczciwa, żeby przyznać się do tego, że masz problem.
– Jaki problem?
– To ty mi powiedz.
– Nie.
– Ty musisz mi powiedzieć, bo chyba myślisz, że uważam się za totalną partaczkę.
– Tego nie powiedziałem.
– Ale tak ci się zdaje.
– To ty użyłaś określenia partaczka.
– Czy tak się czujesz?
– Słuchaj, jestem tutaj w tej sprawie.
– Wskazała na zdjęcia zbrodni w domu Veagerów.
– Czemu mówimy o mnie?
– Bo kiedy patrzysz na te zdjęcia, kojarzą ci się wyłącznie z Warrenem Hoytem. Chcę wiedzieć dlaczego?
– Tamta sprawa jest zamknięta. Przestałam o niej myśleć.
– Czy rzeczywiście?
Pytanie zadane łagodnym tonem sprawiło, że zamilkła.
Czuła się dotknięta tym drążeniem. Zwłaszcza dlatego, że miał rację, której ona nie chciała mu przyznać. Warren Hoyt pozostawił blizny. Wystarczyło, że spojrzała na swoje dłonie, żeby sobie przypomnieć o spustoszeniu, które spowodował. Ale nie fizyczne spustoszenie było najgorsze. Poprzedniego lata, w tamtej ciemnej piwnicy, straciła poczucie niezwyciężoności, poczucie wiary w siebie. Warren Hoyt pokazał jej, jak bardzo w rzeczywistości jest krucha.
– Nie przyjechałam po to, żeby rozmawiać o Warrenie Hoycie.
– Ale jesteś tu z jego powodu.
– Nie.
– Jestem tu, bo widzę wspólne cechy u obu morderców. Nie ja jedna je widzę. Detektyw Korsak zauważył to samo. Trzymajmy się tematu, dobrze?
Obdarzył ją skąpym uśmiechem.
– Dobrze.
– Co myślisz o tej zbrodni?
– Wskazała na stertę fotografii.
– Co powiesz o tym mordercy?
Zucker ponownie skupił się na zdjęciu doktora Veagera.
– Sprawca jest niewątpliwie dobrze zorganizowany, o czym sama wiesz. Przybył na miejsce doskonale przygotowany. Przyrząd do krojenia szkła, paralizator, taśma klejąca. Zastanawiasz się, jak mógł tak szybko obezwładnić oboje małżonków…
Popatrzył na nią.
– Nie miał wspólnika?
– Ślady stóp wskazują na jedną osobę.
– W takim razie twój chłopak jest bardzo sprawny. A przy tym dokładny.
– A jednak pozostawił spermę na dywanie.
– Dał nam klucz do własnej tożsamości.
– To gruby błąd.
– Racja.
– On z pewnością o tym wie.
– Dlaczego zgwałcił ją tutaj, a nie później, w bezpiecznym miejscu? Skoro jest tak dobrze zorganizowany, że potrafi włamać się do domu i obezwładnić męża…
– Może właśnie o to mu chodziło.
– O co?
– Pomyśl.
Doktor Veager siedzi związany i bezradny, a w tym czasie inny mężczyzna zagarnia jego własność.
– Jego własność – powtórzyła.
– W pojęciu sprawcy kobieta jest własnością męża.
Większość gwałcicieli nie ryzykowałaby atakowania par małżeńskich. Wybierają samotne kobiety, które są łatwym łupem. Obecność mężczyzny sprawia, że rzecz staje się niebezpieczna. Lecz twój sprawca musiał wiedzieć, że na miejscu jest mąż, skoro przybył przygotowany, żeby go unieszkodliwić.
– Może obecność męża była dla niego podniecająca? Może miała być częścią jego przyjemności? Chciał mieć widownię? Jednoosobowa widownia.
Spojrzała na zdjęcie Richarda Veagera, opartego o ścianę.
Ta sama myśl nasunęła się jej natychmiast po wejściu do tamtego pokoju.
Wzrok Zuckera przeniósł się za okno.
Nastąpiła chwila ciszy.
Kiedy znów się odezwał, głos miał cichy i senny, jak gdyby zapadał w drzemkę.
– Podstawą tej zbrodni jest dążenie do władzy, do przewodzenia, do zapanowania nad drugim człowiekiem. Nie tylko nad kobietą, lecz również nad jej mężem.
Może tak być, że to właśnie obecność męża go podnieca, stanowi warunek spełnienia. Sprawca wie, jakie ponosi ryzyko, mimo to nie potrafi opanować swoich namiętności. One nim rządzą, a on z kolei rządzi swoimi ofiarami. Ma poczucie, że jest wszechmocny. Czuje się hegemonem.
Wróg siedzi związany i bezsilny, a nasz sprawca robi to samo, co zwycięskie armie, zdobywa łup. Gwałci kobietę. Czerpie wzmożoną przyjemność ze świadomości kompletnej klęski doktora Veagera. Jego atak ma na celu nie tylko akt seksualny, lecz również okazanie swojej wyższości pokonanemu mężczyźnie, demonstrację praw zdobywcy do łupu.
Za oknem studenci na trawniku pakowali książki do plecaków i otrzepywali trawę z ubrań. Zamglone popołudniowe słońce osnuwało kampus złocistą poświatą.
Rizzoli znowu poczuła ukłucie zazdrości.
Co ich jeszcze czekało owego dnia?
Wieczorny wypoczynek przy pizzy i piwie, a potem zdrowy sen bez koszmarów, sen, którym śpią niewinni. Którego już nigdy nie zaznam.
Zaświergotał telefon komórkowy.
– Przepraszam – powiedziała, otwierając klapkę.
Telefonowała Erin Volchko z laboratorium włosów i włókien.
– Zbadałam odcinki taśmy klejącej, zdjętej z ciała doktora Veagera – powiedziała.
– Przefaksowałam raport detektywowi Korsakowi, ale wiem, że ty też chciałabyś się z nim zapoznać.
– Co znalazłaś?
– Trochę krótkich, brązowych włosów, przyklejonych do taśmy.
To są włosy z kończyn, wyrwane ze skóry przy zdejmowaniu taśmy.
– Są jakieś włókna?
– Włókna też są.
Ale jest inna interesująca rzecz.
Do paska taśmy zdjętej z kostek był przyklejony pojedynczy ciemnobrązowy włos długości dwudziestu jeden centymetrów.
– Jego żona jest blondynką.
– Wiem.
Dlatego to jest interesujące.
Włos mordercy, pomyślała Rizzoli.
– Czy są komórki nabłonkowe? – zapytała.
– Tak.
– W takim razie możemy z tego włosa określić DNA sprawcy.
– Jeżeli będzie pasował do spermy…
– Nie będzie.
– Skąd wiesz?
– Bo ten włos w żadnym wypadku nie należy do zabójcy.
– Zrobiła znaczącą przerwę.
– Chyba, że to był zombi.