Reflektor oświetlał teraz zwiędły penis i mosznę – zwłoki Richarda Veagera całkowicie sprofanowano.
– Są kolejne bąble – oznajmiła doktor Isles, wycierając ślady krwi w celu odsłonięcia skóry.
– Tu, na podbrzuszu.
– I na udzie – dodała cicho Rizzoli.
Isles spojrzała na nią.
– W którym miejscu?
Rizzoli wskazała na charakterystyczne ślady w pobliżu lewej strony moszny. Świadectwo ostatnich, strasznych momentów życia Richarda Veagera, pomyślała. Jest w pełni świadomy sytuacji, ale nie może się poruszyć. Na nic mu się nie przydają potężne mięśnie, godziny spędzone w siłowni, gdyż ciało go nie słucha. Wstrząs elektryczny sparaliżował system nerwowy tak, że kończyny są bezwładne, całkowicie bezużyteczne.
Zostaje wywleczony z łóżka, bezbronny jak ogłupiała krowa, prowadzona na rzeź, a potem posadzony pod ścianą, żeby stać się świadkiem tego, co ma nastąpić.
Ale działanie tasera nie trwa długo. Po chwili mięśnie doktora napinają się, dłonie zaciskają w pięści. Wściekłość na widok męki żony powoduje przypływ adrenaliny. Tym razem, kiedy usiłuje zrobić ruch, mięśnie już go słuchają. Próbuje wstać, lecz zdradza go hałas spadającej mu z kolan filiżanki.
Następny paraliżujący wstrząs elektryczny powoduje, że pada zrozpaczony jak Syzyf, któremu kamień wyśliznął się z ręki.
Patrzyła na twarz Richarda Veagera, na rozchylone powieki. Wyobraziła sobie ostatnie obrazy, które musiał zarejestrować jego mózg. Własne nogi, wyciągnięte bezwładnie przed nim. Zgwałcona żona, leżąca na beżowym dywanie. Myśliwski nóż w ręku zbliżającego się mordercy.
W pomieszczeniu dziennym panuje hałas. Mężczyźni krążą po nim jak zamknięte w klatce bestie, którymi w rzeczywistości są. Telewizor ryczy, a metalowe schody prowadzące do cel położonych na wyższych kondygnacjach dźwięczą przy każdym kroku. Nie ma miejsca, w którym nie bylibyśmy obserwowani.
Skanery podglądowe są wszędzie, nawet w łazience i w toaletach. Z okien swojego pomieszczenia na górze klawisze patrzą, jak kotłujemy się na dnie studni. Widzą każdy nasz ruch.
Zakład Karny imienia Souzy Baranowskiego, najnowszy hickt w systemie więziennictwa stanu Massachusetts, o szóstym stopniu bezpieczeństwa, jest pod względem technicznym prawdziwym cudem.
Zamki nie mają kluczy. Otwierane są z wieży strażniczej za pomocą komputera. Bezosobowe głosy interkomu wydają nam rozkazy. Otwieranie i zamykanie drzwi do cel odbywa się zdalnie, nie ma w tym ludzkiego czynnika. Bywają dni, kiedy zaczynam wątpić, czy nasi strażnicy są ludźmi z krwi i kości; doznaję wrażenia, że poruszające się postaci, które widzę za szybą, są w rzeczywistości bitumowanymi sylwetkami o ludzkich kształtach.
W gruncie rzeczy wszystko mi jedno, czy jestem pilnowany przez człowieka, czy przez robota. Najważniejsze jest to, że nie mogą czytać moich ciemnych myśli; kraina moich fantazji należy wyłącznie do mnie. Siedzę w pomieszczeniu dziennym i wędruję po tej krainie, oglądając popołudniowe wiadomości o szóstej. Towarzyszy mi w wędrówce prezenterka wiadomości, uśmiechająca się do mnie z ekranu. Wyobrażam sobie jej ciemne włosy, smugę czerni na tle poduszki. Widzę na jej skórze błyszczące krople potu. Ale w mojej krainie bynajmniej się nie uśmiecha; oczy ma szeroko otwarte, rozszerzone źrenice wyglądają jak stawy bez dna, usta ostygłe w grymasie strachu.
Wyobrażam sobie to wszystko, patrząc na nią – na uroczą prezenterkę w szmaragdowym kostiumie. Widzę, jak się uśmiecha, słyszę jej starannie modulowany głos i zastanawiam się, jak brzmiałby jej krzyk. Nagle na ekranie telewizora pojawia się obraz, który sprawia, że wszelka myśl o prezenterce się urywa.
Na tle domu doktora Veagera w Newton ukazuje się mężczyzna, reporter, oznajmiając dramatycznym tonem, że choć upłynęły dwa dni od zamordowania doktora i uprowadzenia jego żony, nie dokonano żadnych aresztowań. Sprawę doktora Veagera i jego żony już znam.
Patrzę teraz z napięciem na ekran, w nadziei, że mi mignie. W końcu ją dostrzegam. Kamera robi najazd na dom. Widzę ją, wychodzącą frontowymi drzwiami, tuż za nią idzie zwalisty mężczyzna. Zatrzymują się, rozmawiając w ogrodzie przed domem, nieświadomi, że operator pokazuje ich zbliżenie.
Mężczyzna jest opasły, obwisłe policzki i rzadkie kosmyki włosów, opadające z łysej czaszki, sprawiają, że wygląda rubasznie. Ona na jego tle wydaje się mała i eteryczna. Od chwili gdy ją ostatnio widziałem, upłynęło dużo czasu; odnoszę wrażenie, że sporo się w jej wyglądzie zmieniło. Wprawdzie w dalszym ciągu ma na głowie grzywę niesfornych, czarnych loków i nosi taki sam granatowy kostium, którego zbyt obszerna marynarka zwisa luźno z jej ramion, niedopasowana do drobnej figury, ale wygląda inaczej.
Na jej twarzy – kiedyś wyrażającej stanowczość, pewność siebie, może nie uderzająco urodziwej, ale przykuwającej uwagę ze względu na oczy zdradzające żywą inteligencję – widać teraz troskę i zmęczenie. Straciła na wadze. Wklęśnięcia na policzkach nadają jej twarzy nowe cienie. Nagle dostrzega kamerę i patrzy wprost na mnie, jakby mnie widziała. Ja też ją widzę tak dokładnie, jakby zmaterializowała się tuż przede mną. Mamy za sobą wspólną przeszłość. Jesteśmy jak byli kochankowie, połączeni na zawsze intymnymi przeżyciami. Podchodzę do telewizora i przykładam rękę do ekranu. Nie słucham słów reportera, koncentruję się wyłącznie na jej twarzy.
Janie, moja maleńka! Czy ciągle jeszcze czujesz ból w rękach? Czy pocierasz dłoń, jakbyś czuła tkwiący w niej odłamek… jak to robiłaś na sali sądowej? Czy patrzysz na swoje blizny jak na ślady mojej miłości? Znaki mojego szacunku dla ciebie?
– Zabierz swoją dupę sprzed telewizora!
Nie możemy oglądać! – krzyczy ktoś z tyłu.
Nie reaguję.
Stoję przed ekranem, dotykając jej twarzy. Przypominam sobie czarne jak węgiel oczy patrzące na mnie z rezygnacją. Wspominam aksamitną gładkość skóry pozbawionej jakiegokolwiek makijażu.
– Spierdalaj, dupku!
Nagle znika, na ekranie pojawia się znów prezenterka w szmaragdowym kostiumie. Jeszcze przed chwilą byłem zadowolony z widoku eleganckiej lalki, odpowiedniej dla moich fantazji, ale teraz zauważam w niej bezbarwność. Jest tylko jedną z wielu przystojnych kobiet o smukłych szyjach.
Wystarczyło migawkowe ujęcie Jane Rizzoli, żeby mi przypomnieć, kto stanowi rzeczywiście wartościową zdobycz.
Wracam na kanapę.
Telewizor zachęca do kupowania samochodów Lexus, ale przestaję patrzeć na ekran. Cofam się pamięcią do czasów, kiedy byłem wolny, kiedy chodziłem ulicami miasta, delektując się zapachem mijanych kobiet – nie chemicznym zapachem ich perfum, lecz wonią ich potu, ich nagrzanych słońcem włosów.
W pogodne, letnie dni stawałem wśród pieszych, którzy czekali na zielone światło. Czy kobieta zatrzymująca się w tłumie na rogu ulicy może zauważyć, że stojący za nią mężczyzna pochyla się, żeby powąchać jej włosy? Czy będzie podejrzewała, że mężczyzna obok przygląda się jej szyi, miejscom, gdzie widać tętnienie pulsu, miejscom, które pachną najsłodziej? Kobieta o tym nie wie.
Kiedy zapalają się zielone światła, rusza wraz z tłumem. Niczego nie podejrzewa, nie wie, że drapieżnik zwietrzył zapach zwierzyny.
– Samo złożenie koszuli nocnej jeszcze nie świadczy, że mamy do czynienia z naśladowcą – powiedział doktor Lawrence Zucker.
– To jest demonstracja władzy.
Morderca pokazuje swoje panowanie nad ofiarami, swój kunszt zaaranżowania sceny.
– To samo robił Warren Hoyt – zauważyła Rizzoli.
– Nie tylko Chirurg. Inni zabójcy również.
Doktor Zucker, psycholog i diagnosta kryminologiczny w Northeastem University, spojrzał na nią z dziwnym, można by rzec atawistycznym błyskiem w oku.
Występował często w charakterze konsultanta Departamentu Policji w Bostonie. Przed rokiem współpracował z wydziałem zabójstw w sprawie Chirurga. Opracowany przez niego profil psychologiczny nieznanego jeszcze wówczas mordercy okazał się niezwykle dokładny.
Rizzoli zastanawiała się czasem, w jakim stopniu on sam jest normalny, bo wniknąć tak bezbłędnie w proces myślowy mordercy pokroju Warrena Hoyta potrafiłby tylko człowiek, któremu bliskie są kręgi zła.
Chytre spojrzenie doktora i szepczący głos sprawiały, że w jego towarzystwie czuła się zaatakowana i bezbronna. Ponieważ był jednym z nielicznych, którzy potrafili zrozumieć w całej rozciągłości Warrena Hoyta, istniała możliwość, że uda mu się wniknąć w psychikę jego naśladowcy.
– Prócz złożenia koszuli są jeszcze inne podobieństwa – powiedziała Rizzoli.
– Na przykład użycie taśmy klejącej do skrępowania ofiar.
– To nie przesądza sprawy.
Oglądałaś w telewizji program MacGyvera?
Pokazał tysiąc jeden sposobów wykorzystania taśmy klejącej.
– Wejście nocą przez okno.
Zaskoczenie ofiar w łóżku…
– Wtedy, gdy są najbardziej bezbronne. To logiczne, że wybrał taką porę.
– Poderżnięcie gardła jednym cięciem.
Zucker wzruszył ramionami.
– Dyskretny, efektywny sposób uśmiercenia.
– Ale zbierzmy to wszystko razem: złożona koszula, taśma klejąca, sposób wejścia do domu, łaskawe dobicie…
– Co w sumie wskazuje na sprawcę, który używa znanych metod.
Nawet filiżanka na kolanach ofiary jest odmianą sztuczki stosowanej przez seryjnych gwałcicieli.
Kładą talerz albo inne naczynie na mężu ofiary. Jeśli się poruszy, spadająca porcelana zaalarmuje napastnika. Takich metod używa się powszechnie, bo są sprawdzone.
Zawiedziona Rizzoli położyła na jego biurku zdjęcia z miejsca zbrodni w Newton.
– Staramy się odnaleźć kobietę, doktorze.
Do tej pory nie trafiliśmy na żaden ślad. Nie chcę nawet myśleć o tym, co ona przechodzi jeśli jeszcze żyje. Przyjrzyj się tym zdjęciom. Scharakteryzuj sprawcę. Powiedz, jak go odnaleźć. Jak ją odnaleźć.
Doktor Zucker nałożył okulary i wziął do ręki pierwszą fotografię. Chwilę na nią patrzył, nic nie mówiąc, po czym sięgnął po następną. Wśród panującej ciszy słychać było jedynie skrzypienie obitego skórą krzesła i chwilami pomruki zainteresowania.
Za oknami pokoju Rizzoli widziała kampus uniwersytetu Northeastern, w tym gorącym dniu niemal zupełnie wyludniony. Tylko kilkoro studentów wylegiwało się na trawie wśród porozrzucanych książek i plecaków. Poczuła zazdrość.