Rozpoczęcie dokładnych oględzin miejsca przez ekspertów było pilne. Przywozili z sobą woreczki do zbierania przeróżnych najdziwniejszych dowodów, wykrywacze metalu, a ponadto mieli wyostrzony zmysł obserwacyjny.

Nim przedarła się z powrotem przez las na pole golfowe, była spocona i brudna, zmęczona oganianiem się od komarów.

Zatrzymała się, żeby powyjmować z włosów gałązki i usunąć rzepy ze spodni.

Kiedy się wyprostowała, zobaczyła płowowłosego mężczyznę w garniturze i krawacie, który stał obok furgonetki lekarza sądowego, rozmawiając przez telefon komórkowy.

Podeszła do Douda, który wciąż pilnował granic strefy obwiedzionej policyjną taśmą.

– Kim jest ten w garniturze? – spytała.

Doud spojrzał w stronę mężczyzny.

– Tamten?

– Ktoś z FBI.

– Skąd wiesz?

– Pokazał odznakę i chciał przejść.

Powiedziałem mu, że najpierw powinien to uzgodnić z panią.

Nie wyglądał na zadowolonego.

– Czego tu szukają federalni?

– Sam się zastanawiam.

Stała, przyglądając mu się przez chwilę, zakłopotana przybyciem agenta federalnego. Jako kierująca śledztwem nie chciała podziału kompetencji w decydowaniu o jego przebiegu, a ów mężczyzna, sądząc po wojskowej sylwetce i prezencji biznesmena, sprawiał wrażenie pana na swoich włościach.

Poszła w jego stronę, lecz nie zwrócił na nią uwagi, dopóki nie zatrzymała się obok niego.

– Proszę wybaczyć – odezwała się.

– Dowiedziałam się, że pan jest z FBI.

Zamknął telefon komórkowy i odwrócił się ku niej.

Miał ostre, wyraziste rysy twarzy i chłodne, obojętne spojrzenie.

– Nazywam się Jane Rizzoli.

Jestem detektywem prowadzącym to śledztwo – dodała.

– Mogę obejrzeć pański identyfikator?

Sięgnął do marynarki i wyjął odznakę.

Kiedy ją oglądała, czuła na sobie jego wzrok.

Nie podobało jej się milczące, taksujące spojrzenie mężczyzny; miała wrażenie, że może podważać jej kompetencje.

– Agent Gabriel Dean – powiedziała, oddając mu odznakę.

– Tak, proszę pani.

– Czy wolno mi spytać, co tu robi FBI?

– Nie wiedziałem, że jesteśmy po dwóch stronach barykady.

– Czy widać to po mnie?

– Z pani zachowania wnioskuję, że nie powinno mnie tu być.

– FBI zwykle się nie miesza do spraw kryminalnych. Jestem ciekawa, co pana tu sprowadza.

– Policja w Newton poprosiła nas o pomoc w sprawie Veagerów.

Odpowiedź była niepełna, zmuszała ją do dodatkowych pytań.

Rizzoli wiedziała, w co gra Dean.

Nieudostępnianie informacji było przejawem arogancji.

– Sądzę, że udzielacie rutynowo pomocy w wielu wypadkach – stwierdziła.

– Zgadza się.

– Przy każdym zabójstwie?

– Za każdym razem, kiedy nas się prosi.

– Czy w tym obecnym jest coś szczególnego?

Patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Pani zdaniem nic na to nie wskazuje?

Czuła wzbierającą złość.

– To ciało zostało znalezione zaledwie przed paroma godzinami. Czy zawsze tak natychmiast reagujecie na prośby?

Na ustach Deana zaigrał drobny uśmieszek.

– Nie jesteśmy tak całkowicie odizolowani od przebiegu wydarzeń, pani detektyw. Będziemy wdzięczni za informowanie nas o postępach śledztwa, o wynikach sekcji zwłok, o znalezionych śladach. Interesują nas zeznania świadków…

– To się łączy z mnóstwem papierkowej roboty.

– Wiem.

– Mimo to domagacie się tego wszystkiego?

– Tak.

– Jest jakiś szczególny powód?

– Czy morderstwo połączone z uprowadzeniem nie powinno nas zainteresować? Chcemy znać przebieg śledztwa.

Nie zważając na jego imponującą posturę, podeszła doń o krok.

– Może jeszcze zaczniecie nam dyktować, co mamy robić? – powiedziała wojowniczo.

– Sprawa pozostaje w pani rękach. Ja będę tylko asystował.

– Jeśli nawet uznam to za niepotrzebne?

Jego wzrok powędrował ku dwóm pomocnikom, którzy wyszli z lasu, dźwigając nosze ze szczątkami, a teraz ładowali je do furgonetki lekarza sądowego.

– Czy rzeczywiście to jest takie istotne, kto zajmuje się sprawą? – zapytał cicho.

– Czyż nie najważniejsze jest złapać sprawcę?

Patrzyli za odjeżdżającym vanem, wiozącym już wystarczająco zbezczeszczone zwłoki ku następnemu sprofanowaniu pod jaskrawymi reflektorami prosektorium.

Odpowiedź Gabriela Deana przypomniała jej z naganną wyrazistością, jak nieistotne są sprawy kompetencji, kiedy chodzi o wymierzenie sprawiedliwości.

Gail Veager nie obchodziło to, kto zyska chwałę za złapanie mordercy. Żądała tylko sprawiedliwości, niezależnie od tego, kto miałby ją wymierzyć. Jane Rizzoli była jej to winna.

Pamiętała jednak o frustracji, która często ją nękała, gdy owoce ciężkiej pracy przypisywali sobie koledzy. Niejednokrotnie mężczyźni bezczelnie przejmowali kierowanie śledztwami, które ona z wysiłkiem budowała od zera.

Postanowiła nie dopuścić, by to się powtórzyło.

– Doceniam propozycję pomocy ze strony biura – oznajmiła – ale w tej chwili panujemy nad wszystkim. Dam znać, gdybym czegoś od pana potrzebowała.

Po tych słowach odwróciła się i odeszła.

– Nie jestem pewien, czy pani rozumie sytuację – odparł.

– Gramy w tej samej drużynie.

– Nie przypominam sobie, żebym prosiła o pomoc FBI.

– To zostało uzgodnione w porozumieniu z pani szefem, porucznikiem Marquetteem.

Zechce pani zapytać go osobiście?

– Wyciągnął w jej stronę telefon komórkowy.

– Dziękuję, mam własny telefon.

– Wobec tego proszę do niego zadzwonić. Nie marnujmy czasu na wojny terytorialne.

Zadziwiało ją, z jaką łatwością osiągał zamierzony cel i jak dokładnie ona sama go oceniła.

Był człowiekiem, który nie potrafił spokojnie przyglądać się z boku.

Wyjęła telefon i zaczęła wybierać numer.

Nim jednak Marquette odpowiedział, usłyszała wołanie funkcjonariusza Douda.

– Detektyw Sleeper do pani – rzucił, wręczając jej radiotelefon.

Przycisnęła guzik nadawania.

– Rizzoli.

Wśród trzasków zakłóceń elektrostatycznych usłyszała głos Sleepera.

– Myślę, że powinnaś tu wrócić.

– Znaleźliście coś?

– Hmm… lepiej zobacz sama.

O pięćdziesiąt jardów dalej na północ znaleźliśmy drugą.

– Znaleźliśmy drugą?

Oddała walkie-talkie Doudowi i popędziła do lasu.

Była tak przejęta, że nie od razu się zorientowała, iż Gabriel Dean pobiegł za nią. Dopiero usłyszawszy trzask łamanej gałązki, obejrzała się i zobaczyła go tuż za sobą. Twarz miał ponurą i zawziętą.

Nie miała czasu, żeby się z nim kłócić, więc zignorowała go i pobiegła dalej.

Ujrzała mężczyzn stojących kołem ze zwieszonymi głowami, w grobowym milczeniu, pod jednym z drzew.

Sleeper odwrócił się do niej.

– Po zakończeniu przeszukiwania terenu wykrywaczem metali technik wracał w kierunku pola golfowego. Nagle w drodze odezwał się sygnał.

Dołączywszy do grupki mężczyzn, kucnęła na ziemi, żeby obejrzeć to, co znaleźli. Czaszka leżała osobno, reszta ciała była już właściwie szkieletem. Rząd ubrudzonych ziemią zębów, z pojedynczą złotą koroną, przypominał uśmiech pirata. Na szczątkach nie było ubrania ani resztek jakiejkolwiek tkaniny; pozostały jedynie sterczące kości z gdzieniegdzie przylegającymi strzępami zgniłego mięsa. Obok, na liściach, leżały kosmyki długich brązowych włosów, wskazujące, że szczątki należą do kobiety.

Wyprostowała się, rozglądając dookoła.

Komary cięły bezlitośnie jej twarz, ale nie czuła ukąszeń. Patrzyła na warstwy martwych liści i gałęzi, na gęste podszycie. Na ciche, leśne ustronie, które teraz wiało grozą.

– Ile jeszcze kobiet leży w tym lesie?

– To jest jego śmietnik – powiedział Dean.

Odwróciła się i spojrzała na niego.

Przykucnięty o parę stóp od niej, grzebał wśród liści dłońmi w rękawiczkach. Nie zauważyła nawet, kiedy je nałożył.

Podniósł się i spojrzał jej w oczy.

– Ten, którego szukasz, wykorzystał ponownie to miejsce – rzekł.

– Prawdopodobnie zrobi to znów.

– O ile go nie spłoszymy.

– W tym sęk.

– Należy zachować tajemnicę. Jest możliwe, że tu wróci, jeśli się nie zorientuje. Nawet nie w celu pozbycia się następnych zwłok, ale żeby jeszcze raz przeżyć dreszcz emocji.

– Jesteś z sekcji patologii społecznych, prawda?

Zamiast odpowiedzieć, odwrócił się ku pozostałym mężczyznom, stojącym kręgiem wokół nich.

– Jeżeli prasa tego nie rozniesie, to mamy jakąś szansę. Musimy kontrolować media.

– Musimy.

Tym jednym słowem dał do zrozumienia, że staje się jej partnerem.

Partnerem, o którego ani nie zabiegała, ani nawet nie wyraziła nań zgody. Mimo to stał tu, koło niej i wydawał rozkazy. Najbardziej irytujące było to, że rozmowie przysłuchiwali się inni, uświadamiając sobie fakt, że jej dowództwo zostało zakwestionowane.

Tylko Korsak ze swoją zwykłą bezceremonialnością wtrącił się do dialogu: – Proszę mi wybaczyć, detektyw Rizzoli. Kim jest ten dżentelmen?

– FBI – odparła, patrząc cały czas na Deana.

– W takim razie, czy ktoś może mi powiedzieć, od kiedy sprawa stała się państwowa?

– Nie stała się państwowa – oświadczyła.

– Agent Dean zaraz nas opuści. Czy mógłby ktoś wskazać mu drogę?

Dean, milcząc, patrzył jej dłuższą chwilę w oczy.

Potem skłonił lekko głowę, jakby przyznawał, iż wygrała tę rundę.

– Dziękuję, trafię sam – rzekł.

Odwrócił się i ruszył w stronę pola golfowego.

– Co takiego jest w tych federalnych? – złościł się Korsak.

– Zawsze im się zdaje, że są najważniejsi.

– Czego biuro tu szuka?

Rizzoli popatrzyła za oddalającą się szarą sylwetką, niknącą w mroku lasu.

– Sama chciałabym wiedzieć.

Pół godziny później przybył porucznik Marquette.

Obecność przełożonych była ostatnią rzeczą, którą Rizzoli witała z przyjemnością. Kiedy pracowała, nienawidziła zaglądania sobie przez ramię, co zazwyczaj czynili zwierzchnicy.

Marquette jednak się nie wtrącał; stał między drzewami, oceniając w milczeniu sytuację.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: