Griffin spojrzał na pozostałych więźniów, szukając potwierdzenia. Wszyscy pokiwali głowami. Wyglądało na to, że to oficjalna wersja wydarzeń. Zadarł więc znowu głowę, zastanawiając się, czy ich nie rozdzielić i nie przyprzeć bardziej do muru. Szkoda wysiłku, uznał wreszcie. Z tego kąta nic nie było widać. Griffin zdawał sobie sprawę, że na dachu są już dwa zespoły technicznych, lecz nie zdołał dostrzec żadnego z nich. Ale gdyby patrzył z ulicy…
Z krótkofalówek przypiętych do pasów Jacka-i-Jacka ozwał się głos.
– Mamy broń – doniósł detektyw z dachu. – AR 15 z celownikiem leupold, dwieście dwudziestki trójki w magazynku. Znaleźliśmy też trzy wojskowe koce, czarny kombinezon, parę strzeleckich rękawiczek i buty. Aha, są jeszcze trzy opakowania po ciasteczkach Fig Newtons. Zdaje się, że nasz snajper lubił słodycze.
– A niedopałki papierosów? – zapytał jeden z Jacków z nadzieją w głosie.
– Ani jednego – odparł policjant na dachu. – Przykro mi, Jack.
– A niech to. – Pierwszy Jack łypnął na drugiego, robiąc ponurą minę. Niedopałki zawierały mnóstwo informacji, od marki papierosów po próbki śliny, w której można było znaleźć DNA.
– Głowy do góry – pocieszył ich Griffin. – Macie buty. Pomyślcie o tym wszystkim, czego się można dowiedzieć z butów.
Jack-i-Jack rozchmurzyli się.
– Lubimy buty – przyznali, szczerząc zęby. – Z butami można wiele zrobić.
Griffin ostatni raz kiwnął głową, by dodać Jackom otuchy, po czym podszedł do szeryfów stanowych. Detektyw Mike Waters nagrywał zeznania funkcjonariuszy na dyktafon.
– Griffin! – Jeden z szeryfów odsunął się od magnetofonu, żeby uścisnąć Griffinowi dłoń.
– Hej, Jerry, jak się masz?
Jerry, mocno zbudowany facet z rzednącą szpakowatą czupryną, służył jako szeryf od dawna. Przed laty szkolił starszego brata Griffina, Franka. Zresztą Jerry szkolił niemal każdego funkcjonariusza w szarym mundurze, jaki pracował w Rhode Island.
– W porząsiu, nie narzekam – odparł. – No dobra, bywało lepiej. Kurczę, słyszałem, że wracasz, ale nie sądziłem, że właśnie dziś. Niech mnie, Griff, ty to masz pecha. Pierwszy dzień w robocie i od razu taka granda. Co jest? Czyżby wyznaczyli cię na głównego śledczego w tym cyrku?
– Nie, jestem tu jako kolejny szeregowy gliniarz. Cześć, George. Siemanko, Tom. – Griffin uścisnął ręce pozostałych dwóch szeryfów. Stojący obok detektyw Waters chrząknął znacząco. Griffin odwrócił się w jego stronę. Mike Waters był pięć lat młodszy od Griffina. Wysoki i szczupły, lubił nosić granatowe garnitury, w których wyglądał jak kandydat na agenta FBI. Był jednak bystry, nadspodziewanie silny i małomówny. Wielu podejrzanych popełniło błąd, nie doceniając go. Potem mogli sobie tylko pluć w brodę, siedząc w więziennej celi.
Były czasy, gdy Griffin powitałby Mike’a serdecznym „Hej, kuzyn Śmierdziel!” I były czasy, gdy Waters odpowiedziałby tubalnym „Hej, kuzyn Brzydal!” Ale te czasy już minęły. Jedno z pytań, które dręczyły teraz Griffina, brzmiało: czy kiedykolwiek powrócą?
– Sierżancie – Waters skinął głową.
– Detektywie – odparł Griffin.
Trzej szeryfowie popatrzyli na siebie z zażenowaniem. Widocznie znali całą historię. Skoro już o tym mowa, pewnie sami ją rozgłaszali, kiedy tylko mieli okazję. Griffin próbował się powstrzymać, lecz w końcu jego wzrok powędrował w kierunku nosa Watersa. Mike nie pozostał mu dłużny i wlepił gały w pięść kolegi.
Potem obaj spojrzeli na trzech szeryfów. Cisza trwała już zbyt długo i stawała się niezręczna. Cholera, pomyślał Griffin, Waters znowu chrząknął.
– Więc mówicie, że…
– A, tak – podjął z ochotą Jerry. – Zabezpieczyliśmy dziedziniec.
– Otworzyliśmy drzwiczki – dorzucił George.
– Zajęliśmy pozycje – dodał Tom. – Zaczęliśmy wyprowadzać więźniów…
– Bum!
– Ta-ra-bum! – zawtórował George.
– Z pewnością broń o dużej mocy. Ładny, ostry huk. Przez chwilę miałem wrażenie, jakbym był na polowaniu na jelenie.
– A potem zobaczyłem czerwień. Dosłownie. Krew była po prostu wszędzie.
– Facet od razu padł na ziemię. Nie żył, nim dotknął bruku. Słyszy się takie rzeczy, ale jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
– Krzyknąłem „strzał!”
– To prawda, tak właśnie Jeny krzyknął. Wszyscy przykucnęliśmy. No wiesz, ze słońcem nad głową nie mogliśmy nic zobaczyć. Omal nie narobiłem w portki ze strachu.
– Wydawało mi się, że zobaczyłem ruch. Jakby ktoś biegł albo coś takiego. I tyle, niestety.
– Potem tylko słyszeliśmy dziennikarzy z parku, krzyczących „Na dachu! Na dachu!”, „Tam jest, tam jest!”
– Znaki szczególne? – nie dawał za wygraną Waters. – Waga? Wzrost?
– Nie potrafię nawet powiedzieć, czy to była kobieta, czy mężczyzna – odparł z rozbrajającą szczerością Jeny. – Mówię ci, to było tylko mignięcie szybko poruszającej się ciemnej sylwetki. Cholernie wysportowany snajper.
Waters spiorunował go wzrokiem.
– „Cholernie wysportowany snajper”, co? Dobra, już lecę do porucznika. Kurde, może dostaniesz za to medal, Jeny.
Szeryfowie zawstydzili się. W końcu Jeny przerwał milczenie.
– Przykro nam – powiedział, wzruszywszy ramionami – ale z tego miejsca… Zresztą sami zobaczcie. Nic nie widać.
– Ale popytajcie dziennikarzy – zasugerował George. – Mieli o wiele lepszy punkt obserwacyjny. Kurczę, może nawet któremuś udało się sfilmować tego snajpera.
Trzej szeryfowie uśmiechnęli się złośliwie, rewanżując się za niedawną zniewagę. Kiedy rozmawiali, harmider po drugiej stronie ulicy jeszcze przybrał na sile. Reporterzy robili taki hałas, jak King Kong tuż przed rozerwaniem kajdan.
Waters westchnął bardzo żałośnie i zwiesił głowę. Nienawidził prasy. Kiedy pracowali z Griffinem nad ostatnią wspólną sprawą, nieopatrznie skomentował śledztwo, stojąc zbyt blisko dziennikarzy, i potem płacił za to przez kilka następnych tygodni. Poza tym kiedyś zwierzył się Griffinowi, że jego tyłek wygląda w obiektywie na jeszcze bardziej kościsty. Dwaj porządni obywatele napisali do redakcji prośbę, by ktoś w Departamencie Policji Stanu Rhode Isłand zaczął go dożywiać.
– Na pewno nic nie widzieliście? – zapytał po raz ostatni. Wszyscy trzej pokręcili głowami, tym razem nieco weselej. Wreszcie Jerry, ten serdeczny skurczybyk, ulitował się nad Watersem.
– Jak nie chcesz się użerać z prasą, możesz od razu uderzyć do tych kobiet – podrzucił.
– Jakich kobiet? – zainteresował się Grifrin.
– No tych, co to je Eddie zaatakował. Co jest, nie oglądasz telewizji?
– Aaa, tych kobiet – powiedział Griffin, chociaż rzeczywiście od miesięcy nie oglądał wiadomości i miał blade pojęcie o sprawie Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.
– Spójrzmy prawdzie w oczy – ciągnął Jerry. – Jeżeli ktokolwiek miał powód, żeby przerobić mózg Eddiego na siekany kotlet, to właśnie te trzy panie. Osobiście stawiam na ostatnią z nich, tę bizneswoman, jakże się ona nazywa? Jillian Hayes. Tak, to ostra sztuka. Potrafiłaby zabić człowieka samym spojrzeniem. Poza tym, biorąc pod uwagę, co Eddie zrobił jej siostrze…
– Nie, nie, nie – wtrącił się George. – Ta Hayes nie została nawet zgwałcona. Chcecie wiedzieć, kto zabił Eddiego? Ta druga, Carol Rosen, bogata mężatka z East Side. Żona mojego brata pracuje w pogotowiu i widziała, jak pani Rosen wyglądała po tej napaści. Kurczę, co ten skubaniec jej zrobił! Cud, że nie potrzebowała po tym wszystkim rekonstrukcji twarzy. Dwadzieścia do jednego, że to ona.
– Obaj się mylicie – sprzeciwił się Tom. – Po pierwsze, nie ma mowy, żeby którakolwiek z kobiet sama pociągnęła za spust. Ani ta z agencji reklamowej, ani ta bogata z East Side nie weszłaby na dach sądu z wielką spluwą. Kluczową osobą w tym zabójstwie jest pierwsza ofiara. Ta ładna dziewczyna, Pesaturo…
– Daj dziewczynie spokój. – Jerry wyglądał na oburzonego. – Meg Pesaturo niczego nawet nie pamięta. Poza tym to jeszcze dzieciak.
– Twierdzi, że niczego nie pamięta. Ale od początku wydawało mi się to podejrzane. Może po prostu chciała zachować prywatność. Potraktować to jako sprawę rodzinną. A wiecie, kto jest jej krewnym. – Tom obdarzył ich wszechwiedzącym spojrzeniem. Wszyscy pochylili się w jego stronę, nawet Grifrin. Policjanci nigdy nie odmawiali sobie okazji do wysłuchania pikantnej plotki.
– Vinnie Pesaturo – wyjawił Tom ściszonym głosem. – Tak, mówię o ulubionym bukmacherze mafii. Jeśli Vinnie chciałby coś takiego załatwić, na pewno by to zrobił. Jak amen w pacierzu. Więc może mała śliczna Meg niczego nie pamięta, a może tylko udaje, żeby Vinnie miał większą swobodę działania. Snajper na dachu. Bomba na parkingu. Niech mnie poćwiartują, jeśli to nie wygląda na robotę mafii. Wspomnicie jeszcze moje słowa, to Meg Pesaturo jest za wszystko odpowiedzialna.