Zrobil jeszcze jeden krok. Liscie zaszelescily. Dziewczyna zbiegla po zboczu jak sarna, przemknela pomiedzy krzakami leszczyny, byla juz tylko biala smuga, gdy znikla w glebi lasu. Dluga suknia zdawala sie zupelnie nie ograniczac swobody jej ruchów.
Klacz wiedzmina zarzala jekliwie, podrywajac w góre leb. Geralt, wciaz patrzac w kierunku lasu, odruchowo uspokoil ja Znakiem. Ciagnac konia za uzde, poszedl dalej, powoli, wzdluz muru, tonac po pas wsród lopianów.
Brama, solidna, okuta zelazem, osadzona na pordzewialych zawiasach, opatrzona byla wielka, mosiezna kolatka. Po chwili wahania Geralt wyciagnal reke i dotknal zasniedzialego kólka. Odskoczyl natychmiast, bo w tej samej chwili brama rozwarla sie, skrzypiac, chrzeszczac, rozgarniajac na boki kepki trawy, kamyki i galazki. Za brama nie bylo nikogo - wiedzmin widzial tylko pusty dziedziniec, zaniedbany, zarosniety pokrzywa.
Wszedl, ciagnac konia za soba. Oszolomiona Znakiem klacz nie opierala sie, ale nogi stawiala sztywno i niepewnie.
Dziedziniec z trzech stron okolony byl murem i resztkami drewnianych rusztowan, czwarta stanowila fasada palacyku, pstrokata ospa poodpadanego tynku, brudnymi zaciekami, girlandami bluszczu.
Okiennice, z których oblazla farba, byly zamkniete. Drzwi równiez. Geralt przerzucil wodze Plotki przez slupek przy bramie i poszedl wolno w strone palacyku, zwirowa alejka, wiodaca obok niskiej cembrowiny nieduzej fontanny pelnej lisci i smiecia. W srodku fontanny, na fantazyjnym cokole, prezyl sie i wyginal w góre obtluczony ogon delfina, wykuty z bialego kamienia.
Obok fontanny, na czyms, co bardzo dawno temu bylo klombem, rósl krzak rózy.
Niczym, oprócz koloru kwiatów, krzak ten nie róznil sie od innych krzaków rózy, jakie przychodzilo ogladac Geraltowi. Kwiaty stanowily wyjatek-mialy kolor indyga, z lekkim odcieniem purpury na koncach niektórych platków. Wiedzmin dotknal jednego, zblizyl twarz, powachal. Kwiaty mialy typowy dla róz zapach, ale nieco bardziej intensywny.
Drzwi palacyku - i równoczesnie wszystkie okiennice - otwarly sie z trzaskiem Geralt raptownie uniósl glowe. Alejka, zgrzytajac zwirem, pedzil prosto na niego potwór.
Prawa reka wiedzmina blyskawicznie pomknela do góry, ponad prawe ramie, w tym samym momencie lewa targnela mocno za pas na piersi, przez co rekojesc miecza sama wskoczyla do dloni. Brzeszczot, z sykiem wyskakujac z pochwy, opisal krótkie, swietliste pólole i zamarl, wymierzony ostrzem w kierunku szarzujacej bestii. Potwór na widok miecza wyhamowal, zatrzymal sie. Zwir prysnal na wszystkie strony.
Wiedzmin ani drgnal.
Stwór byl czlekoksztaltny, ubrany w podniszczone, ale dobrego gatunku odzienie, niepozbawione gustownych, choc calkowicie niefunkcjonalnych ozdób.
Czlekoksztaltnosc siegala jednak nie wyzej niz przybrudzona kryza kaftana - nad nia wznosil sie bowiem olbrzymi, kosmaty jak u niedzwiedzia leb z ogromnymi uszami, para dzikich slepi i przerazajaca paszcza, pelna krzywych klów, w której, niby plomien, migotal czerwony ozór.
- Precz stad, czleku smiertelny! - ryknal potwór, machajac lapami, ale nie ruszajac sie z miejsca. - Bo pozre cie! Na sztuki rozedre!
Wiedzmin nie poruszyl sie, nie opuscil miecza.
- Gluchy jestes? Precz stad! -wrzasnelo stworzenie, po czym wydalo z siebie odglos, bedacy czyms posrednim pomiedzy kwikiem wieprza a rykiem jelenia-samca. Okiennice we wszystkich oknach zaklapaly i zalomotaly, strzasajac gruz i tynk z parapetów. Ani wiedzmin, ani potwór nie poruszyli sie.
- Umykaj, pókis caly! - zaryczal stwór, ale jak gdyby mniej pewnie.
- Bo jak nie, to...
- To co? - przerwal Geralt.
Potwór zasapal gniewnie, przekrzywil potworna glowe.
- Patrzcie go, jaki smialy - rzekl spokojnie, szczerzac kly, lypiac na Geralta przekrwionym slepiem. - Opusc to zelazo, jesli laska. Moze nie dotarlo do ciebie, ze znajdujesz sie na podwórzu mojego wlasnego domu? A moze tam, skad pochodzisz, jest zwyczaj wygrazac gospodarzowi mieczem na jego wlasnym podwórku?
- Jest - powiedzial Geralt. - Ale tylko wzgledem gospodarzy, którzy witaja gosci bawolim rykiem i zapowiedzia rozrywania na sztuki.
- A, zaraza - podniecil sie potwór. - Jeszcze mnie bedzie obrazal, przybleda. Gosc sie znalazl! Pcha sie na podwórze, niszczy cudze kwiaty, panoszy sie i mysli, ze zaraz wyniosa chleb i sól. Tfu!
Stwór splunal, sapnal i zamknal paszcze. Dolne kly pozostaly na wierzchu, nadajac mu wyglad odynca.
- I co? - rzekl wiedzmin po chwili, opuszczajac miecz. - Bedziemy tak stac?
- A co proponujesz? Polozyc sie? - prychnal potwór. - Schowaj to zelazo , mówie.
Wiedzmin zrecznie wsunal bron do pochwy na plecach, nie opuszczajac reki pogladzil glowice, sterczaca powyzej ramienia.
- Wolalbym - powiedzial - zebys nie wykonywal zbyt gwaltownych ruchów. Ten miecz zawsze da sie wyjac, i to predzej niz myslisz.
- Widzialem - charknal potwór. - Gdyby nie to, juz dawno bylbys za brama, ze sladem mojego obcasa na rzyci. Czego tu chcesz? Skad sie tu wziales?
- Zabladzilem - sklamal wiedzimin.
- Zabladziles - powtórzyl potwór, wykrzywiajac paszcze w groznym grymasie. -
No to sie wybladz. Za brame, znaczy sie. Nastaw lewe ucho ku sloncu i tak trzymaj , a wnet wrócisz na trakt. No, na co czekasz?
- Woda tu jest? - spytal spokojnie Geralt. - Kon jest spragniony. I ja równiez, jesli ci to specjalnie nie wadzi.
Potwór przestapil z nogi na noge, podrapal sie w ucho.
- Sluchaj no, ty - rzekl. - Czy ty sie mnie naprawde nie boisz?
- A powinienem?
Potwór rozejrzal sie, chrzaknal, zamaszyscie podciagnal bufiaste spodnie.
- A, zaraza, co mi tam. Gosc w dom. Niecodziennie trafia sie ktos kto na mój widok nie ucieka lub nie mdleje. No, dobra. Jestes strudzony, ale uczciwy
wedrowiec, zapraszam cie do srodka. Jeslis jednak zbój albo zlodziej, ostrzegam - ten dom wykonuje moje rozkazy. Wewnatrz tych murów rzadze j a!
Uniósl kosmata lape. Wszystkie okiennice ponownie zaklekotaly o mur, a w kamiennej gardzieli delfina cos glucho zaburczalo.
- Zapraszam - powtórzyl.
Geralt nie poruszyl sie, patrzac na niego badawczo.
- Mieszkasz sam?
- A co cie obchodzi, z kim mieszkam? - rzekl gniewnie stwór, rozwierajac paszcze, po czym zarechotal glosno. -Aha, rozumiem. Pewnie idzie ci o to, czy mam czterdziestu pacholków, dorównujacych mi uroda. Nie mam. No to jak, zaraza, korzystasz z zaproszenia danego ze szczerego serca? Jesli nie, to brama jest tam, dokladnie za twoim tylkiem!
Geralt sklonil sie sztywno.
- Zaproszenie przyjmuje - rzekl formalnie. - Prawu gosciny nie uchybie.
- Dom mój twoim domem - odrzekl stwór, równiez formalnie, choc niedbale. -
Tedy, gosciu. A konia daj tu, ku studni.
Palacyk równiez od wewnatrz prosil sie o gruntowny remont, bylo tu jednakowoz w miare czysto i porzadnie. Meble wyszly zapewne spod reki dobrych rzemieslników, nawet, jesli stalo sie to bardzo dawno temu . W powietrzu wisial ostry zapach kurzu. Bylo ciemno.
- Swiatlo! - warknal potwór, a luczywo, zatkniete w zelazny uchwyt, natychmiast buchnelo plomieniem i kopciem.
- Niezle - rzekl wiedzmin. Potwór zarechotal.
- Tylko tyle? Zaiste, widze, ze byle czym cie nie zadziwic. Mówilem ci, ten dom wykonuje moje rozkazy. Tedy, prosze. Uwazaj, schody sa strome. Swiatlo!
Na schodach potwór odwrócil sie.
- A cóz to dynda ci na szyi, gosciu! Co to takiego?
- Zobacz.
Stwór ujal medalion w lape, podniósl do oczu, napinajac lekko lancuszek na szyi Geralta.
- Nieladny wyraz twarzy ma to zwierze. Co to takiego?
- Znak cechowy.
- Aha. Zapewne trudnisz sie wyrobem kaganców.. Tedy, prosze. Swiatlo!
Srodek duzej komnaty, calkowicie pozbawionej okien, zajmowal ogromny, debowy stól, calkowicie pusty, jezeli nie liczyc wielkiego lichtarza z pozielenialego mosiadzu, pokrytego festonami zastyglego wosku. Na kolejna komende potwora swiece zapalily sie, zamigotaly, rozjasniajac nieco wnetrze.