Jedna ze scian komnaty obwieszona byla bronia - wisialy tu kompozycje z okraglych tarcz, skrzyzowanych partyzan, rohatyn i gizarm ,ciezkich koncerzy i toporów. Polowe przyleglej sciany zajmowalo palenisko olbrzymiego komina, nad którym widnialy rzedy luszczacych sie i oblazlych portretów. Sciana na wprost wejscia zapelniona byla trofeami lowieckimi - lopaty losi i rosochate rogi jeleni rzucaly dlugie cienie na wyszczerzone lby dzików, niedzwiedzi i rysi, na zmierzwione i postrzepione skrzydla wypchanych orlów i jastrzebi. Centralne, honorowe miejsce zajmowal pobrazowialy , zniszczony, roniacy pakuly leb skalnego smoka. Geralt podszedl blizej.
- Upolowal go mój dziadunio - powiedzial potwór, ciskajac w czelusc paleniska ogromna klode. - To byl chyba ostatni w okolicy, który dal sie upolowac. Siadaj, gosciu. Glodny jestes, jak mniemam?
- Nie zaprzecze, gospodarzu.
Potwór usiadl przy stole, opuscil glowe, splótl na brzuchu kosmate lapy, przez chwile cos mamrotal, krecac mlynka olbrzymimi kciukami, po czym ryknal z cicha, walac lapa o stól. Pólmiski i talerze brzeknely cynowo i srebrnie, puchary zadzwonily krysztalowo. Zapachnialo pieczystym, czosnkiem, majerankiem, galka muszkatolowa. Geralt nie okazal zdziwienia.
- Tak - zatarl lapy potwór. - To lepsze od sluzby, nie? Czestuj sie, gosciu. Tu jest pularda, tu szynka z dzika, tu pasztet z... Nie wiem z czego. Z czegos. Tutaj mamy jarzabki. Nie, zaraza, to kuropatwy. Pomylilem zaklecia. Jedz, jedz. To porzadne, prawdziwe jedzenie, nie obawiaj sie.
- Nie obawiam sie. - Geralt rozerwal pularde na dwie czesci.
- Zapomnialem - parsknal potwór - zes nie z tych strachliwych. Zwac cie, na ten przyklad, jak?
- Geralt. A ciebie, gospodarzu?
- Nivellen. Ale w okolicy mówia na mnie Wyrod albo Klykacz. I strasza mna dzieci - potwór wlal sobie do gardla zawartosc ogromnego pucharu, po czym zatopil paluchy w pasztecie, wyrywajac z misy okolo polowy jednym zamachem.
- Strasza dzieci - powtórzyl Geralt z pelnymi ustami. - Pewnie bezpodstawnie
- Najzupelniej. Twoje zdrowie, Geralt
- I twoje, Nivellen.
- Jak to wino? Zauwazyles, ze to z winogron; a nie z jablek? Ale jesli ci nie smakuje wyczaruje inne.
- Dziekuje, to jest niezle. Zdolnosci magiczne masz wrodzone?
- Nie , mam je od czasu, kiedy mi to wyroslo. Morda, znaczy. Sam nie wiem, skad to sie wzielo, ale dom spelnia, czego sobie zazycze. Nic wielkiego, umiem wyczarowac zarcie, picie, odzienie, czysta posciel, goraca wode, mydlo. Byle baba to potrafi i bez czarów. Otwieram i zamykam okna i drzwi. Zapalam ogien. Nic wielkiego.
- Zawsze cos. A te... jak mówisz, morde, masz od dawna?
- Od dwunastu lat. .
- Jak to sie stalo?
- A co cie to obchodzi? Nalej sobie jeszcze.
- Z checia. Nic mnie to nie obchodzi, pytam przez ciekawosc.
- Powód zrozumialy i do przyjecia - zasmial sie gromko potwór. - Ale ja go nie przyjme. Nic ci do tego, i juz. Zeby jednak choc czesciowo zaspokoic twoja ciekawosc, pokaze ci, jak wygladalem przedtem. Popatrz no tam, na portrety.
Pierwszy, liczac od kominka, to mój tatunio . Drugi, jedna zaraza wie, kto. A trzeci, to ja. Widzisz?
Spod kurzu i pajeczyn, z portretu spogladal wodnistym spojrzeniem nijaki grubasek o nalanej, smutnej i pryszczatej twarzy. Geralt, któremu nieobce byly sklonnosci do schlebiania klientom, rozpowszechnione wsród portrecistów, ze smutkiem pokiwal glowa.
- Widzisz? - powtórzyl Nivellen, szczerzac kly.
- Widze.
- Kto ty jestes?
- Nie rozumiem.
- Nie rozumiesz? - potwór uniósl glowe, slepia zalsnily mu jak u kota. - Mój portret, gosciu, wisi poza zasiegiem swiatla swiec. Ja go widze, ale ja nie jestem czlowiekiem. Przynajmniej nie w tej chwili. Czlowiek, zeby obejrzec portret, wstalby, podszedlby blizej, zapewne musialby takze wziac swiecznik. Ty tego nie zrobiles. Wniosek jest prosty. Ale ja pytam bez ogródek -jestes czlowiekiem?
Geralt nie spuscil wzroku.
- Jesli tak stawiasz sprawe - odpowiedzial po chwili milczenia - to niezupelnie.
- Aha . Nie bedzie chyba nietaktem, jeseli spytam, kim w takim razie jestes ?
- Wiedzminem.
- Aha - powtórzyl Nivellen po chwili. - Jezeli dobrze pamietam, wiedzmini w ciekawy sposób zarabiaja na zycie. Zabijaja, za oplata, rózne potwory.
- Dobrze pamietasz.
Znowu zapadla cisza. Plomyki swiec tetnily, bily w góre cienkimi wasami ognia, lsnity w rznietym krysztale pucharów, w kaskadach wosku, sciekajacego po lichtarzu. Nivellen siedzial nieruchomo, poruszajac lekko olbrzymimi uszami.
- Zalózmy - powiedzial wreszcie - ze zdazysz wyciagnac miecz , nim do ciebie doskocze. Zalózmy, ze zdazysz mnie nawet ciac. Przy moim ciele mnie to nie zatrzyma - zwale cie z nóg samym impetem. A potem, to juz zdecyduja zeby. Jak myslisz, wiedzminie, kto z nas dwu ma wieksze szanse , jezeli dojdzie do przegryzania gardzieli?
Geralt, przytrzymujac kciukiem cynowy kolpaczek karafy, nalal sobie wina , wypil lyk, odchylil sie na oparcie krzesla. Patrzyl na potwora, usmiechajac sie, a byl to usmiech wyjatkowo paskudny.
- Taaak - rzekl przeciagle Nivellen, dlubiac pazurem w kaciku paszczy. -Trzeba przyznac, ze umiesz odpowiedziec na pytanie, nie uzywajac wielu slów. Ciekawe, jak sobie poradzisz z nastepnym, które ci zadam . Kto ci za mnie zaplacil?
- Nikt. Jestem tu przypadkiem.
- Nie lzesz aby?
- Nie mam we zwyczaju lgac.
- A co ,masz we zwyczaju? Opowiadano mi o wiedzminach. Zapamietalem, ze wiedzmini porywaja malenkie dzieci, które potem karmia magicznymi ziolami. Te, które to przezyja, same zostaja wiedzminami, czarownikami o nieludzkich zdolnosciach. Szkoli sie je w zabijaniu, wykorzenia wszelkie ludzkie uczucia i odruchy. Czyni sie z nich potwory, które maja zabijac inne potwory. Slyszalem, jak mówiono, ze najwyzszy czas, by ktos zaczal polowac na wiedzminów. Bo potworów jest coraz mniej, a wiedzminów coraz wiecej. Zjedz kuropatwe, zanim zupelnie ostygnie.
Nivellen wzial z pólmiska kuropatwe, cala wlozyl do paszczy i schrupal, jak sucharek, trzeszczac miazdzonymi w zebach kostkami.
- Dlaczego nic nie mówisz? - spytal niewyraznie, przelykajac. - Co z tego, co o was mówia, jest prawda?
- Prawie nic.
- A co jest klamstwem?
- To, ze potworów jest coraz mniej.
- Fakt. Jest ich niemalo - wyszczerzyl kly Nivellen, - Jeden wlasnie siedzi przed toba i zastanawia sie, czy dobrze zrobil, zapraszajac cie. Od razu nie spodobal mi sie twój znak cechowy, gosciu.
- Ty nie jestes zadnym potworem, Nivellen - rzekl sucho wiedzmin.
- A, zaraza, to cos nowego. Wiec, wedlug ciebie, czym ja jestem ? Kisielem z zurawiny? Kluczem dzikich gesi, odlatujacych na poludnie w smutny, listopadowy poranek? Nie? Wiec moze cnota, utracona u zródla przez cycata córke mlynarza? No, Geralt, powiedz mi, czym jestem . Nie widzisz, ze az sie trzese z ciekawosci?
- Nie jestes potworem. W przeciwnym razie nie móglbys dotykac tej srebrnej tacy.
A juz w zadnym wypadku nie wzialbys do reki mojego medalionu.
- Ha! - ryknal Nivellen tak, ze plomyki swiec przybraly na moment pozycje horyzontalna. - Dzis jest najwyrazniej dzien wyjawiania wielkich, strasznych tajemnic! Zaraz sie dowiem, ze te uszy wyrosly mi, bo jako dziecko nie lubilem owsianki na mleku!
- Nie, Nivellen - powiedzial spokojnie Geralt. - To sie stalo na skutek rzuconego uroku. Jestem pewien, ze wiesz, kto nucil ten urok.
- A jezeli wiem, to co?
- Urok mozna odczynic. W wielu wypadkach.
- Ty, jako wiedzmin, oczywiscie umiesz odczyniac uroki. W wielu wypadkach?
- Umiem. Chcesz, zebym spróbowal?
- Nie. Nie chce.
Potwór otworzyl paszcze i wywiesil czerwony ozór, dlugi na dwie piedzi.
- Zatkalo cie, co?
- Zatkalo - przyznal Geralt.
Potwór zachichotal, rozparl sie w fotelu.
- Wiedzialem, ze cie zatka - powiedzial. - Nalej sobie jeszcze, usiadz wygodnie.