Za to o rodzinie Gąsowskich wiedziała wszystko.

– Ta Jadzia to w Anglii siedzi, już prawie rok będzie – mówiła, a niejaki pod komisarz Adam Błażej, wysoce uzdolniony językowo, trzymał przy uchu słuchawkę i tłumaczył z marszu. – Czasem dzwoni, a przeważnie to listy pisze. Ona tam u jednej takiej pracuje, Topis się nazywa, czy Tomkis, jakoś tak, Ewa, za Anglika poszła, to nawet jakaś rodzina, dziesiąta woda po kisielu, dom duży, ale dzieci nie ma ani nic, więc Jadzia sobie nawet chwali. Ta Ewa po naszemu gada, tam chyba tylko z tym mężem jakieś kłopoty, ona się go trochę boi, Ewa znaczy, zazdrosny okropnie, tak Jadzia pisze. Teraz go nie ma, jak ostatnim razem pisała, do Ameryki jechał biznesy jakieś robić, ale pewno niedługo wróci. A ta Ewa modą się zajmuje, też zarabia, ale gdzie jej tam do jego pieniędzy! A tu się cała rodzina rozjechała, Gąsowscy nad morzem siedzą, Jędruś na jakimś obozie w Bieszczadach, a Basia na Mazurach, całą grupą, kursy pływania robią. A bo w ogóle co się stało?

Inspektor Rijkeveegeen spytał pośrednio, czy Jadzia z Chelsea nie wybierała się przypadkiem również na jakiś urlop. Sąsiadka odparła, że nic o tym nie wie, o żadnym urlopie w listach mowy nie było. Chyba że na krótko, dwa-trzy dni, bo jakąś znajomą tam sobie znalazła, w tym całym Londynie, więc najwyżej może do niej, z taką wizytą. Nie, nazwiska i adresu znajomej nie pamięta, chociaż w listach było, tylko imię, Justyna. A co się stało?

Na Jędrusia w Bieszczadach i Basię na Mazurach wielkiej nadziei nie było, Adam Błażej zatem z własnej inicjatywy spytał o Gąsowskich nad morzem. A tak, ich adres sąsiadka znała i nawet telefon. A co się właściwie sta…?

– Nic – odparł przytomnie. – Pani Ewa Thompkins jest pilnie potrzebna w pracy, wyjechała dokądś, numer jej komórki zgubili i przez gosposię chcą znaleźć. A gosposi akurat nie ma, więc też jej szukają w pośpiechu. Może jest właśnie u tej znajomej. Zaraz się wszystko załatwi i będzie po sprawie.

Po czym, uszczęśliwszy inspektora Rijkeveegeena nowymi szansami, poszedł dzwonić do Gąsowskich z innego telefonu, bo sąsiadka uszy już miała na metr, a wiedział z pewnością, że trochę będzie musiał nałgać. Zadzwonił z łomiankowskiej komendy.

Po czym inspektor Rijkeveegeen poprosił angielską policję o sprawdzenie stanu osobowego apartamentu gdzieś na końcu Whitechapel i odnalezienie osoby o nazwisku Justyna Siejka, cudzoziemki pochodzeniu polskiego. W zamian uzyskał informacje z ostatniej chwili, dotyczące Ewy Thompkins.

Natrafiono mianowicie przed godziną na starszą panią z sąsiedniej willi, jedyną osobę, mającą coś do powiedzeniu, A owszem, panią Thompkins zna, a znacznie lepiej zna ją jej pies, sprawiający ustawicznie kłopoty. Pani Thompkins niewątpliwie kocha psy, pies to wyczuwa i kocha ją wzajemnie, przy każdej okazji pędzi do niej i wdziera się do jej ogrodu. Stąd w ogóle znajomość. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pan Thompkins, osobnik nader despotyczny, który nienawidzi wszelkich zwierząt i już zapowiedział psu pani Mills straszliwe konsekwencje.

Aktualnie pana Thompkinsa nie ma, wyjechał do Nowego Jorku albo może do San Francisco, w każdym razie do Stanów Zjednoczonych, pies zyskał odrobinę swobody, ale pani Thompkins też wyjechała, co oczywiście stwierdził pies. Ściśle biorąc, suka. Wywęszyła jej wyjazd i pchała się do samochodu, dzięki czemu pani Mills zna dokładnie dzień i godzinę odjazdu Ewy i wie z całą pewnością, że pana Thompkinsa już wtedy od tygodnia nie było. Wie także, iż w domu została gosposia, z którą się dość trudno dogadać. Ponadto coś jej się widzi, że mariaż państwa Thompkins nieco zgrzyta, czemu trudno się dziwić, bo pan Thompkins jest gburowatym i nadętym starym ramolem, a pani Thompkins piękną i młodą kobietą. Nie tylko pies wprowadza zadrażnienia między nimi.

Siłą rozpędu, a może wiedziona ambicją, angielska policja poszła dalej i dyskretnie przepytała innych sąsiadów. Ci z przeciwka wiedzieli tyle, że w tym domu mieszkają dwie piękne kobiety, jedna młodsza, druga starsza, oraz dżentelmen w sile wieku. Młodsza dama zazwyczaj przebywa na miejscu, często ją widać w ciągu dnia, starszą widać rzadziej. A wszyscy razem prowadzą dość regularny tryb życia bez żadnych irytujących ekscesów. Nie ma ich? Możliwe. W okresie wakacyjnym nie ma w domach wielu ludzi.

Sąsiedzi ze strony przeciwnej niż pani Mills stwierdzali, że istotnie, obok ktoś mieszka, zdaje się, że wyłącznie osoby dorosłe, spokojne i niekonfliktowe, które ich nic nie obchodzą. Sąsiadów z tyłu w ogóle nie było, siedziba świeciła pustką.

Pod wieczór, mimo tych niepowodzeń, inspektor Rijkeveegeen uznał, że ma chyba swój dzień, ponieważ dotarły do niego dwie kolejne, napawające otuchą wieści.

Po pierwsze, policja francuska jakieś dziesięć czy jedenaście dni temu złapała narkomana, który usiłował wedrzeć się do prywatnego garażu willi na bliskim przedmieściu Paryża, w Neuilly-sur-Seine, z którego to garażu prowadziło bezpośrednie wejście do budynku. Narkoman dokonywał włamania niezdarnie, acz skutecznie, ponadto włączył alarm, no i został zniechęcony do dalszych działań. Właściciela willi nie było, wyjechał na wakacje, ale w garażu stał samochód, którego numer zapisano tylko z rozpędu, bo nikomu do niczego akurat nie był potrzebny.

Sprawdzając w komputerze rozmaite mandaty i notatki służbowe na prośbę holenderskiego kolegi, odnaleziono ów numer bez wielkiego trudu. Numer upragnionego, poszukiwanego usilnie, ciemnozielonego mercedesa…

Czyniąc dalsze starania, wciąż na rzewną prośbę holenderskiego kolegi, stwierdzono, iż, primo, mercedes wcale nie należy do właściciela willi, który jeździ granatowym jaguarem, a secundo, już go nie ma. Dziesięć dni temu w owym garażu stał, ale teraz nie stoi. Nic tam nie stoi, garaż jest pusty. Właściciel willi, niejaki Marcel Lapointe, może znajdować się wszędzie, szukać go nie będą, chyba że inspektor Rijkeveegeen poda naprawdę poważny powód natychmiastowego łapania faceta.

Przy okazji wszyscy w żywe kamienie przeklęli okres wakacyjny.

Elementarna uczciwość i obawy przed konsekwencjami służbowymi nie pozwoliły inspektorowi twierdzić stanowczo, iż pan Marcel Lapointe zamordował Ewę Thompkins i zawiózł ją do Zwolle jej własnym samochodem. Poprosił zatem tylko o rysopis.

Rysopisem posłużono mu chętnie. Silny brunet, typ nieco diaboliczny, wzrost metr siedemdziesiąt dziewięć, waga siedemdziesiąt osiem kilo, wiek trzydzieści siedem…

Tu mu się zaczęło nie zgadzać i wcześniejsze wątpliwości na tle Ewy Thompkins drgnęły na nowo. Natychmiast jednak przyszła druga wiadomość i wnikliwe rozważania musiały poczekać.

Justyna Siejka w Londynie została znaleziona wręcz błyskawicznie i okazało się, że włada językiem angielskim dostatecznie, żeby dało się z nią porozumieć. Tym razem telefoniczne przesłuchanie inspektor przeprowadził osobiście.

Czy zna Jadwigę Gąsowską? Zna, owszem. Czy wie, gdzie ta Jadwiga znajduje się w tej chwili? Nie, w tej chwili nie. A gdzie znajdowała się, na przykład, wczoraj…?

A, wczoraj… No, była u niej z wizytą. Tak na dzień, dwa, przyjechała, bo tam dom pusty, nic nie miała do roboty, tutaj też nic…

Trochę się ta Justyna Siejka zaczęła plątać, więc inspektor delikatnie przycisnął. Otóż Justyna pracuje u takich jednych, Anglicy, oczywiście, sklep mają, na dwa tygodnie zamknęli i pojechali do Szkocji, a ona tu mieszka i pilnuje. Spotkały się z Jadwigą, bo dlaczego nie? Ale Jadwiga musiała jechać, zajrzeć do willi, kwiatki, ogród i tak dalej, na zakupy się wybierała, więc gdzie jest teraz, nie wiadomo. Ale wróci, umówiły się, też mają rodzaj urlopu, obejrzą sobie Londyn, bo tak normalnie to czasu brakuje…

Kiedy wróci? A kto ją tam wie, może jutro…

Inspektor Rijkeveegeen poczuł w sobie straszliwą chęć zwizytowania Londynu, ale zdołał ją jakoś opanować. W końcu od Jadwigi Gąsowskiej potrzebne mu było tylko jedno, żeby otworzyła drzwi policji i wpuściła do willi bodaj jednego technika, który znajdzie choć jeden odcisk palca jej chlebodawczyni. Wszystko pojedyncze. Z angielską policją żył w przyjaźni, załatwią mu to, takie przysługi bywają wzajemne…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: