– Pete! – krzyknął przestraszony.
Crenshaw doskoczył w krytycznym momencie, jeszcze chwila, a Jupiter Jones wylądowałby w przepaścistej jamie lub dole śmierci otwierającym się znienacka, by pochłonąć w swym wnętrzu ludzką istotę tylko dlatego, że zakłóciła spokój zmarłym.
Crenshaw nieźle się napocił, by utrzymać grubasa.
– A mówiłem, żebyś schudł?
Nagle coś popchnęło Jupitera w górę. Poczuł silny cios w udo. Z wnętrza ziemi wyleciała w powietrze deska, a za nią czarna głowa i dwie ubłocone dłonie.
– Rany boskie, żywy nieboszczyk! – wyszeptał Pete drżącymi wargami. – Jupe, wiejemy co sił w nogach!
– Kiedy nie mogę. Skręciłem nogę w kostce! – Pierwszy Detektyw z przerażeniem wpatrywał się w wyłaniającą się z grobu postać. Zanim zdążył zamknąć oczy i pomodlić się do świętej Brunhildy, patronki ludzi nieszczęśliwych i opuszczonych, w którą bezgranicznie wierzyła ciotka Matylda, usłyszał zgrzyt zębów, czyjeś niezborne ruchy i charczący głos:
– Co tak długo, do diabła? Mogłem się zmienić w żółtą czaszkę, jak te na dole!
ROZDZIAŁ 8. KTO CHCE WSPÓŁPRACY Z POLICJĄ?
Następnego dnia w Kwaterze Głównej trwała gorączkowa narada.
– Dość tego! – wrzeszczał Bob. – Czuję głęboką niechęć do nierozwiązanych tajemnic! Całą noc moczyłem się w wannie pełnej piany, by zmyć ze skóry zapach nieboszczki Claudii Tarvi, żony jednego z Prosperów Osborne’ów!
– A mówiłeś, że jej trumna ocalała od zagłady, w odróżnieniu od innych, porozbijanych? – spokojnie odparł Pete. Masował ramiona zmęczone podpieraniem utykającego Jupitera. Całą powrotną drogę prawie niósł Pierwszego Detektywa ze spuchniętą stopą.
– I co z tego? Śmierdziała jak inne. Nie macie pojęcia, jak tam jest.
Jupiter Jones zmienił kompres. Oparty o kanapę, co parę minut moczył gazę w środku zmniejszającym opuchliznę. Co prawda, kostka nadal bolała, ale już dawało się na niej kuśtykać. Cała wyprawa na stary irlandzki cmentarz na wyspie wydawała się koszmarnym snem. Rozumiał stan psychiczny Andrewsa. W końcu nie co dzień obcuje się z czaszkami i piszczelami w ciemnym, zimnym grobowcu. Ale musieli węszyć dalej, bo wciąż połowa puzzli nie pasowała do siebie.
– Bob, było, minęło. Ale teraz, na Boga, weź się do roboty! Masz najnowocześniejszy sprzęt komputerowy, jeśli nie, poszperaj w bibliotece miejskiej. Muszą być jakieś informacje na temat grobowca Whitehouse’ów. Dlaczego słychać w nim ludzkie głosy?
Bob nadął się, ale nie mógł nie przyznać mu racji.
– Dobrze, ja tu zostanę. I sprawdzę, co się da. Ale Pete musi wyciągnąć coś z George’a Lawsona. Mówię wam, że słyszałem na cmentarzu głos Mortimera. On ma taki charakterystyczny akcent ze Wschodniego Wybrzeża. Tkwi w tym po uszy!
– Ale w co, Bob? W co? – Pete masował bark.
Jupiter ssał wargę.
– Odzyskał pamięć i nie chce się przyznać? Do czego? Szuka skarbu w gadającym grobowcu? To nie egipska Dolina Królów ani sarkofagi faraonów. To tylko stary cmentarz. Fakt, że dość niezwykły.
Gość, który wdarł się do Kwatery Głównej, też był niezwykły. I nieoczekiwany. Miał czerwoną ze złości twarz i spoconą policyjną czapkę w rękach.
– Gdzie Osborne? – wrzasnął od progu.
Jupiter głośno zagwizdał.
– Sierżant Mat Wilson? We własnej osobie? W czym możemy pomóc?
Szef posterunku w Rocky Beach oparł się plecami o ścianę.
– Nie daję rady – wysapał.
Pete szeroko otworzył oczy. To się zdarzyło po raz pierwszy w życiu. Mat Wilson! Słynny poskramiacz miejscowych gangsterów, facet, którego polecenie wbijało złodziejaszków za kraty na całe lata, stał oparty o chwiejną futrynę i rozpaczał!
– My też – przyznał Jupiter. – Nic się nie klei.
– Co wiecie o tym Prosperze Osborne’ie? No, co wy o nim wiecie? Tak naprawdę?
Bob wyłączył komputer.
– A powie nam pan, co wie o śmierci wróżki Clarissy Montez? Bo to pierwszy trup w śledztwie. Nie mamy dostępu do protokołów koronera Bullita. Nasza przyjaciółka, Vanessa, została przez niego zobowiązana do milczenia aż do zakończenia śledztwa.
Mat wyprostował się.
– Kim jest naprawdę Prosper Osborne? Jupiter Jones chrząknął.
– Facetem, który stracił pamięć. W nieznanych okolicznościach. Przyszedł do nas z rozbitą głową, zarośnięty niczym neandertalczyk. Naprawdę nic o sobie nie wiedział. Ocknął się z trzema czekami w kieszeni. Na okaziciela. Taki był początek.
– Sprawdzę ten hotel, w którym mieszka.
– Nie trzeba. Nazywa się “Grazia Piena”. We włoskiej dzielnicy. Prowadzi go para – Graziella i Vincenzo Pergola. Mortimer mieszkał u nich. Pod osiemnastką.
– Mortimer? – zdumienie sierżanta było przeogromne.
– Pan Osborne. My nazwaliśmy go tak dlatego, że…
– Bob! – wtrącił Jupe. – To mało ważne. Tak, sierżancie. Nazwaliśmy nieznajomego Mortimerem. Jakoś trzeba się było do niego zwracać.
– Dlaczego się przedstawił policji jako Prosper Osborne?
– Na szyi miał medalion. Z literami: PO. Andrews sprawdził, że to godło historycznego rodu. Ich praszczur razem z Beringiem odkrył Alaskę…
– Nie przesadzacie? – jęknął zgnębiony “szeryf”.
– Nie – Jupiter postanowił odkryć parę kart. – Taki sam medalion miała na szyi Clarissa Montez.
Sierżant wsadził nos w służbowy notatnik.
– Niczego takiego nie było. Tylko srebrny łańcuszek. Sanchez nie przeoczyłaby medalionu!
– Istotnie – kiwnął głową Bob. – Ale miała go na szyi, gdy ja tam byłem. Przed śmiercią. Identyczny!
Mat Wilson przyglądał się chłopcom z niedowierzaniem.
– Poszliście do wróżki?
– Tak jakby. Cały czas śledziliśmy Mortimera. I ludzi z hotelu. Właściciel chyba nas nie docenił. Powiedział, że Mortimera przywiozła taksówką niejaka Clarissa Montez. Teraz pan rozumie?
– To nie ma sensu! – warknął Mat, wracając do równowagi. – Ona przecież mieszka w tej dzielnicy.
– Wtedy nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Ani że jest wróżką. Za wszelką cenę chcieliśmy pomóc Mortimerowi. Odkryć jego przeszłość. Ale kiedy Bob zobaczył te skrzynie…
– I broń – dorzucił Jupe. – Zobaczył pod stołem kupę żelastwa.
– Sądziliście, że Clarissa jest… szefową gangu?
– Nie, panie sierżancie – wtrącił Pete. – Raczej myśleliśmy, że chodzi o handel bronią.
– Dlaczego nie powiadomiliście policji? – huknął Mat. Widać wracał do normy.
– Bo nam pan nie dał szans – mruknął Jupiter. – A potem razem ze swoim Prosperem Osborne’em urządził pan ten cyrk na nadbrzeżu. Dlaczego?
Mat Wilson spochmurniał.
– Już mówiłem: Prosper Mortimer… tfu! Osborne przyszedł na posterunek, by zawiadomić, że statkiem o nazwie “Ariel” przypłynie ładunek narkotyków. Co się okazało bzdurą. Przeszmuglowali jedynie kilkunastu Meksykanów.
– I co na to Prosper?
– Nic. Zniknął. Dlatego go szukam. Także u was.
Jupiter Jones ważył racje. Współpraca z policją dawała dostęp do danych, o których trudno marzyć zwykłym śmiertelnikom. Ale też nie zamierzał rezygnować z samodzielnego wykrycia zarówno morderców Clarissy Montez i dziennikarza Benjamina Robertsa, jak i tajemnicy gadającego grobowca.
– Mam propozycję – powiedział, zmieniając okład – zajmiemy się dalej sprawą pod warunkiem, że George Lawson będzie do naszej dyspozycji.
– Zwariowałeś? – ryknął Mat. – Konstabl policji współpracujący z bandą dzieciaków?
Bob prychnął niczym rozzłoszczony kot.
– A jednak przyszedł tu pan prosić o przysługę! jesteśmy odpowiedzialnymi prywatnymi detektywami! Już nie raz się pan przekonał, że potrafimy rozwiązywać zagadki szybciej niż policja. Więc niech nas pan nie obraża…
– To co z tym Lawsonem? – Wilson pocierał czerwony nos.
– Poprosimy o pomoc tylko wtedy, kiedy trzeba będzie komuś założyć kajdanki. Albo go zastrzelić. Zgoda?
Mat kiwnął głową. Odlepił się od ściany, strzepując niewidoczny pyłek z munduru.
– Muszę o wszystkim wiedzieć. Codzienny raport!