– A koroner Bullit? – spytał Pete. – Co robi Bullit?

Wilson zmarszczył brwi. Też nie lubił powolnego Bullita.

– Wie tylko tyle, że dziennikarza otruto. To nie był atak serca. Najprawdopodobniej oba morderstwa popełniła ta sama osoba. Świadkowie widzieli, jak wysoki blondyn ze związaną z tyłu kitką, w dżinsowym garniturze, znikał w krzakach tuż po waszym wyjściu z zoo. Taki sam pojawił się pół godziny przed wizytą Vanessy u wróżki.

– Czyli… zanim ona zobaczyła martwą Clarissę?

– Dokładnie. Tak zeznali liczni świadkowie. Więcej nic na ten temat nie wiadomo. Odcisków palców w kanciapie wróżki jest więcej niż gwiazd na niebie. Szukać blondyna z kitką, w dżinsowym garniturze, to jakby próbować znaleźć igłę w stogu siana.

– A co Sanchez odkryła pod podłogą kanciapy?

Mat wzruszył ramionami.

– Nic nie odkryła. O tym też wiecie? Były tam stare szmaty. Ani śladu broni.

– Bo wynieśli. Tam na pewno był jakiś schowek. – Bob zawzięcie bronił swoich racji. – Coś przechowywali.

– Może. Według planów w tej dzielnicy są podziemne przejścia. Kiedyś, w czasie prohibicji, szmuglowano tamtędy beczki z alkoholem. Wloty do piwnic dawno zasypano. Prohibicja się na szczęście skończyła.

– Ale nie skończył się przemyt – powiedział Jupe. – A my dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi!

Dwa dni później detektywi zebrali się w Kwaterze Głównej, by porównać wyniki śledztwa.

– Bob, ty pierwszy. Co wiesz o grobowcu?

Andrews przetarł zaczerwienione powieki. Oczy piekły go od wielogodzinnego wpatrywania się w ekran.

– Są nowe dane. Rodzina Osborne’ów połączyła się z familią Whitehouse’ów pięćdziesiąt lat temu.

– W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku? Co się wtedy zdarzyło?

Bob szeleścił kartkami.

– Prosper Osborne numer szesnasty… licząc od początku rodu wyjaśnił, widząc zniecierpliwienie Pete’a – ożenił się ze starszą o trzydzieści lat wdową po magnacie naftowym Lincolnie Whitehouse’ie.

– Zrobił to dla forsy? – bąknął Jupiter.

– Jasne. Wdówka miała siedmiozerowe konto w banku i kupę ziemi. Jej trumna też tam jest. Pamiętam…

– A Prosper? Ten szesnasty?

Bob zawahał się.

– I tu jest problem. Po śmierci staruchy, miała już prawie sto lat, Prosper wyjechał do Europy. Niby po to, żeby ukoić nerwy po stracie ukochanej żony. A tak naprawdę… nabył posiadłość na Sycylii. W okolicach Palermo.

– Tam rządzi mafia. Cosa Nostra! – Jupiter dobrze pamiętał film “Ojciec chrzestny” nakręcony przez Coppolę.

– Tak. Prosper ożenił się po raz drugi. Z niejaką Cristiną Catalucci. Córką Sola Catalucciego. Mówi wam to coś?

Jupiter zagwizdał.

– Solo Catalucci! Zgodnie z tym, co nam powiedział Mortimer, jest właścicielem biura podróży Palermo Travel! Ale to niemożliwe. Daty się nijak nie zgadzają. Ówczesny Solo kończyłby dziś setkę.

– Zgadza się – radośnie przytaknął Bob. – Toteż nasz Solo jest synem tamtego. Też pochodzi z Sycylii.

– I co dalej? Zwariować można. Mieliśmy mówić o grobowcu Whitehouse’ów. A zeszliśmy na Cosa Nostra! – Pete ćwiczył z zapałem podciąganie na ugiętych rękach. Drabinka na ścianie przyczepy trzeszczała niebezpiecznie.

– Sorry, ale to wszystko ma ze sobą związek – warknął Bob. – Pamiętacie, że istnieje legenda o skarbie na cmentarzu na Windy Island? I hasło, które rzucił Roberto Montalban: baretta!

– To marka pistoletu. Może będziemy mogli wykorzystać hasło?

– Chcesz wleźć do grobowca? – przeraził się Bob. – Beze mnie! Odpadam!

Crenshaw przerwał ćwiczenia.

– Ja mogę pójść. Interesują mnie tamci ludzie. Chcę wiedzieć, co robią. Weźmiemy forda, wsiądziecie razem z Bobem, a ja pojadę radiowozem z Lawsonem. Zostawimy konstabla pod bramą. Tam jest mnóstwo miejsca, by ukryć policyjnego grata. Ty z telefonem komórkowym będziesz łącznikiem.

– Między kim a kim? – westchnął Jupiter.

– Między Lawsonem a mną. Kiedy wejdę do grobowca. Niestety, będę potrzebował jeszcze jednej komórki. Mat musi się zgodzić. Wejdę, bo znam hasło. Reszta to wasza sprawa.

– Mogą cię zabić! – sprzeciwił się Jupiter. – Są uzbrojeni. Łysy Solo Catalucci ma barettę pod lewą pachą. Roberto też.

– A widzisz inne wyjście? Ktoś zabił wróżkę i dziennikarza. A my jesteśmy w lesie. Policja także. Trzeba znaleźć blondyna z kitką. Na pewno ukrywa się w grobowcu!

– To jeszcze nie wszystko – westchnął Bob z nosem w notatniku. – Wygrzebałem tę informację w starych kronikach Muzeum Historycznego. Do spadkobierców wdowy po Lincolnie Whitehouse’ie należą rozległe tereny pomiędzy Reno a Sacramento. Jak myślicie, co tam jest?

– Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami Pete. – To górski łańcuch i wąwóz Golden Rover. Ładnie i daleko.

Bob kręcił głową.

– Mój nos detektywa mówi mi, że ma to związek z naszą sprawą.

– Jaki?

– Nie wiem dokładnie. Należałoby zrobić wycieczkę.

Jupiter Jones rozłożył ręce.

– Zmiłuj się, Bob! To chyba z tysiąc kilometrów. Nie mamy czasu. Mnie nie interesuje Golden River, tylko gadający grobowiec na wyspie! Może nasz pan myszek jest spadkobiercą fortuny Whitehouse’ów i Osborne’ów?

Bob i Pete spojrzeli po sobie.

– Bingo! Jupe, jesteś genialnyl! To całkiem możliwe, że Mortimer to Prosper Osborne numer siedemnaście!

– Ja zwariuję! – Bob złapał się za głowę. – Sądzicie, że przyjechał z Europy? Z Palermo? Jego angielski jest bezbłędny. Czy to możliwe, że tutaj ktoś dał mu w łeb i po tym Mortimer zgłupiał doszczętnie, zapominając, kim jest? Kto mógłby to zrobić?

Jupiter Jones miał minę magika wyciągającego królika z cylindra.

– Inny spadkobierca. Czyhający na majątek po przodkach. Na przykład… po tej staruszce, jak jej tam… Bob?

Andrews wetknął nos w papiery.

– Żona Lincolna Whitehouse’a była z domu… była…

Chłopcy spojrzeli na przyjaciela z niepokojem. Bob był blady jak płótno.

– Co z tobą? Nie możesz odczytać? Źle się czujesz?

Bob oprzytomniał.

– Ona się nazywała Thereza Montalban! Thereza MONTALBAN WHITEHOUSE OSBORNE!

– Tu jest pies pogrzebany! – zajęczał Jupiter. – Teraz reszta puzzli zaczyna do siebie pasować. Wojna pomiędzy spadkobiercami. Prosper Osborne contra Roberto Montalban! Trzeba ostrzec Mortimera! O ile nie wróciła mu pamięć. O ile wie, o co tu chodzi?

– O złoto! – wyszeptał Bob, stukając w klawiaturę. – O złoto, panowie! DUUUżo złota!

Następnego dnia każdy z Trzech Detektywów robił to, co do niego należało. Bob sprawdzał stare mapy w Instytucie Geologii. Jupiter Jones uzgadniał szczegóły z George’em Lawsonem na posterunku policji. Najbardziej ekscytujące zajęcie przypadło Crenshawowi. Tak się do niego przygotowywał, że aż wylał na siebie pół butelki ojcowskiej wody kolońskiej.

– Tato, nie bądź sknerą. Idę na randkę z piękną dziewczyną.

– Trzydziesta szósta w tym tygodniu! – papa Crenshaw zatkał nos. W łazience unosiły się opary nie do wytrzymania. – Jak się nazywa dzisiejsza ofiara, synku?

– Juanita. Juanita Montenegro. Dziewczyna z biura podróży o nazwie Palermo Travel. Ale ona jeszcze nie wie, że idzie ze mną na randkę.

Godzinę później już wiedziała. Elegancki i pachnący wodą Armaniego chłopak o bicepsach sportowca i urzekających zielonych oczach zauroczył ją całkowicie.

– Załatwi mi pani ten wyjazd? – oczy Crenshawa błyszczały wewnętrzną gorączką. Jego uśmiech numer dwanaście był zniewalający.

– Za… załatwię – wyjąkała Juanita, czując, jak jej miękną nogi.

– A pójdzie pani ze mną na kawę? – czarował.

– Ja… pracuję – wyszeptała, czując jego oddech na karku.

– To zrobi pani sobie przerwę – rzekł, biorąc ją za rękę. – Jakie śliczne paluszki…

Dwadzieścia minut później siedzieli w kawiarni hotelu, “Majestic”. Pete, prócz włoskich pachnideł, wydusił od ojca zaliczkę. Mógł więc spokojnie zamówić aperitif.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: