– Właź, Bob, wracamy!
Dopiero następnego dnia spotkali się w Kwaterze Głównej.
– Mówię wam, że to był on. Mortimer. Wyglądał jak angielski lord.
– A kiedy ty widziałeś ostatnio lorda? – zwątpił Pete.
– W kinie! Wiem, co mówię! Tak samo zdumieni byli gruby Włoch i Roberto. Tylko Juanita robiła wrażenie, jakby nie rozumiała ich zachowania. Mortimer wyglądał jak facet, który udaje się na wyścigi w Ascot. Nawet chusteczkę w kieszonce miał wyprasowaną. Wyglądał jak z żurnala.
Jupiter Jones pogwizdywał przez zęby.
– Teoretycznie możliwe. Widzieliśmy ostatnio zarośniętego niedźwiedzia w roboczym stroju. Ale nie zapominajcie, że miał trzy czeki American Express na okaziciela. Facetowi znudził się obskurny wygląd. Zafundował sobie superciuchy w stylu bankierów z Wall Street. Ostrzygł się i ogolił. Ale nie sądzę, by mu wróciła pamięć.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Bob.
– Zmieniłby miejsce zamieszkania, jest wiele niedrogich, lecz schludnych hoteli w lepszych dzielnicach Rocky Beach. Jeśli tkwi dalej we włoskim “Grazia Piena”, to tylko dlatego, że czeka, aż go coś spotka.
– Co? Cios w potylicę i zniknięcie pozostałych czeków?
Jupiter kręcił głową.
– Przecież gruby wie, że tamten ma czeki. Gdyby je chcieli rąbnąć, dawno by to zrobili. Widocznie komuś bardzo zależy, żeby Mortimer miał za co żyć. Może nie tylko on czeka, aż wróci mu pamięć?
– Ale komuś innemu zależy, żeby mu nie wróciła! – warknął Pete. – Dalej nic nie wiemy.
Bob od godziny walił w klawiaturę. Na ekranie komputera zmieniały się obrazy.
– Czego szukasz, Bob?
– Medalionu. Dopiero teraz sobie przypomniałem. Były jednakowe.
Pete oparł się o ścianę.
– Możesz mówić jaśniej?
– Mogę. Pamiętacie, co miał Mortimer na szyi?
Jupiter Jones spojrzał na niego z nadzieją. Na stoliku obok leżał srebrny przedmiot zabrany przez Crenshawa ze schowka pod stołem wróżki Clarissy.
– Taki jak ten. Owalny medalion z literkami PO. Dlaczego…
– Bo taki sam miała na szyi madame Montez! Widziałem go, jak was teraz widzę.
Pete usiadł na podłodze, wyciągając nogi.
– Albo ukradła go Mortimerowi, albo są dwa takie same.
Andrews znów odwrócił twarz ku ekranowi.
– Medalion to znak. Otworzyłem portal Muzeum Okręgowego. Szukam w starych aktach, dokumentach sprzed wielu lat.
– Sądzisz, że jakaś grupa ludzi posługuje się medalionem jako znakiem przynależności do… organizacji? – westchnął Jupiter. – Ten wygląda na bardzo stary.
– Sataniści? – jęknął Pete. – Czarna magia? Wróżka i pan mysz, który utracił pamięć? Ale to ona go przytaszczyła do hotelu. Para handlująca bronią i starymi materacami?
Jupiter Jones prychnął.
– Wszystko możliwe. W końcu myszek nie wie, kim jest. Równie dobrze może być szefem gangu.
Pete długo nie wytrzymał w jednej pozycji. Wstał, wciągając dres.
– Bzdura! Gruby Włoch by wiedział. A także ten… przystojniak, jak o nim mówi Bob…
– Roberto. Ludzie… mam!
– Co? – Pete, z jednym rękawem powiewającym niczym sztandar, rzucił się w kierunku komputera. I oniemiał.
– Taki sam. Jak go znalazłeś, Bob?
Jupiter Jones włożył gumę do ust. Silny smak mięty go otrzeźwił. Zajrzał Bobowi przez ramię.
– Dokładnie taki sam. Owalny medalion wielkości srebrnej dolarówki. Liście wawrzynu i litery: PO. Co one oznaczają, Bob?
Andrews powiększył pole.
– To nie wawrzyn, tylko liście akantu. Jak na starorzymskich kolumnach. Litery PO to inicjały… Prosper Osborne. Nazwisko historycznego odkrywcy Alaski. Razem z Beringiem… on był…
Rumor, jaki się rozległ przy wejściu, zaskoczył detektywów.
Gdy się obejrzeli, elegancki mężczyzna w beżowym garniturze leżał na schodkach obok Kaczora Donalda, zaczepiony modnym pantoflem o wyszczerbioną gumową wycieraczkę.
– Mortimer! – ryknął Pete, rzucając się na pomoc. – Zemdlał? Dużo czasu upłynęło, zanim pan mysz wrócił do siebie. Mrugając oczyma, rozglądał się po zagraconym wnętrzu. Zaciekawiły go jedynie bokserskie rękawice Crenshawa.
– Twoje?
– Tak. Od czasu do czasu uprawiam boks. Pan też?
Mortimer próbował usiąść. Z rozciętego czoła sączyła się strużka krwi. Pete sprawnie założył opatrunek.
Jupiter Jones żuł gumę z szybkością młota parowego.
– Wie pan już, kim pan jest?
Mortimer skrzywił wargi.
– Wiem, że szedłem do was, bo nie mam tu nikogo, kto mógłby mi pomóc. Poszedłem do fryzjera, kupiłem ubranie… musiałem zobaczyć, jak wygląda moja twarz bez zarostu. Myślałem, że…
– Sądził pan, że to pomoże przypomnieć sobie, kim pan jest? Odbicie w lustrze? I co?
– Nic. Moja nowa twarz jest mi tak samo obca, jak ta zarośnięta.
– Dlaczego znów stracił pan przytomność? – Bob kucał obok nieszczęśnika. – Stało się to w momencie, gdy wymówiłem nazwisko Prosper Osborne? Mówi to coś panu?
– Nie wiem. A kim on był?
Bob wskazał dłonią na ekran komputera.
– Zasłużona rodzina irlandzka. Pierwszy Prosper Osborne z Beringiem…
– Słynny żeglarz i odkrywca! – dorzucił Pete. – Razem przemierzyli Alaskę. Potem wyprawili się nad Jukon, gdzie Osborne odkrył żyły złota. Stały się potem jego obsesją.
– Kiedy? – westchnął Mortimer, trąc podbródek.
– Okropnie dawno – stwierdził Bob. – W 1792 roku.
– Wie pan – pochwalił się Jupiter – to było zaraz po utworzeniu Stanów Zjednoczonych.
Mortimer zamyślił się głęboko.
– Ten medalion, który ma pan na szyi, nosili potomkowie Prospera Osborne’a. – dorzucił Bob. – Ale nie tylko! Jeden znaleźliśmy u wróżki…
Jupe położył palec na nosie.
– Bob, to są szczegóły nieistotne…
Mortimer uważnie słuchał.
– Ale… co z tego, że jakiś Osborne odkrył złoto? Co ja mam z tym wspólnego. Tylko ten nieszczęsny medalion?
Bob kręcił głową.
– Medalion został po raz pierwszy wybity za prezydenta Ulyssesa Granta. Pamiętasz, kiedy rządził, Jupe?
Pierwszy Detektyw pękł jak nakłuty balonik. Nigdy go specjalnie nie obchodzili prezydenci. Pewnie kiedyś się tego uczył. Ale czy się nauczył?
– Nie! – warknął niezadowolony.
– Ja też nie wiem – przyznał się Pete.
Bob miał litość nad przyjaciółmi.
– Powiedzmy, że data jest mniej ważna. Ale to właśnie za czasów Granta powstał Uniwersytet Kalifornijski z siedzibą w Berkeley. A potomkowie Prospera zakładali setki fundacji naukowych.
– I co z tego? – smutno kiwał głową Mortimer. – Dalej nie wiem, skąd mam ten medalion. I ta… wróżka? Mam wrażenie, że moje myśli stoją w korku, jak samochód na autostradzie do Malibu.
– Niech pan posłucha – Jupiter wyjął gumę z ust i przykleił do nogi od stołu. – Wokół pana coś się dzieje. Jest grupa ludzi handlujących bronią. Są związani w jakiś sposób z wróżką Clarissą Montez.
– To ona przywiozła pana do hotelu – dorzucił Pete.
– Zamieszani są również właściciele hotelu “Grazia Piena” oraz niejaki Roberto o nieznanym na razie nazwisku.
– A także Juanita. Chyba Meksykanka.
– Czyli nie wiecie nic. – Mortimer wstał.
– Ależ wiemy! – Pete pomógł mu zejść ze stromych schodków. – Tyle, żeby pana ostrzec i równocześnie prosić…
– Mam nie zmieniać hotelu?
– Brawo! – Jupiter Jones głośno zaklaskał w dłonie.
– Nie mam zamiaru. Choć karaluchy są tam tak wielkie, że powinny nosić tablice rejestracyjne! Wciąż myślę, co ja mam z nimi wspólnego?
Jupiter musiał przyznać w duchu, że z punktu widzenia prokuratora śledztwo nie posunęło się ani o centymetr. Wręczył Mortimerowi kartonik.
– To jest nasza wizytówka. Adres Kwatery Głównej już pan zna. Ale są jeszcze dwa telefony, adres poczty elektronicznej i komórka Boba. W razie czego…
– Będę wzywał pomocy! – uśmiechnął się niczym myszka Miki.
– Wygląda, jakby go dziesięć minut pieczono w mikrofalówce powiedział chwilę później Pete, kopiąc kamyk.
– A ty jak byś się czuł, nie wiedząc, kim jesteś? – wybuchnął Bob. – W życiu liczy się tylko…