«Wiem, gdzie to jest – powiedziała i nałożyła rękawiczki. Owinęła szyję niebieską chustką, która zalśniła niczym lapis-lazuli. – O której godzinie?"

«Wszystko zajmie mi pół godziny".

«A więc do zobaczenia w kościele. Ja tymczasem zajrzę jeszcze do biblioteki po pewien artykuł, który będzie mi dziś potrzebny. I proszę, niech pan się nie spóźni. Czeka mnie jeszcze dużo pracy".

Przez chwilę, kiedy oddalała się od stolika, obserwowałem jej plecy okryte czarnym żakietem. Poniewczasie dotarło do mnie, że Helen Rossi uiściła rachunek za nasze kawy.

20

– Kościół Najświętszej Maryi Panny – opowiadał mój ojciec – był małą, nieładną wiktoriańską budowlą, jakich wiele stało na skraju starej części campusu. Wielokrotnie przechodziłem obok niego, lecz nigdy nawet nie zaświtała mi myśl, by wejść do środka. Teraz jednak doszedłem do wniosku, iż w obliczu takiego horroru i zgrozy katolicka świątynia jest jak najbardziej na miejscu. Czyż to nie katolicyzm para się na co dzień krwią i wskrzeszanym ciałem? Czyż nie jest ekspertem od przesądów i zabobonów? Z jakichś względów wątpiłem, aby gościnne, proste protestanckie kaplice, od których aż roiło się na terenie uniwersytetu, mogły mi wiele pomóc. Nie byłyby w stanie powstrzymać nieumarłego. Byłem przekonany, że wszystkie wielkie, kwadratowe świątynie purytańskie w mieście nie poradziłyby sobie z europejskim wampirem. Wystarczały, by palić na stosach poszczególne wiedźmy i ograniczały działania do najbliższej okolicy. Oczywiście, w kościele Najświętszej Maryi Panny stawię się na długo przez przybyciem mego niechętnego gościa. Czy w ogóle przyjdzie? Stanowiło to dopiero połowę próby.

Kościółek był na szczęście otwarty, a jego wyłożone ciemną boazerią ściany pachniały woskiem i kurzem tapicerki. Dwie starsze niewiasty w kapeluszach przystrojonych sztucznymi kwiatami ustawiały na centralnym, bogato rzeźbionym ołtarzu prawdziwe kwiaty. Wszedłem do środka z pewnym zażenowaniem i zająłem miejsce w ostatniej ławce, w miejscu, gdzie mogłem widzieć każdego wchodzącego. Było to długie, nerwowe czekanie, lecz panujący w kościele spokój i szepty dwóch kobiet trochę mnie uspokoiły. Zaczęło ogarniać mnie znużenie po nieprzespanej nocy. W końcu zaskrzypiały dziewiętnastowieczne zawiasy w drzwiach i w progu stanęła Helen Rossi. Niepewnie obejrzała się za siebie, po czym weszła do środka.

Słoneczne światło napływające z bocznych okien rzucało turkusowe i fiołkoworóżowe smugi na jej postać. Popatrzyła na ciągnący się nawą główną w stronę ołtarza dywan. Kiedy nikogo w ławkach nie zobaczyła, ruszyła przed siebie. Bacznie wypatrywałem jakichkolwiek oznak kulenia się, marszczenia skóry, grymasu na jej twarzy… czegokolwiek. Sam zresztą nie wiedziałem, jaka powinna być reakcja Draculi na obecność jego odwiecznego wroga – kościoła. A może mały wiktoriański relikt nie był w stanie stawić czoła siłom ciemności? Lecz kościółek najwyraźniej wywarł na Helen Rossi wielkie wrażenie, gdyż przeszła przez barwne smugi światła padającego z witraży i przystanęła przy chrzcielnicy. Skrępowany nieco swoim podglądactwem, patrzyłem, jak zdejmuje rękawiczkę, macza w święconej wodzie czubki palców i dotyka nimi czoła. Gest był czuły, a wyraz twarzy poważny. Tak, zrobiłem to dla Rossiego. Teraz już z całą pewnością wiedziałem, że Helen Rossi, na przekór twardemu, czasami groźnemu wyglądowi, nie była vrykolakas.

Przy końcu nawy odwróciła się i dopiero wtedy mnie zobaczyła.

«Czy przyniósł pan listy? – zapytała szeptem, wpatrując się we mnie oskarżycielsko. – O pierwszej muszę być na wydziale" – dodała, rozglądając się wokół siebie.

«Czy coś nie tak? – również zapytałem cicho, czując na ciele gęsią skórkę. Odnosiłem wrażenie, że po ostatnich dwóch dniach wyostrzył mi się szósty zmysł. – Czy pani się czegoś boi?"

«Nie. – Wciąż mówiła szeptem. Mięła w dłoni rękawiczki, tak że na tle jej ciemnego żakietu przypominały jasny kwiat. – Po prostu zastanawiam się… czy za chwilę ktoś jeszcze się tu nie pojawi?"

«Nie". – Również rozejrzałem się po kościele. Świątynia była pusta. Przy ołtarzu tylko uwijały się dwie niewiasty z konfraternii.

«Ktoś mnie śledził – oznajmiła cichym głosem. Jej trupio blada twarz, w burzy gęstych, czarnych włosów, miała dziwny wyraz – podejrzliwości i zawadiactwa. Po raz pierwszy zastanowiłem się, ile musi ją kosztować ta próba odwagi. – Wydaje mi się, że ktoś mnie śledził. Drobny, chudy mężczyzna w podniszczonym ubraniu: tweedowa marynarka, zielony krawat".

«Jest pani tego pewna? Gdzie go pani zauważyła?"

«W katalogach – wyjaśniła cicho. – Chciałam zweryfikować pańską relację o powyrywanych kartach. Po prostu w nią nie uwierzyłam. – Powiedziała to bardzo rzeczowo, bez usprawiedliwiania się. – Tam zobaczyłam go po raz pierwszy, a później, w oddali, na Elm Street. Czy pan wie, kto to jest?"

«Wiem – odrzekłem posępnie. – To bibliotekarz".

«Bibliotekarz?"

Najwyraźniej czekała na bliższe wyjaśnienia, ale przecież nie mogłem jej powiedzieć o ranach na jego szyi. Było to zbyt niesamowite, zbyt dziwaczne. W jednej chwili wzięłaby mnie za wariata.

«Chodziło mu zapewne o mnie, o to, co robię. Musi go pani absolutnie unikać. Więcej powiem pani o nim później. A teraz proszę się uspokoić i usiąść. Oto listy".

Przesunąłem się na obitej pluszem ławce, robiąc jej miejsce, i otworzyłem teczkę. W jednej chwili twarz jej spoważniała. Wzięła ostrożnie w dłonie kopertę i wyjęła z niej listy z takim samym uszanowaniem, jak ja uczyniłem to poprzedniego dnia. Byłem ciekaw, jakie wzbudzą w niej uczucia, zwłaszcza te pisane ręką jej ojca, który był źródłem całego gniewu i nienawiści kobiety. Zerknąłem nad jej ramieniem. Trzymała czule listy w wyprostowanych rękach. Być może zaczynała mgliście dostrzegać w swoim ojcu zwykłego człowieka? Postanowiłem dłużej jej nie obserwować i wstałem z ławki.

«Zwiedzę kościół, dając pani tyle czasu, ile będzie potrzeba. W razie czego, gdyby potrzebowała pani jakichś wyjaśnień lub pomocy…"

Kiwnęła ze zniecierpliwieniem głową zagłębiona już w lekturze pierwszego listu, więc oddaliłem się bezszelestnie. Widziałem, jak dokładnie studiuje moje drogocenne papiery, szybko przelatując je wzrokiem. Przez następne pół godziny oglądałem bogato rzeźbiony ołtarz, malowidła w kaplicy, ozdobną, ręcznie rzezaną w drewnie ambonę, marmurową postać Matki tulącej w ramionach drobniutką postać Dzieciątka. Moją uwagę przykuło jedno malowidło: wampiryczny, prerafaelicki Łazarz wychodzący chwiejnym krokiem z grobu, podtrzymywany przez swoje siostry. Kostki u nóg miał szarozielone, szatę zbrukaną grobowym brudem. Na jego obliczu, zamglonym wielowiekowym dymem kadzideł, gościł wyraz goryczy i znużenia, jakby wdzięczność za wskrzeszenie była ostatnią rzeczą, jaką czuł. Stojący u wejścia do grobowca wyraźnie zniecierpliwiony Chrystus wznosił nad głową rękę, a na jego obliczu malował się iście piekielny, pełen zła i wiekuistego ognia wyraz. Zamrugałem oczyma, potrząsnąłem gwałtownie głową i odwróciłem się od obrazu. Najwyraźniej po nieprzespanej nocy wzrok płatał mi złośliwe figle.

«Skończyłam – dobiegł mnie zza pleców głos Helen Rossi. Mówiła cicho, twarz miała bladą i zmęczoną. – Miał pan rację. Ani słowa o romansie z moją matką ani w ogóle o podróży do Rumunii. Nie kłamał pan. Zupełnie tego nie rozumiem. Ale musiało to się dziać dokładnie wtedy, dotyczy bowiem tej samej podróży na kontynent, ponieważ dziewięć miesięcy później przyszłam na świat".

«Przepraszam. – W jej mrocznej twarzy nie widać było żalu, ale czułem go. – Myślałem, że dostarczę pani jakichś wskazówek, ale sama pani widzi, jak to jest. Też nie umiem tego wytłumaczyć".

«W każdym razie teraz już sobie ufamy, prawda?" – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.

«Tak?"

Nie wiem dlaczego, ale mimo całej tej okropnej sytuacji poczułem wielką radość.

«Tak. Nie wiem, czy coś o nazwie Dracula istnieje naprawdę ani czym to jest, ale głęboko wierzę, że miał pan rację, mówiąc Rossiemu, memu ojcu, iż grozi mu niebezpieczeństwo. Najwyraźniej czuł to już przed wielu laty. Dlaczego więc te lęki nie miały wrócić, kiedy zobaczył pańską książkę, która przez przypadek przypomniała mu jego przeszłość?"

«A co pani sądzi o jego tajemniczym zniknięciu?"

Potrząsnęła głową.

«Mogło być to oczywiście załamanie nerwowe. Ale teraz wiem, co ma pan na myśli. Jego listy świadczą… – zawahała się. – Świadczą o logicznym i nieustraszonym umyśle, tak jak wszystkie inne jego prace. Jak wszystkie jego dzieła o tematyce historycznej. Znam je na pamięć. Są wytworem wybitnego umysłu".

Wróciliśmy do ławki, gdzie leżały listy i moja teczka. Bałem się zostawiać je choćby na kilka minut. Helen Rossi złożyła dokładnie kartki i wsunęła je do koperty dokładnie w pierwotnym porządku. Prawie w towarzyskim nastroju zajęliśmy miejsca w kościelnej ławce.

«Załóżmy, że za jego zniknięciem tkwią jakieś siły nadprzyrodzone powiedziałem kontrolnie. – Nie wierzę w to, ale wnoszę ten temat do dyskusji. Co, pani zdaniem, powinniśmy robić dalej?"

«Cóż mam powiedzieć? – Pochyliła twarz w moją stronę. – Listy te nie pomogą panu w racjonalnych badaniach nad tym tematem. Lecz jeśli przyjmie pan wiedzę o Draculi, musi pan również przyjąć, że Rossi został zaatakowany i porwany przez wampira, który albo go zabił, albo – co bardziej prawdopodobne – rzucił nań klątwę nieumarłego. Trzy ataki Draculi, jeśli połączą czyjąś krew z jego, lub ataki któregoś z jego uczniów czynią człowieka na całą wieczność wampirem. Jeśli Rossi został ugryziony tylko raz, musi go pan niezwłocznie odnaleźć".

«Ale dlaczego Dracula pojawił się akurat tutaj? I dlaczego porwał Rossiego? Dlaczego zrobił to tak, że wszyscy się o tym dowiedzieli?"

«Nie wiem – powiedziała, potrząsając głową. – Zgodnie z przekazami ludowymi to niezwykłe zachowanie. Rossim -jeśli już przyjmujemy istnienie zjawisk nadprzyrodzonych – Vlad Dracula interesuje się szczególnie. Może nawet profesor, w jakiś sposób, stanowi dla niego zagrożenie".


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: