«I zdaniem pani to, że znalazłem tę książkę i zaniosłem ją profesorowi, ma związek z jego zniknięciem?"
«Logika mówi mi, że to pomysł absurdalny. Ale… – Złożyła rękawiczki i położyła je sobie na kolanie. – Zastanawiam się właśnie, czy nie przeoczyliśmy jeszcze jakiegoś źródła informacji".
Wykrzywiła usta, a ja w duchu podziękowałem jej za tę liczbę mnogą, za «my".
«O czym pani mówi?"
Westchnęła i znów rozłożyła rękawiczki.
«O mojej matce".
«O pani matce? Ale co ona może wiedzieć o…"
Zanim dokończyłem pytanie, poczułem na plecach zimny podmuch powietrza i odwróciłem głowę. Z miejsca, gdzie siedzieliśmy, mieliśmy widok na główne drzwi, choć każdy wchodzący nie mógł nas widzieć. Dogodne miejsce, z którego obserwowałem przekraczającą próg świątyni Helen. W uchylonych drzwiach pojawiła się czyjaś dłoń oraz spiczasta twarz. Do środka zaglądał bibliotekarz o dziwacznym wyglądzie.
Nie jestem w stanie opisać ci uczucia, jakie mnie ogarnęło na jego widok. Wyobraziłem sobie nagle ostry pysk zwierzęcia, jakieś skradające się, węszące stworzenie, łasicę lub szczura. Siedząca obok mnie Helen, zmrożona strachem, wpatrywała się w drzwi. W każdej chwili przybysz mógł wyczuć naszą woń. Skalkulowałem, że pozostało nam jeszcze kilka sekund. Bezszelestnie wziąłem do jednej ręki teczkę i plik papierów, a drugim ramieniem objąłem Helen… nie miałem czasu, by pytać o pozwolenie… i skryliśmy się w bocznej nawie. Znajdowały się tam drzwi prowadzące do jakiegoś pomieszczenia. Wślizgnęliśmy się do środka, a ja cichutko zamknąłem drzwi. Niestety, nie można ich było od środka domknąć, choć pod klamką widniała wielka dziurka od klucza.
W pomieszczeniu było ciemniej niż w nawie bocznej. Pośrodku stała chrzcielnica, a pod ścianami ciągnęły się wyściełane pluszem ławki. Popatrzyliśmy na siebie. Niewiele potrafiłem wyczytać z jej twarzy z wyjątkiem czujności, przekory i lęku. Bez słowa czy gestu przesunęliśmy się za chrzcielnicę. Helen, dla złapania równowagi, chwyciła się jej krawędzi. Po minucie nie wytrzymałem. Wręczyłem kobiecie papiery, a sam przeniosłem się pod drzwi i zerknąłem przez dziurką od klucza. Ujrzałem bibliotekarza przesuwającego się między kolumnami. Naprawdę przypominał łasicę, która, wysunąwszy pysk, badała wzrokiem rzędy kościelnych ław. Odwrócił się w moją stronę, a ja odruchowo cofnąłem głowę. Odniosłem wrażenie, iż bada wzrokiem drzwi prowadzące do naszej kryjówki, a nawet dał dwa kroki w jej stronę, po czym gwałtownie się zatrzymał. W polu widzenia ujrzałem fioletową bluzkę jednej z kobiet krzątających się przy ołtarzu. Usłyszałem jej stłumiony odległością głos:
«W czym mogę pomóc?" – spytała uprzejmie.
«Hm… szukam kogoś. – Bibliotekarz miał ostry, świszczący głos, stanowczo za głośny jak na przybytek boży. – Czy widziała może pani młodą kobietę, która weszła do tego kościoła? Ubrana jest w czarny żakiet. Ciemnowłosa".
«Widziałam. – Uprzejma niewiasta rozejrzała się wokół siebie. – Jakiś czas temu rzeczywiście się tu pojawiła. Towarzyszył jej młody mężczyzna. Siedzieli w tylnych ławkach. Ale dawno już wyszli".
Przypominający łasicę mężczyzna rozglądał się bacznie wokół.
«A może ukryła się w którymś z bocznych pomieszczeń?" – zapytał bezczelnie.
«Ukryła się? – Ubrana w fioletową bluzkę kobieta również rozejrzała się po kościele. – Co pan opowiada? W naszym kościele nikt się nie ukrywa. A może mam pójść po proboszcza? Czy potrzebuje pan jego pomocy?"
Bibliotekarz gwałtownie się cofnął.
«O, nie, nie. Widocznie musiało mi się coś pomylić".
«Czy chce pan kilka naszych broszur?"
«O, nie, dziękuję bardzo". – Ruszył nawą główną do wyjścia.
Rozejrzał się jeszcze raz, po czym zniknął z pola mojego widzenia. Nastąpił głośny szczęk oraz głuche uderzenie i zamknęły się za nim kościelne wrota. Przesłałem Helen pełne ulgi spojrzenie, ale jeszcze przez kilkanaście minut trwaliśmy na swoich miejscach w bezruchu, spoglądając na siebie ponad chrzcielnicą. W końcu Helen spuściła wzrok i zmarszczyła brwi. Byłem przekonany, że drąży ją ciekawość, dlaczego znalazła się w tak osobliwej sytuacji i co to wszystko znaczyło. Miała lśniące, kruczoczarne włosy. Tego dnia znów była bez kapelusza.
«Szuka pani" – oświadczyłem cicho.
«A może pana" – odpowiedziała, wskazując kopertę.
«Przychodzi mi do głowy dziwaczna myśl, że może wiedzieć, gdzie jest Rossi" – powiedziałem powoli.
Znów zmarszczyła brwi.
«Tutaj nic nie ma sensu, więc dlaczego nie?" – mruknęła.
«Nie pozwolę, by odwiedziła pani ponownie bibliotekę. Ani wracała do akademika. Właśnie w tych dwóch miejscach będzie panią ścigał".
«Nie pozwoli pan?" – zapytała złowieszczym tonem.
«Panno Rossi, błagam. Czy naprawdę chce pani być kolejną, zaginioną osobą?"
«A zatem jak zamierza pan mnie chronić?" – odezwała się po długiej chwili milczenia.
W jej głosie brzmiała wyraźna kpina, a ja pomyślałem o dziwacznym dzieciństwie kobiety i podróży do Węgier jeszcze w łonie matki, o politycznym rozumie, który pozwolił jej podróżować po całym świecie w poszukiwaniu naukowego odwetu. Oczywiście, jeśli jej opowieść była prawdziwa.
«Mam pewien pomysł – odezwałem się po krótkim wahaniu. – Wiem, zabrzmi to… niegodnie z mojej strony, ale może mnie pani nawet wyśmiać. Opuszczając świątynię, zabierzemy jakieś… talizmany… – Uniosła brwi. – Jakieś… gromnice, krzyże, sam nie wiem co… a w drodze do domu kupimy czosnek… to znaczy w drodze do mojego mieszkania uściśliłem, a ona jeszcze wyżej uniosła brwi. – Chodzi mi o to, że jeśli przystanie pani na moją propozycję… a powinna pani… jutro udam się w podróż, a pani mogłaby…"
«Spać na kanapie?"
Znów miała na dłoniach rękawiczki. Założyła ramiona na piersi. Czułem, że na twarz występuje mi gorący rumieniec.
«Nie mogę pozwolić, by wróciła pani do akademika, dokąd poszedłby za panią, ani, oczywiście, do biblioteki. Poza tym mamy ze sobą jeszcze dużo do porozmawiania. Chciałbym dowiedzieć się, co miała pani na myśli, mówiąc o swojej matce…"
«Porozmawiać możemy tutaj – oświadczyła ozięble. – A co do bibliotekarza, nie sądzę, by zdołał dostać się do mojego pokoju… – Na brodzie pojawił się jej zabawny dołeczek, a może był to tylko sarkazm? – No, chyba że zamieniłby się w nietoperza. Kierowniczka akademika nie wpuściłaby do środka żadnego wampira. Ani mężczyzny. Poza tym mam nadzieję, iż odnajdzie mnie w bibliotece".
«Ma pani nadzieję?" – zapytałem, wytrzeszczając oczy.
«Tutaj, w kościele, nie mógłby z nami pogadać. Czeka zapewne na zewnątrz. Poza tym bardzo mi podpadł i mam go na tapecie… – znów ten jej fantastyczny angielski – gdyż próbuje wtrącać się w przywileje, jakimi cieszę się w tej bibliotece, a poza tym, zdaniem pana, ma pewne wiadomości o losach mego… profesora Rossiego. Dlatego chcę, by ruszył moim tropem. A o mojej matce możemy podyskutować w każdej chwili. – Musiałem mieć bardzo głupi wyraz twarzy, gdyż wybuchnęła śmiechem, ukazując bardzo białe i równe zęby. – Paul, on nie napadnie na ciebie w jasnym świetle dnia".
21
– Ale przed kościołem nie było śladu bibliotekarza. Ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę biblioteki – z emocji serce waliło mi jak młot, choć Helen Rossi sprawiała wrażenie całkowicie opanowanej. W kieszeniach mieliśmy dwa krzyże zabrane z przedsionka kościoła {Weź jeden, zostaw ćwierć dolara – głosił napis). Ku memu rozczarowaniu Helen nie zająknęła się słowem o swojej matce. Odnosiłem przykre wrażenie, że tylko chwilowo, dla świętego spokoju, poddaje się memu szaleństwu, natomiast w bibliotece szybko zniknie gdzieś na dobre…A jednak zaskoczyła mnie.
«Wrócił – szepnęła, kiedy minęliśmy drugą przecznicę. – Dostrzegłam go, kiedy skręcaliśmy za róg. Proszę nie oglądać się za siebie. – Zesztywniałem, ale zgodnie z jej wolą spokojnie kontynuowaliśmy wędrówkę. – Zamierzam dotrzeć do najwyższej partii bibliotecznych podestów z wolnym dostępem do półek, może nawet do siódmego piętra. Tam przebywa już niewielu czytelników. Niech pan ze mną nie idzie. Z całą pewnością ruszy moim tropem, a nie za panem… Pan w końcu jest tu obcy".
«A jednak nie powinna pani tego robić – mruknąłem. – Zdobycie informacji o Rossim to moja sprawa".
«Zdobycie informacji o Rossim to przede wszystkim moja sprawa odwarknęła. – I proszę nie myśleć, że robię panu łaskę, Panie Od Holenderskich Kupców".
Popatrzyłem na nią kątem oka. Zdążyłem już przyzwyczaić się do jej cierpkiego poczucia humoru, a wdzięczna linia jej policzków i długi prosty nos wydawały mi się wręcz figlarne. Ich widok wprawiał mnie w wesoły nastrój.
«No, dobrze. Z kolei ja będę poruszać się jego śladem i jeśli wpadnie pani w jakieś kłopoty, w ciągu kilku chwil przybędę z odsieczą".
U wejścia do biblioteki rozstaliśmy się z ostentacyjną serdecznością.
«Owocnych studiów, Panie Holendrze" – powiedziała, potrząsając mi rękę dłonią okrytą rękawiczką.
«I pani, panno…"
«Żadnych nazwisk" – mruknęła i rozeszliśmy się w przeciwne strony.
Podszedłem do katalogów i udając bardzo zaaferowanego, wyciągnąłem na chybił trafił szufladkę: «Ben Hur – benedyktyni". Pochylony nad katalogiem nie spuszczałem z oka biurka głównego kustosza. Helen dostała kartę wstępu do regałów bibliotecznych. Obserwowałem jej szczupłą sylwetkę w ciemnym ubraniu posuwającą się długim, bibliotecznym korytarzem. I wtedy dostrzegłem bibliotekarza skradającego się po przeciwnej stronie sali katalogowej. Kiedy dotarł do litery «H", kobieta znikała już za drzwiami prowadzącymi do pięter wypełnionych regałami. Znałem te drzwi doskonale, mijałem je prawie codziennie, ale nigdy dotąd nie sprawiały na mnie tak złowieszczego wyglądu. Zawsze były otwarte, a stojący przy nich strażnik sprawdzał karty wstępu. Helen przekroczyła próg i ruszyła żelaznymi schodami. Bibliotekarz dłuższą chwilę marudził przy literze «G", po czym wyjął specjalny, biblioteczny identyfikator i zniknął za drzwiami.