Rozdział 7
Myron włożył dres.
Był lekko otępiały. Wciąż nie wyparował z niego alkohol. Mimo to dostrzegał zabawną stronę tej sytuacji: powiedział Aimee, żeby zadzwoniła do niego, ponieważ nie chciał, żeby wsiadała do samochodu prowadzonego przez kogoś, kto pił, a teraz sam był lekko przytruty. Spróbował zebrać myśli i ocenić, czy jest dostatecznie trzeźwy. Doszedł do wniosku, że może prowadzić, ale czy nie tak uważa każdy pijak?
Zastanawiał się, czy nie obudzić Wina, ale ten był zajęty. A ponadto wypił nawet więcej niż on, chociaż sprawiał wrażenie trzeźwego. Mimo wszystko Myron nie powinien niczego robić pochopnie, prawda?
Dobre pytanie.
Drewniana podłoga w korytarzu była niedawno odnawiana. Myron postanowił sprawdzić, czy jest trzeźwy. Poszedł po jednej desce, jakby na rozkaz policjanta szedł po środkowej linii namalowanej na jezdni. Przeszedł ten test, ale musiał przyznać – bez fałszywej skromności – że ma cholernie dobrą koordynację. Pewnie zdołałby przejść ten test nawet pijany w sztok.
Tylko czy miał jakieś wyjście? Nawet gdyby o tej porze znalazł kogoś, kto usiadłby za kierownicą, jak Aimee zareagowałaby na widok obcego człowieka? To on, Myron, wymusił na niej obietnicę, że zadzwoni do niego, gdyby wpadła w tarapaty. To on wcisnął jej do ręki wizytówkę z numerami wszystkich swoich telefonów. To on – o czym przed chwilą mu przypomniała – przysiągł zachować dyskrecję.
Musiał pojechać sam.
Jego samochód był na całodobowym parkingu przy Siedemdziesiątej Ulicy. Brama była zamknięta. Myron zadzwonił. Dozorca niechętnie nacisnął guzik, podnosząc kratę.
Myron nie był samochodowym entuzjastą i wciąż jeździł fordem taurusem, którego nazywał Magnesem na Laski. Samochód służył mu do przenoszenia się z punktu A do punktu B. Kropka. Od liczby koni mechanicznych i zaworów w cylindrach ważniejsze było radio z klawiszami przy kierownicy, żeby mógł nieustannie zmieniać stacje.
Wybrał numer telefonu komórkowego Aimee.
– Halo? – powiedziała cicho.
– Już jadę.
Aimee nie odpowiedziała.
– Może zostaniesz na linii? – zaproponował. – Żebym wiedział, że wszystko jest w porządku.
– Mam prawie rozładowaną baterię. Muszę oszczędzać.
– Powinienem tam być za dziesięć, góra piętnaście minut – rzekł Myron.
– Z Livingston?
– Nocowałem w mieście.
– Och, to dobrze. Na razie.
Rozłączyła się. Myron spojrzał na zegar na desce rozdzielczej. 2.30. Rodzice Aimee muszą się strasznie niepokoić. Miał nadzieję, że zawiadomiła Claire i Erika. Korciło go, żeby do nich zadzwonić, ale wiedział, że nie powinien. Kiedy Aimee wsiądzie do samochodu, namówi ją, żeby zadzwoniła.
Ze zdziwieniem usłyszał, że Aimee znajduje się w centrum Manhattanu. Powiedziała mu, że będzie czekała na rogu Piątej Alei i Pięćdziesiątej Czwartej. Prawie przy Rockefeller Center. Dziwne, że osiemnastoletnia dziewczyna imprezowała w tej części Wielkiego Jabłka, gdzie teraz nie było żadnego nocnego życia. W powszednie dni ta dzielnica tętniła życiem. W weekendy roiło się tu od turystów. Jednak w sobotni wieczór na ulicach było mało ludzi. Być może Nowy Jork jest miastem, które nigdy nie śpi, lecz gdy Myron wjechał na Piątą Aleję, od Pięćdziesiątej Ulicy śródmieście zdecydowanie drzemało.
Zatrzymał się na światłach na skrzyżowaniu Piątej Alei i Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy. Zgrzytnęła klamka, Aimee otworzyła drzwi i wsiadła.
– Dziękuję – powiedziała.
– Nic ci nie jest?
– Nic – odparł cichy głos za jego plecami.
– Nie jestem szoferem, Aimee. Usiądź z przodu. Zawahała się, ale zrobiła to, o co prosił. Kiedy zamknęła drzwiczki, Myron obrócił się do niej. Aimee patrzyła przed siebie. Jak większość nastolatek, nałożyła zbyt grubą warstwę makijażu. Młode dziewczyny nie potrzebują go, szczególnie w takich ilościach. Jej oczy były przekrwione i podkrążone jak ślepia lemura. Miała na sobie coś obcisłego i młodzieżowego, cienkiego i zwiewnego jak gaza – strój z rodzaju tych, których nie nosi się po ukończeniu dwudziestu trzech lat, nawet mając dobrą figurę.
Tak bardzo była podobna do swojej matki, gdy ta była w jej wieku.
– Mamy zielone światło – powiedziała Aimee.
Ruszył.
– Co się stało?
– Niektórzy za dużo wypili. Nie chciałam z nimi jechać.
– Gdzie?
– Co gdzie?
Myron wiedział również, że śródmieście nie jest ulubionym miejscem spotkań młodzieży. Ta przeważnie przesiadywała w barach przy Upper East Side albo w dzielnicy artystów.
– Gdzie piliście?
– Czy to ważne?
– Chciałbym wiedzieć.
Aimee w końcu odwróciła się do niego. Miała wilgotne oczy.
– Obiecałeś. Jechał dalej.
– Obiecałeś, że nie będziesz o nic pytał, pamiętasz? – Chciałem się tylko upewnić, że nic ci nie jest.
– Nic mi nie jest.
Myron skręcił w prawo, wybierając krótszą drogę.
– Zatem odwiozę cię do domu.
– Nie.
Czekał.
– Zatrzymałam się u koleżanki.
– Gdzie?
– Mieszka w Ridgewood.
Zerknął na nią, a potem znów spojrzał przed siebie.
– W Bergen County?
– Tak.
– Wolałbym odwieźć cię do domu.
– Moi rodzice wiedzą, że jestem u Stacy.
– Może powinnaś do nich zadzwonić.
– I co powiedzieć?
– Że nic ci nie jest.
– Myronie, oni myślą, że bawię się z przyjaciółmi. Jeśli zadzwonię, zaczną się denerwować.
Miała rację, ale Myronowi i tak się to nie podobało. Poza tym kończyła mu się benzyna. Musiał zatankować. Przejechał West Side Highway i przez most Jerzego Waszyngtona. Zajechał na pierwszą napotkaną stację przy Route 4. New Jersey to jeden z dwóch stanów w całym USA, gdzie nie wolno samemu napełniać baku. Pracownik stacji, noszący turban i całkowicie pochłonięty lekturą powieści Nicolasa Sparksa, nie ucieszył się na ich widok.
– Za dziesięć dolarów – powiedział mu Myron. Gdy tamten odszedł, Aimee zaczęła pociągać nosem.
– Nie wyglądasz na pijaną – zaczął Myron.
– Wcale nie mówiłam, że jestem. Był ten, kto miał prowadzić.
– Jednak wyglądasz tak – ciągnął – jakbyś płakała.
Odpowiedziała typowym gestem nastolatki przypominającym wzruszenie ramion.
– A twoja koleżanka Stacy. Gdzie teraz jest?
– W domu.
– Nie pojechała z tobą do centrum?
Aimee potrząsnęła głową i odwróciła się.
– Aimee?
– Myślałam, że mogę ci ufać – powiedziała cicho.
– Możesz.
Znów potrząsnęła głową. Potem wyciągnęła rękę i chwyciła za klamkę. Chciała wysiąść. Myron złapał ją za przegub lewej ręki, nieco mocniej, niż zamierzał.
– Ej – powiedziała.
– Aimee… Próbowała się wyrwać. Myron nie puszczał.
– Chcesz zadzwonić do moich rodziców.
– Chcę tylko się upewnić, że nic ci nie jest. Drugą ręką usiłowała rozewrzeć jego palce. Myron poczuł jej paznokcie na swoich knykciach.
– Puść mnie!
Zrobił to. Wyskoczyła z samochodu. Myron chciał ruszyć za nią, ale miał zapięty pas. Uprząż odrzuciła go z powrotem na fotel. Rozpiął pas i wysiadł. Aimee, potykając się, szła po autostradzie, z rękami założonymi na piersi.
Potruchtał za nią.
– Proszę, wróć do samochodu.
– Nie.
– Odwiozę cię, dobrze?
– Zostaw mnie w spokoju. Gniewnie maszerowała dalej. Samochody z warkotem przemykały obok. Niektóre trąbiły. Myron szedł za nią.
– Dokąd idziesz?
– To był błąd. Nie powinnam do ciebie dzwonić.
– Aimee, wracaj do samochodu. Tu nie jest bezpiecznie.
– Powiesz wszystko moim rodzicom.
– Nie powiem. Obiecuję.
Zwolniła i przystanęła. Po Route 4 przemknęło więcej samochodów. Pracownik stacji popatrzył na nich i rozłożył ręce w pytającym geście. Myron pokazał mu, że potrzebują trochę czasu.
– Przepraszam – powiedział. – Chcę tylko twojego dobra. Jednak masz rację. Obiecałem ci coś i dotrzymam słowa.
Aimee wciąż stała z założonymi rękami. Popatrzyła na niego, mrużąc oczy, znów tak, jak to tylko potrafią nastolatki.
– Przysięgasz?
– Przysięgam.
– Żadnych więcej pytań?
– Żadnych.
Potruchtała z powrotem do samochodu.
Myron poszedł za nią. Dał ajentowi dziesięć dolarów. Potem odjechali.
Aimee powiedziała mu, żeby pojechał Route 17 na północ. Było tam tyle galerii i centrów handlowych, że wyglądało to jak jeden długi ciąg sklepów. Myron przypomniał sobie, jak jego ojciec, ilekroć przejeżdżali obok Livingston Mall, kręcił głową, pokazywał palcem i narzekał: „Spójrz na te wszystkie samochody! Jeśli gospodarka jest w tak opłakanym stanie, to skąd tu tyle samochodów! Parking jest zapchany! Tylko popatrz”.
Rodzice Myrona obecnie zamieszkiwali w ogrodzonym osiedlu nieopodal Boca Raton. Ojciec w końcu sprzedał swój skład w Newark i teraz wreszcie odkrywał przyjemności, którym większość ludzi oddaje się przez całe życie. Myronie, byłeś kiedyś w sklepie sieci Staples? Mój Boże, mają tam chyba wszystkie istniejące rodzaje długopisów i gatunki papieru. No i te ceny. Mózg się lasuje. Kupiłem osiemnaście śrubokrętów za niecałe dziesięć dolarów. Chodzimy tam i kupujemy tyle rzeczy, że zawsze mówię facetowi przy kasie – och, a on strasznie się z tego śmieje, Myronie – że właśnie zaoszczędziłem tyle, że chyba zbankrutuję.
Myron zerknął na Aimee. Przypomniał sobie swoje młode lata, wojnę, jaką jest okres dojrzewania, a także to, ile razy oszukiwał rodziców. Był dobrym dzieckiem. Nigdy nie pakował się w kłopoty, przynosił niezłe stopnie, był popularny z powodu swoich koszykarskich umiejętności, ale pewne sprawy ukrywał przed rodzicami. Jak wszystkie dzieci. Może to dobrze. Dzieci pilnowane cały czas przez rodziców, którzy nieustannie je kontrolują, często schodzą na złą drogę. Potrzebny jest wentyl bezpieczeństwa. Trzeba dać się dzieciakom pobuntować. W przeciwnym razie ciśnienie rośnie aż…
– Zjedź tam – powiedziała Aimee. – Na Linwood Avenue West.
Myron zrobił to, o co prosiła. Nie znał tej okolicy. New Jersey to zbiorowisko osiedli. Znasz dobrze tylko swoje. On był chłopcem z okręgu Essex. To było Bergen. Czuł się tu obco. Kiedy zatrzymali się na światłach, z westchnieniem oparł się wygodniej i wykorzystał ten moment, żeby dobrze przyjrzeć się Aimee. Wydawała się taka młoda, a także przestraszona i bezradna. Myron przez chwilę zastanawiał się nad tym ostatnim określeniem. Bezradna. Obróciła głowę, napotkała jego spojrzenie i w jej oczach dostrzegł wyzwanie. Czy bezradna to właściwe słowo? Chociaż może było to głupie, ale jaką rolę w tej ocenie odgrywał seksizm? Przez chwilę zagrajmy kartą męskiego szowinizmu. Czy gdyby Aimee była chłopcem, na przykład rosłym środkowym napastnikiem z licealnej drużyny, Myron tak by się przejmował?