– Więc boisz się, że podwyższona temperatura i radiacja wywołują takie wspomnienia w naszych umysłach?
– Nie w naszych umysłach, Robercie. To są najstarsze wspomnienia na Ziemi, kody czasu tkwiące we wszystkich dziedziczonych genach i chromosomach., Każdy krok w naszej ewolucji to kamień milowy, w którym wyryte zostały wspomnienia organiczne, począwszy od enzymów kontrolujących oddychanie, aż po budowę splotu ramieniowego i strukturę nerwów, łączących z sobą komórki śródmózgowia. W każdym wypadku mamy do czynienia z zapisem tysięcy rozmaitych decyzji, podejmowanych w obliczu gwałtownego kryzysu fizyko-chemicznego. Tak jak psychoanaliza rekonstruuje pierwotną sytuację traumatyczną, żeby wydobyć na powierzchnię wyparty materiał, tak i my zostaliśmy teraz ciśnięci w archeopsychiczną przeszłość, odkrywając prastare tabu i instynkty uśpione przez całe epoki. Krótki okres trwania pojedynczego żywota jest mylący. Każdy z nas ma tyle lat, ile całe królestwo biologiczne, a nasze układy krążenia wpadają do wielkiego oceanu powszechnej pamięci. Maciczna odyseja rozwijającego się embriona stanowi jakby podsumowanie całej naszej przeszłości ewolucyjnej. Jego centralny układ nerwowy to zakodowana skala czasu, a każda grupa neuronów i każdy kręg kręgosłupa wyznaczają na tej skali symboliczną stację, jednostkę czasu neuronicznego.
– Jeśli posuwasz się w dół naszego systemu nerwowego, od tyłomózgowia przez szpik po rdzeń kręgowy, w istocie posuwasz się w głąb naszej neuronicznej przeszłości. Na przykład połączenie pomiędzy kręgiem piersiowym i lędźwiowym, między punktem T-12 i L-1, to wielka strefa przejściowa pomiędzy skrzelowym oddychaniem ryb a płazami, wyposażonymi w klatki piersiowe i oddychającymi powietrzem, strefa, w której znajdujemy się obecnie na brzegach tej laguny, łącząca erę paleozoiczną i trias.
Bodkin wrócił do biurka i przebiegł dłonią po stojaku na płyty. Słuchając w zamyśleniu cichego, niespiesznego głosu Bodkina, Kerans bawił się mysią. że szereg leżących równolegle czarnych krążków to w rzeczywistości model neurofonicznego kręgosłupa. Przypomniał sobie słabe bębnienie, dobiegające spod igły gramofonu w kabinie Hardmana, i jego dziwne półtony. A może ta koncepcja jest bardziej bliższa prawdy, niż mu się wydaje?
Bodkin ciągnął dalej:
– Jeśli chcesz, możesz to sobie nazwać Psychologią Totalnych Ekwiwalentów albo krótko: neuroniką, i odrzucić ją jako metabiologiczne urojenie. Ja jednak jestem przekonany, że tak jak posuwamy się w przeszłość w czasie geofizycznym, tak wkraczamy również w korytarz owodni, cofając się w rdzeniowym i archeopsychicznym czasie, przypominając sobie podświadomie krajobrazy minionych epok, ich rzeźbę geologiczną i im tylko właściwą florę i faunę, tak nam znajomą, jak podróżnikowi korzystającemu z Wellsowskiego wehikułu czasu. Tyle tylko, że nie jedziemy pociągiem malowniczą trasą krajobrazową, lecz podlegamy całkowitej reorientacji osobowości. Jeżeli pozwolimy się opanować tym pogrzebanym marom przeszłości w miarę ich pojawiania się, to zostaniemy bez ratunku porwani przez falę powodziową. niczym szczątki rozbitego statku. – Bodkin wyjął ze stojaka jedną płytę, a potem wepchnął ją z powrotem w geście niepewności. – Być może ryzykowałem dziś po południu, wystawiając Hardmana na działanie piecyka symulującego słońce i podnosząc temperaturę w kabinie powyżej stu dwudziestu stopni, ale warto było eksperymentować. Od trzech tygodni miewał takie sny, że mało nie zwariował, ale przez kilka ostatnich dni był o wiele mniej niespokojny, tak jakby zaakceptował je i pozwalał się ponieść w przeszłość, nie kontrolując świadomie swego zachowania. Dla jego własnego dobra chcę go utrzymać na jawie tak długo, jak tylko się da. Być może uda mi się to dzięki tym budzikom.
– Jeżeli Hardman będzie pamiętał, żeby je nastawiać – skomentował cicho Kerans.
Z laguny dobiegło ich buczenie silników kutra pułkownika Riggsa. Chcąc rozprostować nogi, Kerans podszedł do okna i patrzył, jak łódź desantowa opływa bazę coraz ciaśniejszym łukiem. Kiedy zacumowała przy nabrzeżu, Riggs odbył nieformalną konferencję z Macreadym, stojącym po drugiej stronie kładki. Pułkownik kilka razy wskazał pałką stację badawczą i Kerans pomyślał, że żołnierze przygotowują się, aby przyholować stację do bazy. Mimo to zbliżający się coraz bardziej wyjazd wcale go nie wzruszał. Spekulacje Bodkina i jego nowa psychologia neuroniczna, choć mgliste, stanowiły najlepsze wyjaśnienie zachodzącej w jego umyśle metamorfozy. Milczące założenie kierownictwa ONZ, że na terytorium wytyczonym przez oba koła podbiegunowe życie toczyć się będzie niemal tak jak dotychczas, z zachowaniem dawnych związków społecznych i rodzinnych, wokół mniej więcej tych samych ambicji i przyjemności, było najwyraźniej fałszywe, o czym przekona jeszcze urzędników napierająca fala powodziowa i rosnąca temperatura, kiedy osiągnie tak zwane reduty polarne. Zamiast nanosić na mapy zatoki i laguny zewnętrznego świata, należy raczej wyznaczyć upiorne delty i lśniące plaże zatopionych kontynentów neuronicznych.
– Alan – odezwał się przez ramię, wciąż przyglądając się Riggsowi, drepczącemu po pływającym nabrzeżu. – A może byś sporządził w tej sprawie raport i przesłał go do Byrd? Zawsze jest szansa, że…
Ale Bodkina nie było już w laboratorium. Kerans słyszał, jak człapie powoli po schodach i znika w swojej kabinie, idąc zmęczonym krokiem człowieka zbyt już starego i zbyt doświadczonego, by mogło go obchodzić, czy inni słuchają jego przestróg czy nie.
Kerans wrócił za biurko i usiadł. Wyjął z kieszeni busolę i oparł ją o stół, kołysząc przyrząd w otwartych dłoniach. Otaczające go przytłumione dźwięki laboratoryjne stanowiły ciche tło dla jego myśli -gmerająca w futerku małpka, szum szpuli magnetofonowej, chrzęst wskazówki urządzenia pomiarowego, mierzącego fototropizm jakiegoś pnącza…
Kerans leniwie przyjrzał się busoli, delikatnie przechylając łożysko, a potem ustawił igłę i podziałkę. Próbował dociec, dlaczego zabrał ze zbrojowni ten właśnie przyrząd. Pochodził z jednej z motorowych szalup, toteż jego zniknięcie zapewne zostanie wkrótce zauważone, Keransa zaś spotka prawdopodobnie banalne upokorzenie, kiedy będzie musiał przyznać się do kradzieży.
Schował busolę do futerału i potoczył ją po stole ku sobie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, popadł w chwilową zadumę, a wtedy cała jego świadomość skoncentrowała się na serpentynowym terminalu, na którym spoczęła igła – na tym niejasnym, niepewnym, ale dziwnie potężnym symbolu, określanym przez pojęcie “południe", z całą jego uśpioną magią i mesmeryczną mocą, emanującą z trzymanej przez niego w rękach mosiężnej misy niczym odurzające opary, unoszące się z jakiegoś widmowego kielicha.
Rozdział IV. Groble słońca
Następnego dnia, z przyczyn, które Kerans miał zrozumieć w pełni znacznie później, porucznik Hardman zniknął.
Po głęboko przespanej nocy bez snów Kerans wstał ' wcześnie i o siódmej był już po śniadaniu. Potem spędził całą godzinę na balkonie, rozparty na leżaku w białych, lateksowych kąpielówkach. Wschodzące nad ciemną powierzchnią wody słońce obmywało promieniami jego szczupłe, hebanowe ciało. Niebo nad głową Keransa było jasne i fakturą przypominało marmur, kontrastując z czarną misą laguny, nieskończenie głęboką i nieruchomą niby bezdenna studnia z bursztynu. Wyłaniające się zza jej ocembrowania, porośnięte drzewami budynki, zdawały się liczyć miliony lat, jak gdyby zostały wypiętrzone z ziemskiej magmy wskutek jakiegoś przyrodniczego kataklizmu i zabalsamowane podczas eonów czasu, które minęły od chwili, gdy gmachy zaczęły osiadać.
Przystanąwszy przy biurku, żeby dotknąć mosiężnej busoli, lśniącej w ciemnościach apartamentu, Kerans poszedł do łazienki i przebrał się w drelichowy mundur koloru khaki, dokonując w ten sposób minimalnego ustępstwa wobec Riggsa, który rozpoczął przygotowania do wyjazdu, a ponieważ w związku z tym włoska moda przestała obowiązywać, Kerans wzbudziłby tylko podejrzenia pułkownika, gdyby nadal paradował w pastelowych, kolorowych ciuchach, ozdobionych firmowym logo hotelu Ritz.