Starali się utrzymać stację z dala od budynków i sunęli przy brzegu, krusząc od czasu do czasu miękkie paprocie, wyrastające z otwartych okien. Wkrótce pokonali dwieście jardów. Zwolnili, kiedy za łukiem brzegu prąd osłabł, i wreszcie znaleźli się w wąskiej zatoczce o powierzchni mniej więcej stu stóp kwadratowych.
Kerans przechylił się przez reling, wpatrując się w ciemną wodę i leżące dwadzieścia stóp pod jej powierzchnią kino, którego dachu nie pokrywały na szczęście głowice dźwigów wind ani schody przeciwpożarowe. Pomachał do stojącego na górnym pokładzie Bodkina, wszedł do laboratorium i ruszył pomiędzy zlewami i słojami pełnymi próbek ku schodkom prowadzącym na dół, na dno statku.
W jego podstawie zamontowano tylko jeden kurek odcinający, ale gdy poluzował pokrętło, od razu chlusnął mu pod nogi potężny strumień zimnej, spie-' nionej wody. Kiedy wrócił na niższy pokład, żeby ostatni raz sprawdzić laboratorium, woda płynąca przez luki odpływowe sięgała już kostek Keransa, chlupocząc pomiędzy zlewami i stołami laboratoryjnymi. Szybko wypuścił małpkę z klatki i wypchnął obdarzonego krzaczastym ogonem ssaka przez okno. Stacja ruszyła w dół niczym winda, a Kerans, brodząc już w wodzie po pas, wspiął się po schodkach na wyższy pokład, skąd Bodkin, nie posiadając się z uciechy, patrzył, jak okna pobliskich biurowców zaczynają nagle umykać ku górze.
Osiedli mniej więcej trzy stopy poniżej poziomu pokładu, bez wstrząsów i tarć, mając wygodny dostęp do brzegu z mostka na prawej burcie. Z dołu dobiegały odgłosy pęcherzyków powietrza, wydostających się z retort i szklanych pojemników w laboratorium, a na powierzchni wody rozpostarła się pienista plama odczynników, wypływająca przez zalany bulaj ze słojów stojących na jednym ze stołów laboratoryjnych.
Kerans przyglądał się fioletowym bąblom, które rozpuszczając się bladły, i myślał o ogromnym półkolu wykresów i harmonogramów badań, znikających pod wodą, kiedy wychodził z laboratorium. Był to doskonały, niemal wodewilowy komentarz do tych mechanizmów biofizycznych, które usiłowali opisać, a symbolizujących być może czekającą ich teraz niepewność, skoro obaj zdecydowali się pozostać w lagunie. Wkraczali w tym momencie na aqua incognito, wyposażeni zaledwie w kilka ogólnikowych zasad, którym mogli podporządkować swoje postępowanie.
Z maszyny do pisania w swojej kabinie Kerans wyjął kartkę papieru i przypiął ją starannie do drzwi kuchni. Bodkin opatrzył arkusz swoim podpisem, po czym obaj wyszli znów na pokład i spuścili na wodę katamaran Keransa.
Wiosłowali niespiesznie i obładowany stateczek Keransa ruszył naprzód przez czarną wodę, znikając wkrótce pośród mrocznych, niebieskich cieni, zalegających na skraju laguny.
Ciąg powietrza spod śmigieł uderzył wściekle w basen i poszarpał pasiastą markizę na patio, gdy helikopter z ogłuszającym hukiem krążył nad mieszkaniem Beatrice, pikując co chwila i obniżając lot w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do lądowania. Kerans uśmiechnął się do siebie, przypatrując się maszynie przez plastikowe żaluzje w oknach salonu, pewny, że chwiejny stos pustych beczek po benzynie, z których on i Bodkin ustawili piramidę na dachu, zniechęci skutecznie pilota. Jedna czy dwie baryłki stoczyły się na patio i wpadły z pluskiem do basenu, a wtedy helikopter zmienił kierunek lotu i nadleciał znowu, tym razem nieco wolniej, aż wreszcie zawisł niemal nieruchomo w powietrzu.
Pilot, sierżant Daley, obrócił kadłub maszyny, tak że drzwi włazu znalazły się na wprost okien salonu. We włazie pojawiła się postać Riggsa. Dwaj żołnierze podtrzymywali go pod ramiona, a pułkownik zdjął czapkę i zaczął coś wykrzykiwać do elektrycznego megafonu.
Beatrice Dahl podbiegła do Keransa, opuszczając swój punkt obserwacyjny w drugim końcu pokoju i zasłaniając sobie uszy przed hukiem.
– Robert, on chce z nami rozmawiać!
Kerans kiwnął głową, ale głos pułkownika ginął zupełnie w ryku silników. Riggs przestał krzyczeć, a potem helikopter odchylił się do tyłu i odleciał. w głąb laguny, unosząc wraz z sobą hałas i wibracje.
Kerans otoczył Beatrice ramieniem, czując pod palcami jej nagą, gładką, natartą olejkiem skórę.
– Cóż, wydaje mi się, że możemy się domyślać, co mówił.
Wyszli oboje na patio, machając Bodkinowi, który wyłonił się właśnie z szybu windy i poprawiał ułożenie baryłek. Niżej, po drugiej stronie laguny, widać było wystający z wody górny pokład i mostek zatopionej stacji badawczej. Fale unosiły z niej setki starych kartek z notatników. Stojący przy relingu Kerans wskazał palcem żółty kadłub bazy, zacumowanej przy hotelu Ritz w najodleglejszej z trzech tutejszych lagun.
Po kilku bezskutecznych próbach podniesienia stacji Riggs wyruszył zgodnie z planem w południe, posławszy najpierw kuter do bloku mieszkalnego Beatrice, gdzie, jak przypuszczał, ukryli się obaj biolodzy. Gdy okazało się, że winda jest wyłączona, ludzie pułkownika odmówili wspinania się po schodach na wysokość dwudziestego piętra, być może dlatego, że na niższych kondygnacjach zadomowiło się już kilka iguan, toteż Riggs ostatecznie postanowił skorzystać z helikoptera. Nie udało mu się odnaleźć uciekinierów i teraz szturmował zapewne hotel Ritz.
– Dzięki Bogu, że już odlecieli – powiedziała gorączkowo Beatrice. – Nie wiem dlaczego, ale Riggs wyjątkowo działał mi na nerwy.
– Okazywałaś mu to bardzo wyraźnie. Dziwię się, że cię po prostu nie zastrzelił.
– Ależ, kochanie, on był zupełnie nieznośny. Cały czas zachowywał tę swoją flegmę, żył w dżungli, ale zmieniał ubranie przed obiadem… Jest całkowicie pozbawiony zdolności adaptacyjnych.
– Riggs jest w porządku – powiedział cicho Kerans. – Mam nadzieję, że da sobie radę. – Teraz, kiedy pułkownik odleciał, Kerans zdał sobie sprawę, jak dalece uzależniony był od jego pogody ducha i dobrego humoru. Bez niego morale żołnierzy upadłoby w jednej chwili. Przyszłość miała pokazać, czy Kerans zdoła natchnąć ich troje taką samą dozą pewności siebie i poczucia sensowności działania. Nie było wątpliwości, że to on powinien zostać przywódcą – Bodkin był już za stary, a Beatrice nazbyt zamknięta w sobie.
Kerans spojrzał na termoalarm, który nosił na ręku obok zegarka. Było już po wpół do czwartej, ale temperatura wynosiła ciągle sto dziesięć stopni i słońce uderzało w jego ciało jak pięścią. Po chwili wraz z Beatrice przyłączył się do Bodkina i przeszedł do salonu.
Podejmując na nowo naradę przerwaną przez nalot helikoptera, Kerans odezwał się pierwszy:
– W zbiorniku na dachu masz około tysiąca galonów, Bea, czyli zapas na trzy miesiące… powiedzmy raczej na dwa… ponieważ wkrótce nadejdą zapewne jeszcze większe upały. Dlatego uważam, że powinnaś zamknąć pozostałą część mieszkania i przeprowadzić się tutaj. Mieszkanie jest po północnej stronie patio, zatem klatka windy osłoni cię przed ciężkimi opadami deszczów, które nadejdą razem z burzami z południa. Stawiam dziesięć do jednego, że żaluzje i komory hermetyczne w ścianach sypialni zostaną uszkodzone. A co z żywnością, Alan? Na jak długo wystarczy zapasów z chłodni?
Bodkin zrobił niesmaczną minę.
– No cóż, skoro większość ozorów jagnięcych w galarecie została już zjedzona, zapasy składają się teraz głównie z konserw wołowych, można więc powiedzieć, że wystarczą na czas nieokreślony. Ale jeżeli naprawdę macie ochotę je jeść, to powiedziałbym, że żywności starczy na sześć miesięcy. Ja jednak wolę iguany.
– A iguany mają z pewnością apetyt na nas. No dobrze, więc chyba wszystko jest jasne. Alan pozostanie na stacji, dopóki nie podniesie się woda, a ja okopię się w hotelu Ritz. Coś jeszcze?
Beatrice ominęła kanapę i podeszła do baru.
– Tak, kochanie. Zamknij się. Zaczynasz mówić jak Riggs. A sposób bycia wojskowego do ciebie nie pasuje.
Kerans zasalutował jej drwiąco w odpowiedzi i zaczął przyglądać się obrazowi Ernsta w drugim końcu salonu, Bodkin natomiast wpatrywał się przez okno w widniejącą w dole dżunglę. Oba krajobrazy coraz bardziej stawały się do siebie podobne, przypominając z kolei nocny pejzaż, który nosili wszyscy w pamięci. Nigdy nie rozmawiali dotąd o swoich snach, choć była to ich wspólna strefa mroku, gdzie poruszali się nocą niczym fantomy na obrazie Delvaux.