– Ponieważ Esperanza nie zabiła Clu.
– Powtarzasz to niczym mantrę, Myron. Jeśli powtarzasz coś wystarczająco często, w końcu zaczynasz w to wierzyć.
– Wierzę w to.
– No i?
– Skoro nie zabiła ona, to zabił ktoś inny. Bonnie podniosła wzrok.
– Skoro nie zabiła ona, to zabił ktoś inny – powtórzyła i zamilkła. – Wcale się nie przechwalałeś, Myron. Rzeczywiście masz w tym doświadczenie.
– Po prostu chcę ustalić, kto go zabił.
– Wypytując o nasze małżeństwo?
– Wypytując o burzliwe epizody w jego życiu.
– Burzliwe epizody? – Parsknęła śmiechem. – Mówimy o Clu, Myron. On miał tylko takie. W jego życiu trudno znaleźć okresy spokoju.
– Ile lat z sobą przeżyliście? – spytał.
– Przecież znasz odpowiedź.
Znał. Trzeci rok studiów na Uniwersytecie Duke'a. Bonnie wpadła do sutereny ich bractwa studenckiego w sweterku z monogramem, z perłami na szyi i włosami związanymi, a jakże, w koński ogon. On i Clu obsługiwali beczułkę z piwem. Myron lubił nalewać piwo – wtedy nie pił dużo, gdyż zajęcie to zbyt go absorbowało. Gwoli wyjaśnienia – nie był abstynentem. W owych czasach na uczelniach picie było obowiązkowe. Niestety, nie miał mocnej głowy. Zawsze omijało go to, co najlepsze – stan szczytowego podchmielenia w pół drogi pomiędzy trzeźwością a puszczeniem pawia.
Na dobrą sprawę nigdy go nie doświadczył. Podejrzewał, że ma to związek z genami przodków. W minionych miesiącach właściwie dobrze na tym wyszedł. Przed ucieczką z Teresę próbował po staroświecku topić smutki w kieliszku.
Ale, mówiąc bez ogródek, zanim się skuł, zwykle zwracał to, co w siebie wlał.
Niezły sposób na nadużywanie alkoholu.
W każdym razie poznanie Clu z Bonnie odbyło się prosto. Kiedy weszła, Clu podniósł wzrok znad beczki i od pierwszego wejrzenia jakby piorun w niego strzelił.
– Ożeż ty! – mruknął, rozlewając piwo na podłogę tak tonącą w browarze, że piwniczne gryzonie często kończyły w nim żywot.
Potem zaś przeskoczył przez bar, zataczając się, dotarł do wybranki, klęknął na kolano i oświadczył się. Trzy lata później zalegalizowali swój związek.
– I co zaszło po tych wszystkich latach? Bonnie spuściła wzrok.
– Nie miało to nic wspólnego z jego śmiercią – odparła.
– Pewnie tak, ale muszę mieć pełny obraz jego życia, zbadać wszystkie zakamarki…
– A po co?! Powiedziałam, że nie miało to nic wspólnego z jego śmiercią. Zostaw ten temat. Myron oblizał wargi, splótł ręce, oparł je na biurku.
– Wyrzuciłaś go już kiedyś z domu z powodu innej kobiety.
– Nie kobiety. Kobiet. W liczbie mnogiej.
– Tym razem znów cię zdradził?
– Zerwał z babami. Przyrzekł, że z tym koniec.
– I złamał obietnicę? Bonnie nie odpowiedziała.
– Kto to był?
– Nie wiem – odparła ściszonym głosem.
– Ale kogoś miał?
Znów nie odpowiedziała. Nie było potrzeby. Myron spróbował na chwilę wejść w skórę adwokata. Romans Clu był korzystny dla obrony Esperanzy. Im więcej motywów zbrodni, tym większe pole dla posiania uzasadnionych wątpliwości. Zabiła go kochanka, bo chciał wrócić do żony? A może Bonnie z zazdrości? Do tego dochodziły zaginione pieniądze. Czy kochanka lub Bonnie o nich wiedziały? Stanowiły dodatkowy motyw morderstwa? Tak, Hester Crimstein na pewno by się to spodobało. Podrzuć do rozprawy stosowną liczbę hipotez, zamąć wodę, a uniewinnienie masz prawie jak w banku. Zasada była prosta: dezorientacja prowadziła do uzasadnionych wątpliwości, a te do werdyktu „niewinny”.
– Wcześniej też miał romanse, Bonnie. Co różniło ten od tamtych?
– Zostaw to, Myron, dobrze? Jeszcze nie zdążyłam go pochować. Ustąpił.
– Przepraszam.
Odwróciła wzrok. Pierś jej falowała.
– Wiem, że chcesz mi pomóc – powiedziała, próbując opanować głos. – Ale rozwód… to za świeża, za bolesna sprawa.
– Rozumiem.
– Jeśli masz inne pytania… Dość ustępstw.
– Słyszałem, że Clu zawalił test narkotykowy.
– Wiem tyle, co z gazet.
– Winowi powiedział, że ktoś go wrobił.
– Słucham?!
– Zaprzeczył, że brał. Co ty na to?
– Clu był strasznym popaprańcem. Oboje to wiedzieliśmy.
– Znowu brał?
– Nie wiem. – Bonnie przełknęła ślinę i spojrzała Myronowi w oczy. – Nie widziałam kilka tygodni.
– A przedtem?
– Nie wyglądało, że bierze. Ale zawsze świetnie się z tym krył. Pamiętasz, co było trzy lata temu? Myron skinął głową.
– Płakaliśmy. Błagaliśmy go, żeby przestał brać. W końcu się załamał. Szlochał jak dzieciak, przyrzekł zmienić swoje życie. A dwa dni później przekupił strażnika i zwiał z odwykówki.
– Sądzisz, że maskował objawy?
– Był w tym dobry, więc mógł. – Zawahała się. – Choć wątpię.
– Dlaczego?
– Czy ja wiem. Może to tylko moje pobożne życzenia, ale naprawdę myślałam, że tym razem jest czysty. W przeszłości zwykle wyczuwałam, kiedy robił to pro forma. Grał przede mną i dziećmi. Tym razem jednak był bardziej zdeterminowany. Tak jakby miał świadomość, że to jego ostatnia szansa, by zacząć od nowa. Pracował nad tym jak nigdy dotąd. Myślałam, że jest na dobrej drodze. Lecz z jakiegoś powodu się cofnął…
Bonnie uwiązł głos w gardle, do oczu napłynęły łzy. Z pewnością zadawała sobie pytanie, czy nie ona jest tego przyczyną, no bo jeśli Clu rzeczywiście nie brał, to wyrzucając go z domu, mogła go na powrót wtrącić w nałogi. Myron już miał na końcu języka, żeby się nie winiła, ale rozsądek powstrzymał go od wypowiedzenia tego irytującego banału.
– Clu zawsze potrzebny był ktoś lub coś – powiedziała. – Nie znam osoby równie jak Clu zależnej od innych.
Myron skinął głową, zachęcając ją do mówienia.
– Z początku pociągało mnie to, że tak bardzo mnie potrzebuje. W końcu mi się przejadło. – Bonnie podniosła wzrok. – Ile razy ktoś ratował mu skórę?
– Za często – przyznał.
– Zastanawiam się, Myron… – Wyprostowała się nieco i spojrzała bystrzej. – Zastanawiam się, czy nie wyświadczyliśmy mu niedźwiedziej przysługi. Może gdybyśmy go non stop nie ratowali, toby się zmienił. Może gdybym rzuciła go przed laty, przywołałby się do porządku i przetrwał.
Nie wytknął jej sprzeczności zawartej w tych słowach. Przecież właśnie go rzuciła i Clu marnie skończył.
– Wiedziałaś o tych dwustu tysiącach dolarów? – spytał.
– Dowiedziałam się o nich od policji.
– Nie domyślasz się, co się z nimi stało?
– Nie.
– Ani na co mógł potrzebować?
– Nie – odparła nieobecnym głosem, spojrzeniem wędrując nad jego ramieniem.
– Myślisz, że na narkotyki?
– Gazety napisały, że wykryto u niego heroinę.
– Wiem.
– W przypadku Clu to coś nowego. Wprawdzie to bardzo drogi nałóg, ale taka suma nie mieści się w głowie.
Myron potwierdził.
– Miał jakieś kłopoty? – spytał. Bonnie podniosła wzrok.
– To znaczy, oprócz tych co zwykle? Z lichwiarzami, hazardem, czymś takim?
– Możliwe.
– Czyli nie wiesz.
Pokręciła głową, patrząc nie wiadomo na co.
– Wiesz, o czym pomyślałam?
– O czym?
– O pierwszym roku gry Clu w regionalnej lidze zawodowej. W Bizonach z Nowej Anglii. Zaraz po tym, jak poprosił cię, żebyś wynegocjował jego kontrakt. Pamiętasz?
Myron skinął głową.
– I wciąż się zastanawiam.
– Nad czym?
– Właśnie wtedy po raz pierwszy wspólnie uratowaliśmy mu skórę.
Telefon zadzwonił w środku nocy. Myron ocknął się ze snu i chwycił słuchawkę. Clu mówił nieskładnie, płakał. Jechał samochodem z Bonnie i kolegą z akademika w Duke'u, Billym Lee Palmsem, łapaczem Bizonów. Ściślej, jechał po pijaku. Wpadł na słup. Billy Lee odniósł lekkie obrażenia, Bonnie przewieziono do szpitala, a Clu, który wyszedł z wypadku oczywiście bez draśnięcia, trafił do aresztu. Myron, z kupą gotówki w ręku, natychmiast pojechał do zachodniego Massachusetts.
– Pamiętam – potwierdził.
– Załatwiłeś mu właśnie duży kontrakt na reklamę mlecznej czekolady. Nie dość, że prowadził nawalony, to spowodował wypadek, w którym byli ranni. Karierę diabli by wzięli. Załatwiliśmy sprawę. Daliśmy w łapę komu trzeba. Ja i Billy Lee zeznaliśmy, że drogę zajechała nam furgonetka. Ocaliliśmy go. Ale czy wyszło mu to na dobre? Może gdyby Clu zapłacił za to, gdyby nie uszło mu to na sucho i trafił wtedy do więzienia…