W końcu dotarło do niego, że on i Jessica zerwali z sobą z klasycznych powodów, z dodatkiem nieporozumień wynikających z różnic płci. On chciał się ustatkować, kupić dom na przedmieściach, założyć rodzinę, a obawiająca się rodzinnych zobowiązań Jessica przeciwnie. Wjechał na podjazd, kręcąc głową. To zbyt proste wyjaśnienie. Za łatwe. Oczywiście, kwestia zobowiązań była stałym źródłem napięć między nimi, ale nie tylko. Choćby niedawna tragedia. Śmierć Brendy.
Z drzwi wypadła mama i pomknęła ku niemu z otwartymi ramionami. Zawsze witała go, jakby wyszedł niedawno z obozu jenieckiego, lecz dziś zupełnie wyjątkowo. Objęła go tak mocno, że o mało nie przewróciła. Za nią nadciągnął tata, pozornie spokojny, choć podekscytowany jak ona. Zawsze zachowywał się powściągliwie, kochał bezgranicznie, lecz nie dusił swoją miłością, troszczył się, nie narzucając. Zdumiewający człowiek. Kiedy do niego dotarł, nie uścisnęli sobie dłoni, tylko bez najmniejszej żenady padli sobie w ramiona. Myron ucałował ojca w policzek. Znajomy dotyk szorstkiej skóry pomógł mu zrozumieć, co chciała osiągnąć pani Palms, wyklejając ściany zdjęciami.
– Jesteś głodny? – zapytała tradycyjnie mama.
– Trochę.
– Coś ci zrobić? Wszyscy troje zamarli.
– Zamierzasz gotować? – spytał tata, robiąc przestraszoną minę.
– Wielka mi sprawa.
– Pozwolisz, że się upewnię, czy mam numer ośrodka toksykologicznego.
– Ale śmieszne. Ha, ha, pękam ze śmiechu. Masz zabawnego ojca, Myron.
– A zresztą proszę bardzo, ugotuj coś, Ellen. Muszę zrzucić parę kilo.
– No nie, Al, boki zrywać. Zaraz skonam.
– Schudnę szybciej niż na wczasach dla grubasów.
– O ho, ho!
– Na samą myśl, że gotujesz, tracę apetyt.
– Czuję się jak żona Shecky'ego Greena – powiedziała mama, ale z uśmiechem. Zdążyli wejść do środka. Tata wziął mamę za rękę.
– Coś ci pokażę, Ellen – rzekł. – Widzisz tę dużą metalową skrzynię? Nazywa się piecyk. Piecyk! Piecyk. Widzisz tę gałkę, tę z cyframi? Zapalasz go właśnie nią.
– Jesteś śmieszniejszy od trzeźwego Fostera Brooksa, Al. Uśmiechali się już wszyscy troje. Tata mówił prawdę.
Mama nie gotowała. Prawie wcale. Jej kulinarne talenty doprowadziłyby do buntu w więzieniu. Myron zapamiętał, że za czasów jego dzieciństwa ulubionym daniem obiadowym w ich domu była jajecznica, którą smażył ojciec. Mama od początku należała do kobiet czynnych zawodowo. Kuchnia służyła jej jako czytelnia kolorowych czasopism.
– Co chcesz zjeść, Myron? – spytała. – Może coś chińskiego. Od Fonga?
– Oczywiście.
– Al, zadzwoń do Fonga. Zamów coś.
– Dobrze.
– Niech przyślą krewetki w sosie homarowym.
– Wiem.
– Myron uwielbia krewetki w sosie homarowym.
– Wiem, Ellen. Ja też go wychowywałem, nie pamiętasz?
– Mogło ci wylecieć z głowy.
– Zamawialiśmy u Fonga przez dwadzieścia trzy lata. Zawsze krewetki w sosie z homara.
– Mogło ci wylecieć z głowy, Al. Starzejesz się. Dwa dni temu zapomniałeś odebrać z pralni moją bluzkę.
– Było zamknięte.
– I już nie odebrałeś bluzki, czy tak?
– Oczywista.
– Sam widzisz. – Spojrzała na syna. – Usiądź, Myron. Musimy porozmawiać. Al, dzwoń do Fonga. Spełnili jej polecenia. Jak zwykle. Myron usiadł z mamą przy kuchennym stole.
– Posłuchaj – powiedziała. – Wiem, że przyjaźnisz się z Esperanzą. Ale Hester Crimstein jest świetną prawniczką. Jeżeli zakazała Esperanzy z tobą mówić, to miała dobry powód.
– Skąd wiesz…
– Znam ją od lat.
Mama była jedną z najlepszych obrończyń sądowych w stanie.
– Broniłyśmy razem w różnych sprawach. Zadzwoniła do mnie. Powiedziała, że ingerujesz w sprawę.
– Nie ingeruję.
– …że się naprzykrzasz i masz się odczepić.
– Rozmawiała z tobą o tym?
– Oczywiście. Musisz dać jej klientce spokój.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
Myron lekko się zmieszał.
– Mam pewną informację, która może okazać się ważna.
– Jaką?
– Żona Clu twierdzi, że miał romans.
– Myślisz, że Hester o tym nie wie? Prokuratura jest przekonana, że miał romans z Esperanzą.
– Zaraz, zaraz – wtrącił tata. – To Esperanzą nie jest lesbijką?
– Jest biseksualna, Al.
– Jaka?
– Biseksualna. Lubi i chłopców, i dziewczęta.
– No, to ma dobrze – orzekł tata.
– Słucham?
– Dzięki temu ma dwa razy większy wybór.
– Brawo, Al, dziękuję, żeś mnie oświecił. – Mama przewróciła oczami i skupiła się na Myronie. – Tak więc Hester wie o romansie. Co poza tym?
– Clu, zanim zginął, desperacko mnie poszukiwał – odparł Myron.
– Logika podpowiada, bube, że najpewniej chciał obwinie o coś Esperanzę.
– Niekoniecznie. Odwiedził loft Jessiki. Ostrzegł ją, że jestem w niebezpieczeństwie.
– Myślisz, że mówił serio?
– Prawdopodobnie przesadzał. Niech Hester Crimstein sama oceni, czy to ważne.
– Już oceniła.
– Słucham?
– Clu odwiedził także nas, kochanie. – Mama ściszyła głos. – Powiedział twojemu ojcu i mnie to samo co Jessice.
Myron nie drążył tematu. Jeśli Clu powiedział im to samo co Jessice, jeśli powtórzył groźne ostrzeżenia w chwili, gdy nie mieli pojęcia, gdzie jest syn…
– Zadzwoniłem do Wina – rzekł tata, jakby czytając w jego myślach. – Powiedział, że jesteś bezpieczny.
– A powiedział, gdzie jestem?
– Nie spytaliśmy o to – odparła mama. Zamilkli. Położyła rękę na ramieniu Myrona.
– Dużo przeszedłeś, Myron. Tata i ja to wiemy. Oboje obrzucili go głęboko zatroskanymi spojrzeniami.
Rzeczywiście słyszeli co nieco o jego zerwaniu z Jessicą, o Brendzie. Lecz nie znali całej prawdy.
– Hester Crimstein wie, co robi – zakończyła mama. – Nie przeszkadzaj jej w tym. Znów zamilkli.
– Al?
– O co chodzi?
– Odłóż słuchawkę. Może lepiej pójdziemy coś zjeść. Myron sprawdził godzinę.
– Byle szybko – rzekł. – Muszę wrócić do miasta.
– O! – Mama uniosła brew. – Tak szybko masz randkę? Pomyślał o barze Zgadnij z opisu Wielkiej Cyndi.
– Skądże – odparł. – Ale nigdy nic nie wiadomo.
15
Z zewnątrz bar wyglądał na zwyczajną manhattańską knajpkę, do której wpadasz na podryw. Budynek był z cegły, okna wyciemnione, żeby uwydatnić neonowe reklamy piwa, a nad wejściem spłowiały napis: Zgadnij. Tylko tyle. Żadnych „Przyprowadź z sobą zboczenia”. Żadnych „Im perwersyjniej, tym lepiej”. Żadnych „Polub niespodzianki”. Nic z tych rzeczy. Mógł się tu zaplątać urzędas po pracy, wejść do środka, odłożyć aktówkę, dojrzeć atrakcyjny towar, postawić drinka, odgrzać kilka pseudobłyskotliwych zagrywek podłapanych na studenckich prywatkach, zabrać na chatę i… Niespodzianka, niespodzianka!
Wielka Cyndi spotkała się z Myronem przy wejściu, ubrana nie jak jeden z członków zespołu Earth, Wind and Fire, ale jak cała ta grupa.
– Gotów?
Myron zawahał się, skinął głową.
Kiedy pchnęła drzwi, wstrzymał oddech i dał nura za nią. Wnętrze też wyobrażał sobie inaczej. Oczekiwał czegoś… jawnie szurniętego, zbliżonego do sceny w barze z Gwiezdnych wojen. A tymczasem w Zgadnij panował taki sam neorozpaczliwy nastrój, jak w milionie innych barów dla singli w piątkową noc. Zaledwie kilku klientów nosiło kolorowe stroje, przeważały stonowane beże i garnitury. Była też garstka ekstrawaganckich przebierańców, entuzjastów skór, oraz cizia wbita w winylowy kostium kotki, lecz obecnie na Manhattanie z trudem znajdziesz nocny lokal, w którym nie ma żadnej takiej. Niektórzy paradowali, rzecz jasna, w przebraniach, ale kto na dobrą sprawę wchodzi do baru dla samotnych bez kamuflażu.
To dopiero głębokie spostrzeżenie.
Głowy i oczy obróciły się w ich stronę. Przez chwilę Myron zastanawiał się dlaczego. Lecz tylko chwilę. Bądź co bądź towarzyszył Wielkiej Cyndi, dwumetrowej, ważącej sto czterdzieści kilo, pstrej olbrzymce, niecącej więcej błysków niż magiczny show Siegfrieda i Roya. Przyciągała wzrok. Najwyraźniej pochlebiało jej, że zwraca uwagę. Spuściła oczy, grając zawstydzenie, co jej wyszło jak Edowi Asnerowi rola kokieta.