Gdy dojechał do Muttontown, części Long Island, której nie dane mu było poznać wcześniej, skręcił w prawo w zalesioną drogę. Po przebyciu około dwóch mil i minięciu ze trzech wjazdów dotarł wreszcie do prostej bramy z żelaza, opatrzonej małą tabliczką z napisem „Mayorowie”. Strzegło jej kilka kamer. Nacisnął guzik domofonu.

– Czym mogę służyć? – spytał kobiecy głos.

– Myron Bolitar do Sophie Mayor.

– Proszę wjechać. Zaparkować przed domem. Brama otwarła się. Myron ruszył w górę dosyć stromego wzgórza. Wysokie żywopłoty po obu stronach wjazdu sprawiały, że czuł się jak szczur w labiryncie. Dostrzegł więcej kamer. Ani śladu domu. Wreszcie dotarł na szczyt i wjechał na polanę z nieco zarośniętym trawiastym kortem i polem do krokieta. Bardzo w stylu Bulwaru Zachodzącego Słońca. Znów skręcił. Dom był prosto jak strzelił. To znaczy, rezydencja, lecz nie tak wielka jak te, które zdarzyło mu się oglądać. Pokryte jasnożółtym tynkiem ściany porastała winorośl. Okna wyglądały na ołowiane. Sceneria z lat dwudziestych. Niemal spodziewał się, że za chwilę zaparkują tuż za nim w cudnym kabriolecie Scott i Zelda Fitzgeraldowie.

Odcinek drogi bliżej domu pokryto tłuczniem. Gdy podjeżdżał, opony zachrzęściły. Pośrodku okrągłego podjazdu, dziesięć kroków od wejścia, stała fontanna, a na niej nagi Neptun z zębem trytona. Mniejsza wersja fontanny z Piazza delia Signoria we Florencji. Woda wprawdzie tryskała, ale niezbyt wysoko i bez specjalnego zapału, tak jakby ktoś nastawił jej ciśnienie na „sikanie na pół gwizdka”. Myron zaparkował. Na prawo, w idealnie kwadratowym basenie, pływały liście lilii wodnej. Wypisz, wymaluj Monet dla ubogich. W ogrodzie stały posągi, kuzyni figur z Grecji, Włoch i tym podobnych. W stylu Wenus z Milo, aczkolwiek „z ręcamy”.

Myron wysiadł i zatrzymał się. Zastanawiając się nad tym, co za moment wyjawi, krótką chwilę rozważał, czy nie zawrócić. Jak tu powiedzieć tej kobiecie, że jej zaginiona córka roztopiła się na dyskietce komputerowej. Nie znalazł odpowiedzi.

Otworzono drzwi. Kobieta w niezobowiązującym stroju zaprowadziła go korytarzem do dużego pokoju z wysokim blaszanym sufitem, mnóstwem okien i sprawiającym niejaki zawód widokiem na więcej białych posągów i las. Wnętrze urządzono w stylu art deco, ale nie natrętnie. Byłoby miło, gdyby nie trofea myśliwskie. Wypchane ptaki na półkach wyglądały smutno. I zapewne tak się czuły. Czy można mieć im to za złe?

Myron obrócił się i przyjrzał wypchanemu jeleniowi. Czekał na Sophie Mayor. Jeleń również. Zwierzak sprawiał wrażenie cierpliwego.

– Niech się pan nie krępuje – usłyszał.

Za nim stała Sophie Mayor. W powalanych dżinsach i kraciastej koszuli – okaz weekendowej botaniczki.

– Ja się nie krępuję, lecz co dalej? – spytał, sięgając do podręcznej skarbnicy dowcipnych replik wstępnych.

– Niech pan rzuci złośliwą uwagę o polowaniu.

– Jakbym mógł.

– Śmiało. Polowanie to dla pana barbarzyństwo?

– Nie zastanawiałem się nad tym – skłamał.

– Ale go pan nie pochwala?

– Nie czuję się kompetentny do oceny.

– To się nazywa tolerancja. – Sophie Mayor uśmiechnęła się. – Ale za nic nie wziąłby pan w tym udziału, co?

– W polowaniu? Nie, to nie dla mnie.

– Bo to nieludzkie. – Wskazała podbródkiem wypchanego jelenia. – Zabić mamę Bambiego itp.

– Po prostu nie dla mnie.

– Rozumiem. Jest pan wegetarianinem?

– Nie przesadzam z mięsem.

– Ja nie mówię o pańskim zdrowiu. Jada pan mięso zwierząt?

– Tak.

– Pańskim zdaniem, w zabiciu kurczaka lub krowy jest więcej człowieczeństwa niż w zabiciu jelenia?

– Nie.

– Czy pan wie, jak strasznie cierpi krowa, zanim ją zaszlachtują?

– Żeby zjeść.

– Słucham?

– Zaszlachtują ją, żeby zjeść.

– Zjadam to, co zabiję, Myron. Pańskiego brata mniejszego na ścianie – wskazała głową cierpliwego jelenia – wypatroszono i zjedzono. Lepiej się pan z tym czuje?

– Zaprasza mnie pani na lunch? Zaśmiała się krótko.

– Nie podejmę dyskusji o łańcuchu pokarmowym – odparła. – Ale Bóg tak urządził świat, że chcąc przeżyć, musimy zabijać. Kropka. Wszyscy zabijamy. Nawet zaprzysięgli wegetarianie orzą pola. A czyż orka nie uśmierca małych zwierząt i owadów?

– Prawdę mówiąc, nigdy o tym nie myślałem.

– Polowanie jest bardziej praktyczne, uczciwe. Gdy zasiadasz do spożycia mięsa, nie myślisz, w jaki sposób ofiara trafiła na talerz, byś mógł przeżyć. W jej zabiciu ktoś cię wyręcza. Nawet nie zniżasz się do myślenia o tym. Ja natomiast spożywam mięso z większym zrozumieniem. Nie bezmyślnie. Dla mnie upolowane zwierzę nie jest anonimową tuszą.

– A co w takim razie z myśliwymi, którzy zabijają zwierzęta nie po to, by je zjeść?

– Większość zjada to, co upolują.

– A co z zabijającymi dla sportu? Dla sportu też się zabija.

– Owszem.

– Co z nimi? Co z zabijaniem wyłącznie dla rozrywki?

– W odróżnieniu od czego? Zabicia dla pary butów? Dla ładnego płaszcza? Czy spędzenie dnia na wolnym powietrzu, zrozumienie i docenienie bujnego piękna przyrody jest mniej warte od skórzanego portfela? Czy warto zabijać zwierzęta dlatego, że zamiast paska z tworzywa sztucznego wolisz pasek ze skóry? Czy nie warto zabijać ich po prostu dla samej przyjemności polowania?

Myron nie odpowiedział.

– Pan wybaczy, że na pana wsiadłam. Po prostu drażni mnie powszechna hipokryzja. Wszyscy chcą ratować wieloryby, a co z tysiącami ryb i krewetek, które co dzień pochłania wieloryb? Czy ich życie nic nie jest warte, bo nie budzą sympatii? Czy zwrócił pan uwagę, że nikt nie chce ratować brzydkich zwierząt? Ci sami ludzie, dla których polowania to barbarzyństwo, wznoszą specjalne ogrodzenia, żeby jelenie nie niszczyły ich ukochanych ogrodów. Jeleni robi się za dużo i padają z głodu. Czy to lepsze?

A ekofeministki? Mówią, że mężczyźni polują, a kobiety są na to za delikatne. Seksistowskie brednie.

Chcą być ekolożkami? Chcą się zbliżyć do natury? No, to muszą zrozumieć powszechne prawo przyrody: zabijasz albo giniesz.

Obrócili się i spojrzeli na naoczny dowód jej tezy – jelenia.

– No, ale nie przyszedł pan tu na wykład – powiedziała. Zwłoka była po myśli Myrona, lecz nadszedł czas, by przejść do rzeczy.

– Tak jest, proszę pani.

– Proszę pani? – Sophie Mayor zaśmiała się niewesoło. – To brzmi groźnie. Myron spojrzał jej w twarz. Nie odwróciła wzroku.

– Proszę mówić mi po imieniu – dodała. Skinął głową.

– Mogę zadać bardzo osobiste, być może bolesne pytanie, Sophie?

– Do odważnych świat należy.

– Czy miała pani jakąkolwiek wiadomość od córki po jej ucieczce z domu?

– Nie – padła szybka odpowiedź.

Sophie Mayor wzrok miała pewny, głos silny, ale pobladła.

– Więc nie ma pani pojęcia, gdzie jest?

– Żadnego.

– Pracował pan kiedyś w policji.

– Niezupełnie.

– Słyszałam coś o tym od Clipa Arnsteina.

Myron milczał. Clip Arnstein, menedżer Celtów, który ściągnął go przed laty w pierwszej rundzie naboru do drużyny z Bostonu, był nielichym gadułą.

– Pomógł pan mu, kiedy zniknął Greg Downing – ciągnęła.

– Tak.

– Przez lata wynajmowałam do szukania Lucy prywatnych detektywów. Podobno najlepszych na świecie. Czasami wydawało się, że jesteśmy blisko, ale… – Głos ją zawiódł, spojrzenie odpłynęło daleko. Popatrzyła na dyskietkę takim wzrokiem, jakby raptem zmaterializowała się jej w dłoniach. – Jaki cel miał ten, kto ją panu przysłał?

– Nie wiem.

– Znał pan moją córkę?

– Nie.

Sophie Mayor wzięła dwa ostrożne oddechy.

– Coś panu pokażę. Wrócę za minutę.

Zajęło to jej połowę tego czasu. Myron zaczął właśnie patrzeć w oczy martwemu ptakowi, z lekką konsternacją stwierdzając, że są one bardzo podobne do oczu kilku znanych mu osobników, kiedy wróciła z kartką. Myron spojrzał na papier. Była to artystyczna podobizna kobiety przed trzydziestką.

– Portret wykonano w MIT – wyjaśniła. – Mojej Alma Mater. Pewien naukowiec opracował program, który pomaga postarzać ludzi na podstawie zdjęć. Osoby zaginione. Dzięki niemu można się zorientować, jak wyglądałyby one dzisiaj. Ten portret zrobiono dla mnie kilka tygodni temu. Myron przyglądał się portretowi ukazującemu, jak mogłaby wyglądać nastoletnia Lucy jako kobieta przed trzydziestką. Efekt był zaskakujący. O tak, to niewątpliwie ona, ale Myron miał wrażenie, że patrzy na ducha, na życie będące ciągiem hipotez, na umykające niepostrzeżenie lata, które boleśnie wymierzają policzek. Wpatrywał się w podobiznę zaginionej, w jej bardziej tradycyjną fryzurę, drobne zmarszczki. Jakże ciężko musiało być Sophie Mayor patrzeć na ten portret.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: