– Brzmi to całkiem rozsądnie – potwierdził Devlin.
Rebus wyciągnął telefon komórkowy, zadzwonił na Gayfield Square i umówił spotkanie na następny dzień rano. Potem spytał Devlina, czy ma przysłać po niego samochód.
– Myślę, że sobie poradzę. Nie jest jeszcze ze mnie taki zupełny sklerotyk. – Jednak kiedy powoli podnosił się z miejsca, by ich odprowadzić do drzwi, widać było jak walczy z zesztywniałymi stawami.
– Raz jeszcze dziękuję, panie profesorze – powiedział Rebus, ściskając mu dłoń na pożegnanie.
Devlin kiwnął tylko głową, unikając kontaktu wzrokowego z Hawes, która wyraźnie nie miała zamiaru składać podziękowań. Idąc schodami na następne piętro, mruknęła coś pod nosem, czego Rebus nie dosłyszał.
– Słucham?
– Powiedziałam: cholerne chłopy. – I po przerwie dodała: – O obecnych się nie mówi. – Rebus nie zareagował, bo chciał, by to z siebie wyrzuciła. – Jak sądzisz, czy gdyby przyszły do niego dwie kobiety, to wydusiłby z siebie choć jedno słowo?
– Myślę, że zależałoby to od tego, jak by się z nim obeszły.
Hawes spojrzała na niego rozognionymi oczami, podejrzewając, że może z niej pokpiwa, jednak niczego w jego twarzy nie zauważyła.
– W naszym zawodzie musimy stwarzać pozory – dodał Rebus – że wszystkich ogromnie lubimy i udawać, że wszystko, co nam mają do powiedzenia, szalenie nas interesuje.
– Tylko że on…
– Irytował cię? Mnie też. Jest trochę pretensjonalny, ale już taka jego uroda i nie można dać mu tego odczuć. Ale masz rację: nie jestem pewien, czy miał zamiar nam coś powiedzieć. On to uznał za nieistotne. Jednak potem nagle się otworzył tylko po to, żeby tobie zrobić na złość. – Rebus uśmiechnął się. – Udało się. I nieczęsto się zdarza, żeby to mnie przypadała rola „tego dobrego”.
– Nie chodzi mi tylko o to, że mnie irytował – oznajmiła Hawes.
– A co jeszcze?
– Poczułam, jak mi ciarki chodzą po plecach.
Rebus przyjrzał się jej.
– A to nie to samo?
Potrząsnęła głową.
– Zirytowała mnie trochę ta komedia pod hasłem: „My starzy kumple”, którą odegraliście, bo nie mogłam się włączyć. Ale ten wycinek z gazety…
– Ten na ścianie?
Kiwnęła głową.
– Od tego poczułam dreszcze.
– Jest z zawodu patologiem – powiedział Rebus – a oni mają dużo grubsze skóry, niż większość z nas.
Przez chwilę nad tym myślała, potem lekko się uśmiechnęła.
– Z czego się śmiejesz? – spytał Rebus.
– Och, nic takiego – stwierdziła. – Tylko, że jak wstawałam od stołu, to zauważyłam na podłodze pod stołem jeden kawałek tej układanki…
– I leży tam nadal? – domyślił się Rebus i też się uśmiechnął. – No to, jak jesteś taka spostrzegawcza, jeszcze zrobimy z ciebie detektywa…
Nacisnął dzwonek przy drzwiach i wrócili do pracy.
Konferencję prasową zorganizowano w Pałacu, uruchamiając łącze telewizyjne do sali operacyjnej na Gayfield Square. Ktoś zajął się wycieraniem chusteczką ekranu monitora ze śladów palców i plam, inni starali się pozaciągać zasłony przed niespodziewanymi promieniami popołudniowego słońca. Wszystkie krzesła były zajęte i funkcjonariusze po dwóch, trzech usiedli też na biurkach. Niektórzy kończyli jeszcze spóźniony lunch składający się z kanapek i bananów. Na biurkach stały kubki z kawą lub herbatą i butelki soku. Rozmawiano ściszonymi głosami. Operator kamery policyjnej w Pałacu poddany został druzgocącej krytyce.
– Zupełnie jak mój ośmiolatek z kamerą wideo…
– Widać za często oglądał Blair Witch…
Prawdą było, że kamera zdawała się kiwać i skakać, pokazując obecnych do połowy albo tylko ich nogi, bądź puste oparcia krzeseł.
– Transmisja się jeszcze nie zaczęła – odezwał się jakiś głos rozsądku, i to też było prawdą. Profesjonalne kamery telewizyjne dopiero ustawiano, a zaproszeni przedstawiciele mediów – reporterzy z nieodłącznymi komórkami przy uchu – jeszcze się mościli. Trudno było dosłyszeć, co kto mówi. Rebus stanął pod ścianą na końcu sali, trochę zbyt daleko od monitora, ale nie miał zamiaru walczyć o inne miejsce. Obok niego stał Bill Pryde, wyraźnie wyczerpany i równie wyraźnie próbujący to ukryć. Tulił do piersi plik notatek przypiętych do sztywnej podkładki i od czasu do czasu do nich zerkał, tak jakby jakimś cudem mogło się w nich pojawić coś nowego. Przez zaciągnięte zasłony strzelały pojedyncze promienie światła, rozświetlając mrok panujący w sali i wydobywając z niego niewidoczne gołym okiem drobiny kurzu. Rebusowi przypomniało to wyprawy do kina z lat dzieciństwa, ten nastrój wyczekiwania na moment włączenia projektora i na rozpoczęcie seansu.
Na ekranie widać było zgromadzony tłumek. Rebus znał tę salę – pozbawione charakteru audytorium, z którego korzystano, urządzając różne seminaria i konferencje, takie jak ta. Z przodu ustawiono długi stół, za którym na prowizorycznym ekranie widniał ogromny herb policji okręgu Lothian i Borders. Kamera policyjna obróciła się i ukazała rządek osób wkraczających do audytorium, a panujący na sali gwar gwałtownie przycichł, tak że słychać było szum pracujących kamer. Salę rozświetliły błyski fleszów. Pierwsza szła Ellen Wylie, za nią Gill Templer, dalej David Costello i John Balfour.
– To on! – zawołał ktoś siedzący przed Rebusem w chwili, gdy kamera zrobiła zbliżenie na twarz Costello.
Cała czwórka zasiadła za stołem, a przed nią zaroiło się nagle od mikrofonów. Kamera pozostała na twarzy Costello, odjeżdżając jedynie na tyle, by pokazać go od pasa, ale pierwsza odezwała się Wylie i w głośniku słychać było jak nerwowo odchrząkuje.
– Dzień dobry państwu. Dziękuję za liczne przybycie. Zanim zaczniemy, chciałabym poinformować o planie i zasadach naszej…
Siobhan siedziała na biurku obok Hooda, na lewo od Rebusa. Hood miał wzrok wbity w podłogę. Może koncentruje się na głosie Wylie, pomyślał Rebus. Pamiętał, że kilka miesięcy wcześniej tych dwoje ściśle ze sobą współpracowało przy sprawie Grieve’a. Siobhan zwrócona była twarzą w stronę ekranu, jednak jej wzrok błądził gdzie indziej. Trzymała w ręku butelkę wody mineralnej i uporczywie skubała etykietę.
To ona marzyła o tym stanowisku, pomyślał Rebus, a teraz pewnie jest jej przykro. Próbował ściągnąć ją wzrokiem, by ją pocieszyć uśmiechem, wzruszeniem ramion, czy choćby porozumiewawczym kiwnięciem głowy, ale jej wzrok powrócił już do ekranu monitora. Wylie skończyła swój wstęp i teraz przyszła kolej na Gill Templer, która krótko podsumowała i uaktualniła dotychczas zebrane wiadomości w sprawie. Miała bogate doświadczenie w prowadzeniu konferencji prasowych i można to było poznać po jej głosie. Rebus usłyszał, jak gdzieś w tle Wylie znów nerwowo odchrząkuje i odniósł wrażenie, że Gill to trochę speszyło.
Jednak kamera nie wykazywała zainteresowania żadną z obu policjantek. Głównym obiektem był dla niej David Costello i – w znacznie mniejszym stopniu – ojciec Philippy Balfour. Obaj mężczyźni siedzieli obok siebie i kamera pokazywała to jednego, to drugiego. Właściwie były to tylko krótkie migawki na Balfoura i powrót na dłużej do Costello. Automatyczna ostrość kamery zdawała się dopóty spełniać swe zadanie, dopóki kamerzysta nie próbował używać zoomu. Wtedy obraz tracił ostrość i dopiero po kilku sekundach ją odzyskiwał.
– To on – powtórzył ten sam głos.
– A chcesz się założyć? – zawołał ktoś z tyłu.
– Zachowajmy wszyscy ciszę – burknął Bill Pryde i na sali zrobiło się cicho. Rebus bezgłośnie dał mu brawo, ale Pryde znów zajęty był przeglądaniem notatek. Potem podniósł głowę i spojrzał na ekran, na którym David Costello właśnie zaczynał mówić. Nie ogolił się i wydawało się, że jest w tym samym ubraniu, co ostatniej nocy. Rozłożył i wygładził przed sobą kartkę papieru, jednak mówiąc, ani razu nie zajrzał do notatek. Jego wzrok przez cały czas błądził wśród kamer, jakby nie wiedział, na co ma patrzeć. Mówił głosem pozbawionym emocji i nieco piskliwym.
– Nie wiemy, co się stało z Flipą, i bardzo chcemy się tego dowiedzieć. My wszyscy, jej przyjaciele, jej rodzina… – spojrzał na Johna Balfoura. – Wszyscy, którzy ją znamy i kochamy, musimy poznać prawdę. Flipo, jeśli nas teraz oglądasz, błagam, skontaktuj się z kimś z nas. Chcemy tylko wiedzieć, że… że nic ci się nie stało. Strasznie się martwimy. – W jego oczach zalśniły wzbierające łzy. Na chwilę przerwał, opuścił głowę, potem znów się wyprostował. Wziął do ręki swoją kartkę, ale najwyraźniej nie było na niej niczego, czego by już nie powiedział. Popatrzył na boki, jakby szukając pomocy. John Balfour wyciągnął rękę i ścisnął młodzieńca za ramię, potem sam zaczął mówić głosem tak dudniącym, że zabrzmiało to niemal jak awaria mikrofonów.