– Jeżeli ktoś przetrzymuje moją córkę, proszę o kontakt. Flipa zna numer mojej komórki. Można do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Kimkolwiek jesteście, chcę z wami porozmawiać i dowiedzieć się, o co wam chodzi. A jeśli jest ktoś, kto zna miejsce pobytu Flipy, to pod koniec na ekranie pokaże się numer telefonu. Chcę tylko wiedzieć, że Flipa jest cała i zdrowa. Zwracam się do wszystkich oglądających ten program, żeby poświecili chwilę czasu i dobrze przyjrzeli się jej zdjęciu. – Kiedy Balfour podniósł do góry zdjęcie córki, znów rozległo się pstrykanie aparatów fotograficznych. Powoli obracał nim tak, by było dobrze widoczne dla wszystkich kamer. – Nazywa się Philippa Balfour, ma zaledwie dwadzieścia lat i jest moją córką. Jeśli ją widzieliście, albo tylko tak wam się wydaje, bardzo proszę o kontakt. Dziękuję.
Reporterzy byli gotowi do zadawania pytań, ale David Costello zerwał się na nogi i ruszył do wyjścia. Znów dał się słyszeć głos Wylie.
– To nie jest właściwy moment… chciałabym wszystkim podziękować za pomoc i zrozumienie… – Ale jej głos utonął w powodzi pytań. Kamera wróciła teraz do Johna Balfoura. Wyglądał na zupełnie opanowanego, złożył przed sobą ręce na stole i bez mrugnięcia patrzył wprost w lampy błyskowe, które co chwilę rzucały jego cień na ścianę.
– Nie, doprawdy nie uważam…
– Panie Costello! – słychać było krzyki reporterów. – Czy możemy tylko…?
– Sierżant Wylie! – warknął jakiś inny głos. – Czy może nam pani coś powiedzieć na temat ewentualnych motywów porwania?
– Nie mogę… Nie, to znaczy, nie to chciałam powiedzieć…
Na ekranie widać było Johna Balfoura, który próbuje odpowiedzieć na jakieś inne pytanie. Tłumek reporterów zaczął teraz bezładnie napierać na stół.
– To co chciała pani powiedzieć, pani sierżant?
– Ja tylko… Ja nic nie mówiłam na temat…
I wtedy zamiast Ellen odezwała się Gill Templer. Przemówiła głosem donośnym, dobrze znanym reporterom, których sama znała równie dobrze.
– Steve – powiedziała dobitnie – wiesz doskonale, że w takich sprawach nie wolno nam spekulować. Jeżeli chcesz coś nazmyślać po to, żeby twoja gazeta sprzedała parę egzemplarzy więcej, to twoja sprawa, ale nie oczekuj, żebyśmy to uznali za poczucie odpowiedzialności wobec rodziny i przyjaciół Philippy Balfour.
Na wszystkie dalsze pytania odpowiadała już Gill, żądając jednak, by przedtem zaprowadzono na sali porządek. Ellen nie było widać na ekranie, ale Rebus wyobraził sobie jak tam teraz siedzi i cała się w sobie kurczy. Siobhan zaczęła nagle wymachiwać stopą, jakby poczuła nagły przypływ adrenaliny. John Balfour wtrącił się, oświadczając, że w kilku kwestiach chciałby się wypowiedzieć sam. Zrobił to, budując zdania spokojnie i klarownie, a potem konferencja zaczęła powoli przygasać.
– Twardy zawodnik – powiedział Pryde, i przystąpił do przegrupowania swych sił, jako że przyszła pora wrócić do prawdziwej pracy.
Do Rebusa podszedł Grant Hood.
– Proszę mi przypomnieć. W którym komisariacie dają największe przebicie za postawienie na chłopaka?
– W Torphichen – odparł Rebus.
– No to obstawię u nich. – Spojrzał na Rebusa, oczekując jego reakcji, a kiedy się nie doczekał, dodał: – No, panie inspektorze, przecież miał to wyraźnie wypisane na twarzy!
Rebusowi przez chwilę stanęła przed oczyma nocna wizyta u Costello… To patrzenie sobie prosto w oczy i to, co mu wtedy David Costello powiedział: „Niech się pan przygląda, byle szybko…”
Hood pokręcił głową z niedowierzaniem i ruszył dalej. Zasłony na oknach już rozsunięto, ale krótka chwila słońca też się już skończyła, a na niebie znów znalazły się ciężkie szare chmury. Rebus wiedział, że nagranie z apelem Costello trafi teraz do policyjnych psychologów, którzy będą je rozkładali na czynniki pierwsze w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek. Nie był przekonany, by coś im się udało znaleźć. Podeszła Siobhan.
– Ciekawe było, prawda? – zapytała.
– Nie sądzę, żeby Wylie się do tego nadawała.
– Jej tam w ogóle nie powinno być. Sprawa tej wagi na pierwszy raz? Praktycznie rzucono ją lwom na pożarcie.
– Więc nie podobało ci się? – spytał Rebus przewrotnie.
Spojrzała na niego przeciągle.
– Nie przepadam za sportami, w których leje się krew – oznajmiła i już miała odejść, ale zatrzymała się i spytała: – A co ty naprawdę o tym myślisz?
– Myślę, że masz rację, mówiąc, że to było ciekawe. Zwłaszcza gramatycznie.
Uśmiechnęła się.
– Więc też to zauważyłeś?
– Costello cały czas mówił „my”, ojciec powtarzał „ja”.
– Tak jakby matka Flipy w ogóle się nie liczyła.
Rebus zamyślił się.
– Ale może to też oznaczać tyle, że pan Balfour ma nadmiernie rozdęte poczucie własnej wartości. – Zawiesił głos. – Zupełnie niespotykane wśród szefów banków kupieckich, prawda? A jak ci idzie z tymi nagraniami na komputerze?
– Zdobyłam już jej hasło – powiedziała z uśmiechem. Nazywanie tego „nagraniami na komputerze” dawało dość trafne wyobrażenie o wiedzy Rebusa na temat twardych dysków i im podobnych.
– To znaczy?
– To znaczy, że teraz będę mogła sprawdzić jej najświeższe e-maile… Jak tylko uda mi się dotrzeć do biurka.
– Czy to znaczy, że do starszych nie mamy dostępu?
– Starsze już przejrzałam. Oczywiście, nie możemy wiedzieć, czy coś z nich nie zostało wcześniej wykasowane. – Zamilkła na chwilę. – To znaczy, o ile mi wiadomo, nie możemy.
– Nie są przechowywane gdzieś w jakimś centralnym komputerze?
Roześmiała się.
– Mylą ci się szpiegowskie filmy z lat sześćdziesiątych i komputery zajmujące całe pomieszczenia.
– A to przepraszam.
– Nie przepraszaj. Jak na kogoś, dla kogo wejście USB kojarzy się tylko z interwencją Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa, to i tak nieźle.
Wyszli z sali i stanęli na korytarzu.
– Wracam na St Leonard’s. Podwieźć cię?
Potrząsnęła głową.
– Mam tu swój samochód.
– W porządku.
– Słyszałam, że nam podłączają HOLMESa. [(Home Office Large Major Enquiry System) – w wolnym tłumaczeniu: Baza Danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.]
Był to nowy system informatyczny, o którym Rebus rzeczywiście niewiele wiedział poza tym, że pomaga zbierać, przesiewać i systematyzować duże zbiory danych. Udostępnienie tego systemu oznaczało, że zniknięcie Philippy Balfour było rzeczywiście traktowane jako sprawa najwyższej wagi.
– Zabawnie będzie, jak za chwilę wróci po nagłym napadzie sklepomanii – zamyślił się Rebus.
– Nie byłoby zabawnie, tylko wspaniale – oznajmiła Siobhan uroczyście. – Niestety obawiam się, że szanse na to są niewielkie, a ty co sądzisz?
– Pewnie nie – powiedział Rebus cicho. Potem ruszył do wyjścia i pomyślał, że po drodze do biura zatrzyma się gdzieś, by coś zjeść.
Zasiadł przy biurku i zaczął raz jeszcze przeglądać zebraną dokumentację, szczególnie koncentrując się na historii rodziny Balfourów. John Balfour reprezentował trzecie już pokolenie bankierów w rodzinie. Jego dziadek otworzył bank na Charlotte Square w pierwszych latach XX stulecia. W latach czterdziestych przekazał zarządzanie nim swemu synowi, a dziadkowi Philippy, a ten zaprzestał czynnej działalności dopiero w latach osiemdziesiątych, kiedy to stery rodzinnej firmy przejął John Balfour. Jedną z jego pierwszych decyzji było uruchomienie biura w Londynie i przeniesienie tam podstawowej działalności firmy. Philippa uczęszczała wtedy do prywatnej szkoły w Chelsea. Do Szkocji rodzina wróciła pod koniec lat osiemdziesiątych, po śmierci ojca Johna, kiedy to Philippa rozpoczęła naukę w szkole w Edynburgu. Ich rodzinny dom o nazwie Jałowce był prawdziwie magnackim pałacem stojącym na szesnastu akrach terenu, gdzieś pomiędzy Gullane a Haddington. Rebus był ciekaw, jak z tym wszystkim radzi sobie żona Johna, Jacqueline. Jedenaście sypialni i pięć sal recepcyjnych w pałacu… i mąż w Londynie przez co najmniej cztery dni w tygodniu. Oddziałem w Edynburgu, mieszczącym się wciąż w swej oryginalnej historycznej siedzibie na Charlotte Square, zarządzał wieloletni przyjaciel Johna Balfoura, Ranald Marr. Poznali się jeszcze w czasie studiów na Uniwersytecie Edynburskim i potem razem wybrali do Stanów na studia podyplomowe MBA. Rebus nazwał firmę Balfoura bankiem kupieckim, ale w rzeczywistości był to niewielki prywatny bank specjalizujący się w obsłudze elitarnej grupy zamożnych klientów, którym oferował doradztwo inwestycyjne, zarządzanie majątkiem i prestiż wynikający z posługiwania się oprawną w skórę książeczką czekową banku Balfour.