– I nie było nawet wielkiej zamrażarki zamkniętej na kłódkę? – zdziwił się Rebus. – Ani zapadni w podłodze, wiodącej do komory tortur?

Dalka Daniels potrząsnął głową. Pełnił rolę gońca wożącego dokumentację pomiędzy Gayfield a St Leonard’s.

– Student jeżdżący MG – mruknął i znów potrząsnął głową.

– Samochód to nic – powiedział Rebus. – Ale za ten garaż pewnie płaci więcej niż ty za całe swoje mieszkanie.

– Kurczę, pewnie masz rację.

Wymienili się kwaśnymi uśmiechami. Wszyscy wokół byli mocno zajęci. W wieczornych wiadomościach pokazano fragmenty wczorajszej konferencji prasowej z wyciętym występem Ellen Wylie. Teraz trzeba było posprawdzać wszystkie informacje napływające od widzów, którzy dzwonili, mówiąc, że widzieli zaginioną studentkę. Oznaczało to mnóstwo rozmów telefonicznych…

– Inspektor Rebus? – Rebus odwrócił się w kierunku głosu. – Proszę do mojego gabinetu.

I rzeczywiście, był to już jej gabinet, bo nadała mu swój osobisty charakter. Albo za sprawą kwiatów stojących na szafce na akta, albo użyła jakiegoś sprayu, ale powietrze w gabinecie było dużo świeższe. Rozłożysty fotel Farmera też już zniknął i został zastąpiony dużo praktyczniejszym fotelem na kółkach. Farmer miał zwyczaj siedzieć przygarbiony nad biurkiem, Gill siedziała wyprostowana, jakby w każdej chwili gotowa zerwać się na równe nogi. Trzymała kartkę papieru, żeby ją więc dosięgnąć, Rebus musiał się unieść z krzesła dla gości.

– Jakieś Kaskady – oznajmiła. – Wiesz, gdzie to jest? – Wolno pokręcił głową. – Ja też nie – przyznała.

Rebus z uwagą przeczytał treść. Była to notatka z rozmowy telefonicznej informująca, że w Kaskadach znaleziono lalkę.

– Lalkę? – upewnił się.

– Tak. I chcę, żebyś się tym zajął.

Rebus parsknął śmiechem.

– Nabierasz mnie – wykrztusił, ale kiedy na nią spojrzał, na jej twarzy nie znalazł cienia uśmiechu. – Czy to ma być kara?

– Kara, za co?

– Bo ja wiem? Może za to spotkanie z Balfourem na bańce.

– Nie jestem aż tak małostkowa.

– Właśnie zaczynam mieć wątpliwości.

Wbiła w niego wzrok.

– No, proszę, słucham.

– Ellen Wylie.

– Co Ellen Wylie?

– Nie zasłużyła na to.

– A więc jesteś jej wielbicielem?

– Nie zasłużyła na to.

Przyłożyła dłoń do ucha.

– Czy mi się zdaje, czy tu się odzywa echo?

– Będę to powtarzał tak długo, aż zaczniesz słuchać.

W pokoju zapadło milczenie, a oni patrzyli sobie prosto w oczy. Kiedy zadzwonił telefon, przez chwilę wyglądało na to, że Gill nie ma zamiaru go odebrać. W końcu wyciągnęła rękę po słuchawkę, nie spuszczając jednak wzroku z Rebusa.

– Tak? – Przez chwilę słuchała. – Tak, panie komendancie, już jadę. – Oderwała wzrok od Rebusa, by odłożyć słuchawkę, i ciężko westchnęła. – Muszę jechać – powiedziała. – Mam spotkanie z zastępcą komendanta. Proszę, żebyś pojechał do Kaskad, dobrze?

– Nie chciałbym ci się sprzeciwiać, ale…

– Ta lalka leżała w trumnie, John. – W jej głosie słychać było zmęczenie.

– Jakieś szczeniackie żarty – stwierdził.

– Być może.

Raz jeszcze zajrzał do notatki.

– Piszą tu, że Kaskady leżą we Wschodnim Lothian. Niech się tym zajmą w Haddington, albo gdzieś tam.

– Chcę, żebyś ty się tym zajął.

– Nie mówisz tego poważnie. To jest jakiś kawał, tak? Tak jak wtedy, kiedy mi wmawiałaś, że cię podrywałem. Albo kiedy mi kazałaś iść do lekarza.

Potrząsnęła głową.

– Kaskady to nie tylko Wschodnie Lothian, John. To również miejsce, gdzie mieszkają Balfourowie. – Odczekała moment, aż to do niego dotrze. – A spotkanie z lekarzem czeka cię i tak, prędzej czy później…

Wyruszył z Edynburga szosą A1. Ruch był niewielki, a jasno świecące słońce wisiało nisko nad horyzontem. Wschodnie Lothian kojarzyło mu się przede wszystkim z nadmorskimi polami golfowymi i kamienistymi plażami, z płaskimi połaciami pól uprawnych i miasteczkami, których mieszkańcy dojeżdżają do pracy w Edynburgu, ale jednocześnie zazdrośnie strzegą swej lokalnej odrębności. Rejon ten krył też pewne ponure tajemnice – głównie w związku z polami kempingowymi wykorzystywanymi jako kryjówki przez edynburski świat przestępczy – jednak w zasadzie można go było uznać za spokojną okolicę, będącą celem jednodniowych wycieczek lub też miejscem, do którego zbaczało się w drodze na południe, do Anglii. Miasteczka takie jak Haddington, Gullane czy North Berwick jawiły mu się zawsze jako zamożne enklawy, gdzie małe sklepiki zaopatrywały lokalnych mieszkańców odnoszących się z niechęcią do zakupów w centrach handlowych dominujących w pobliskiej stolicy. A jednak bliskość Edynburga odciskała się również i tu: ceny domów w stolicy powodowały, że coraz więcej ludzi wynosiło się z miasta, a w otaczający je pierścień zieleni coraz bardziej wgryzały się nowe osiedla mieszkaniowe i centra handlowe. Rodzimy komisariat Rebusa mieścił się przy jednej z głównych arterii wylotowych z miasta w kierunkach południowym i wschodnim, i w ciągu ostatnich mniej więcej dziesięciu lat Rebus był świadkiem ogromnego wzrostu liczby pojazdów, które w godzinach szczytu ustawiały się w smętne konwoje pragnących dostać się do miasta lub się z niego wydostać.

Miejscowości Kaskady nie było łatwo znaleźć. Zdając się bardziej na instynkt niż na mapę, Rebus przegapił właściwy skręt i wylądował w Drem. Zatrzymał się tam na tyle długo, by kupić dwie torby chipsów i puszkę irn-bru, po czym urządził sobie mały piknik bez wysiadania z samochodu, jedynie przy otwartym oknie. Wciąż jeszcze miał wrażenie, że wysłano go tu tylko po to, by mu coś udowodnić – mianowicie to, że powinien znać swoje miejsce w szeregu. Widać w przekonaniu jego nowej szefowej takim miejscem była dziura o nazwie Kaskady. Kiedy Rebus skończył przekąskę, zaczął pogwizdywać ledwo znaną melodyjkę, piosenkę mówiącą o kimś mieszkającym w pobliżu wodospadu. Jeśli go pamięć nie myliła było to coś, co mu kiedyś Siobhan przegrała na taśmę w ramach edukacji z muzyki późniejszej niż z lat siedemdziesiątych. Drem składało się praktycznie z jednej tylko głównej ulicy, na której też panował zupełny spokój. Od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód osobowy lub ciężarówka, a chodniki były zupełnie puste. Sprzedawczyni próbowała go wciągnąć w rozmowę, ale Rebus nie miał nic do dodania do jej uwag na temat pogody, a także nie chciał pytać o drogę do Kaskad, by nie być uznanym za cholernego turystę.

Wyciągnął atlas samochodowy i znalazł miejscowość Kaskady zaznaczoną najmniejszą z możliwych kropek. Ciekaw był, skąd się wzięła ta nazwa. Znał nieco lokalne zwyczaje i wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że tę nazwę miejscowi wymawiają dziwacznie jako Kuskudy albo Kakadu, albo coś w tym rodzaju. Nim dotarł na miejsce, spędził dziesięć minut, jadąc krętą drogą, która wciąż albo się pięła do góry, albo opadała w dół, i przywodziła na myśl tor kolejki górskiej w wesołym miasteczku. Potrwałoby to o wiele krócej, gdyby nie traktor, którego nie dawało się wyprzedzić z powodu ciągłych wzniesień, przez co niemal całą drogę wlókł się na dwójce.

Kaskady nieco go zaskoczyły. Środkiem biegł krótki odcinek głównej szosy zabudowany po obu stronach domami. Wszystkie domy w głębi prezentowały się schludnie i otoczone były zadbanymi ogrodami. Wzdłuż wąskiego chodnika przy szosie ciągnął się rząd parterowych chat. Na jednej z nich widniała drewniana tablica ze słowem CERAMIKA wymalowanym wprawną ręką. Jednak na końcu wioski – a właściwie osady – znajdowało się coś, co podejrzanie przypominało osiedle mieszkaniowe z lat trzydziestych, składające się z ponurych, szarych bliźniaków z połamanymi płotami i porzuconymi trójkołowymi rowerkami na środku dróżek. Osiedle to oddzielał od głównej drogi pas trawnika, na którym dwóch chłopców beznamiętnie i bez entuzjazmu kopało do siebie piłkę. Kiedy Rebus przejeżdżał obok nich, obaj podnieśli głowy i zaczęli mu się przyglądać jak niezwykłemu zjawisku.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: